OPOWIEŚĆ

Motto:

 

Que ce serait charmant sur terre

Un pays où les gens ne viendraient

Que par plaisir, pour se distraire

Où dans ce but tout serait fait.

 

Combien ce serait sympathique

Un pays où l’on ne s’occuperait

Ni d’affaires ni de politique

Où sans arrêt l’on se reposerait.

 

Amusez-vous, foutez-vous de tout

La vie, entre nous, est si brève

Amusez-vous, comme des fous

La vie est si courte, après tout.[1] 

 

Amusez-vous[2]

 

 

Zdecydowałem się opublikować w Internecie, na mojej stronie internetowej, ukończoną 8 czerwca 2021 r. opowieści pt. Zdarzyło się w uzdrowisku albo L’esprit de l’escalier, czyli Ironiczne (niekiedy sarkastyczne) obrazki współczesne z transcendentialami. Podtytuł być może nieco przydługi, ale zapowiada wiele doznań, jeśli ktoś zechce pochylić się nad lekturą tej opowieści.

Dlaczego objętościowo licząca około dwustu stron znormalizowanego maszynopisu książkę zdecydowałem się nazwać opowieścią? Otóż dlatego, że jest to raczej wielowątkowe opowiadanie niż powieść. Mógłbym oczywiście, porozwijać wątki i bardzo to mnie korciło, ale pomyślałem sobie, że owe około dwustu stron jest w sam raz. A poza tym cóż po „wypasionej” objętościowo książce. Tyle ich przeciez wszędzie pełno. A ponadto zapamiętałem słowa Agaty Christie z Autobiografii, że należy pisać tyle, ile trzeba. Nie za dużo i nie za mało. Zresztą mój znajomy W., który kryminałów nie pisze, lecz jest historykiem literatury, krytykiem literackim i eseistą, uważa tak samo.

Przez minione półtora roku ileż to ja odbyłem rozmów z wydawcami i wydawnictwami na temat wydania tej opowieści. Po akceptacji tekstu i chęci druku zaczynały się negocjacje, co do nakładu i honorarium dla autora. Zazwyczaj niemal wszyscy chętni oczekiwali, że to autor pokryje druk książki. Sytuacja zatem jest absurdalna i zupełnie odwrotna od tej, która istniała w tzw. „komunie”.

Już kiedyś przypomniałem pobieżnie jak to się działo z wydawanie książek w tzw. „komunie”, ale warto opowiedzieć o tym jeszcze raz.

Otóż swój pierwszy zbiór opowiadań zaniosłem do Wydawnictwa Morskiego. Był to rok 1979. Trafiłem tam w Redakcji Literatury Pięknej na bardzo przyjazną młodym literatom, za którego wówczas byłem uważany, Wandę Przybysławską. Książka poszła do dwóch recenzji. Były to pozytywne recenzje. Musiałem także te opowiadania przepisać na maszynie do pisania, który to przedmiot był wtedy także wielkim rarytasem. Pisałem bowiem wiecznym piórem, niemal maczkiem, ale czytelnym. Pisałem bez marginesów, na kartkach w kratkę formatu A-4.

Wydawnictwo podpisało ze mną i umowę i – uwaga! – otrzymałem zaliczkę. Potem, książka szła do opracowania redakcyjnego (projekt okładki był wielką niewiadomą), do składu, który odbywał się mechanicznie, a wreszcie została kierowana do drukarni. Autor otrzymywał wtedy tzw. „szczotkę”, czyli tekst złożony do druku. Należało wyłapać wszystkie potknięcia zecerskie, a nade wszystko była to ostatnia możliwości aby to i owo poprawić w tekście. Potem następowało wielkie oczekiwanie na wydrukowaną książkę, która ukazywała się w nakładzie… 10.000 egzemplarzy (dziesięć tysięcy egzemplarzy). Potem autor otrzymywał wyrównanie, też wprawdzie nieduże pieniądze, ale to wydawnictwo płaciło autorowi, a nie odwrotnie. No i zaczęły odbywać się spotkania autorskie. Wszystkie, oczywiście płatne i bez łaski i widzimisię biblioteki.

A teraz – w tak wymarzonym kapitalizmie – to autor ma zapłacić za wydanie książki. Najlepszą propozycję jaką otrzymałem było to… 2.000 zł brutto na rękę i nakład 1000 egzemplarzy oraz 2% od każdego sprzedanego egzemplarza, czyli za każdy egzemplarz otrzymałbym.. 1 zł (złotówkę). Ja postawiłem swoje warunki: 10.000 zł na rękę i 60% od każdej sprzedanej książki. Długo trwały negocjacje i żadna ze stron nie chciała ustąpić.

(A zupełnie inna kwestia, to jak odzyskać pieniądze, po sprzedanych egzemplarzach. Miałem już taką przygodę, że zawierzyłem firmie, która sprzedawała moją książkę. Nakład się rozszedł, ale pieniędzy to ja do dnia dzisiejszego nie zobaczyłem. Zawsze było tłumaczenie właściciela, że „wydatki, bo straszna drożyzna”, że „hurtownia jest w trudnej sytuacji”, że „treściowa nagle zachorowała” itd. Od tamtego czasu nie powierzam wydrukowanych książek hurtowniom itd.).

Zdecydowałem się więc zamieścić informację o powstaniu tej książki, czyli opowieści Zdarzyło się uzdrowisku na mojej stronie internetowej. Już się przyzwyczaiłem do tego, że kina zamiast świątyń sztuki stały się barami, że teatr to strata czasu, że telewizja to tylko reklamy i głupie seriale. Do księgarń nie zachodzę, bo mimo, że są zawalone prawie wyłącznie „bestsellerami” i „poczytnymi” wypasionymi powieściami, tak naprawdę nie ma co czytać.

Zastanawia mnie też jeszcze jedna rzecz, a mianowicie brak literackiego arcydzieła, literackiego majstersztyku albo przynajmniej przyzwoicie napisanej książki. (Zresztą brak arcydzieła dotyczy także i filmu, i malarstwa, i wszystkich innych współczesnych sztuk).

Co jakiś czas rozlega się wprawdzie wrzask, że arcydzieło powstało, że taka czy owa książka została obsypana nagrodami, ba! autor otrzymał Nobla, ale arcydzieło na miarę np. Krzyżowców Zofii Kossak-Szczuckiej, Soli ziemi Józefa Wittlina, czy Ziemi obiecanej Władysława Reymonta, to nie jest. Współcześnie książki pisane są na chybcika, aby prędzej, aby więcej, aby tylko zdobyć „poczytność” i „słaaawę”. No i teraz prawie wszyscy piszą, są pisarzami, a nade wszystko „pisarkami”. W XIX wieku, czy Międzywojniu było podobnie, ale jednak z tej masy pisaniny, arcydzieła i wspaniale książki co i jakiś czas się wyłaniały i czytelnicy, w tym także i ja, zachwycamy się nimi.

Usłyszałem także, proponując moje książki do wydania Instytutowi Literatury (bo i taka forma wydania mnie jakiś czas temu  skusiła), że moje pozycje nie mogą być wydane, ponieważ są… „lepsze” od moich książki.

Na czym jednak owa „lepszość” miała polegać do dnia dzisiejszego nie wiadomo. Kwalifikacje bowiem odbywały według wyłącznie widzimisię powołanej nie wiadomo na jakiej podstawie komisji Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.

I teraz owych „lepszych” książek nigdzie nie widac, ani o nich nie słychać. Nie zostały  obsypane ani nagrodami, ani żadna z nich nie została uznana za arcydzieło. W księgarniach i bibliotekach także ich nie ma.

Jako autor zatem przeniosłem się do Internetu. Trochę jednak żal, a mam jednak staroświeckie nawyki, bo nie ma to jednak jak szeleszcząca, wydana na dobrym papierze, w twardych okładkach, zszyta nićmi, złożona czytelną czcionką – książka, czyli opowieść pt. Zdarzyło się w uzdrowisku albo L’esprit de l’escalier, czyli Ironiczne (niekiedy sarkastyczne) obrazki współczesne z transcendentialami.  

15- 16 lutego 2023 r.

Ps. Na okładce wykorzystałem obraz Batoniego Pompeo Girolamo (1708-1787) przedstawiciela rokoko i neoklasycyzmu, pt. Czas nakazuje Starości zniszczyć Piękno, 1746. (Il Tempo che ordina alla Vecchiaia di distrugere la Bellezza. Time orders Old Age to destroy Beauty). Obraz znajduje się w Galerii Narodowej w Londynie. Pasował mi bowiem ten obraz do treści książki.

Bardzo mnie również korciło być umieścić kadr z filmu Osiem i pół, do którego w opowieści się po wielokroć odwołuję.

 

[1] Jakże byłoby to piękne mieć na ziemi

kraj, do którego ludzie przyjeżdżaliby

jedynie dla przyjemności, żeby się rozerwać,

gdzie wszystko byłoby tworzone w tym celu.

 

Jakże byłoby to sympatyczne:

kraj, w którym by się nie zajmowano

ani interesami, ani polityką,

gdzie nieustannie by wypoczywano.

 

Bawcie się, miejcie wszystko w nosie.

Mówiąc między nami, życie jest tak krótkie!

Bawcie się jak szaleni.

W końcu życie tak krótko trwa.

[2] Amusez-vous (Bawcie się). Twórca piosenki Henry Garat (Émile Henri Camille Garassu) 1902-1959.