„NÓW POJĘĆ” ALBO „LEKUCHNY ODCIEŃ ZIELONY”

Motto:

 

„Winicjusz nie myślał już jednak, że w słowach starca

nie masz niczego nowego,

ale ze zdumieniem zadawał sobie pytanie:

co to za Bóg? co to za nauka? I co to za lud?

Wszystko, co słyszał,

nie mieściło się wprost w jego głowie.

Był to dla niego jakiś nów pojęć”.

 

Quo Vadis Henryk Sienkiewicz

 

Według mnie marzec to miesiąc jak najbardziej zimowy. Wiosna pojawia się, acz bardzo nieśmiało, na Chełmskim wzgórzu dopiero gdzieś tak w połowie kwietnia. Nie zdziwiły mnie zatem ani obfite śniegi w połowie marca, ani zapowiadana wichura, która okazała się tylko bardzo kąśliwym wiaterkiem wiejącymi – naprzemiennie:  a to z północy, a to z zachodu a to znowu – nie widomo dlaczego – z południa. Z owego to południa w niedzielę dęło mroźnie, by już we wtorek (14 marca, wtorek) powiać ciepłem i już naprawdę wiosennie.

Siedząc na przystanku tramwajowym Gdańsk-Śródmieście w oczekiwaniu na tramwaj do Chełma doznawałem zadziwiającego zjawiska: oto gdy ciepły, naprawdę już ciepły, wiatr dął z południa, ciężkie śniegowe chmury podążały nisko z zachodu na wschód. A dzisiaj tj. 15 marca, po wczorajszym pierwszym oddechu wiosny nie pozostał nawet ślad, ponieważ znowu wieje mroźnie z zachodu. Takąż to mamy teraz pogodę. Zmienia się z dnia na dzień, a nawet z godziny na godzinę.

Po półrocznym zaniechaniu oglądania filmów „przeprosiłem się” z Netflixem. Trochę mnie zwabiły trzy oscarowe filmy, a po trosze i to, że do kogo by nie zadzwonić, to ogląda seriale na właśnie Netflixie. Wynotowałem zatem i ja ze dwadzieścia filmów, wiedząc, że może tylko kilka będzie nadawało się do obejrzenia. I tak też się stało w samej rzeczy. Nieudolność, głupota i bylejakość idzie w parze z drętwym aktorstwem i kręceniem, zazwyczaj po ciemku, z ręki, czyli aby szybciej, aby więcej, czyli tylko rozrywkowo tj. niby śmiesznie, ale jednak w sumie głupio.

Niech mi ktoś powie po co i dla kogo zostały nakręcone takie filmy jak: polski Dziewczyna i kosmonauta, niemiecki Gdzieś daleko, grecki Green Sea, fiński Helsińskie zbrodnie, czy też oscarowy Glass Onion? O takich bowiem „filmach” zapomina się jeszcze w trakcie projekcji.

Pomyślałem, że jeśli zawiodę się i na zdobywcy czterech Oscarów, czyli Na Zachodzie bez zmian, to chyba definitywnie z Netflixem się rozstanę. W tym przypadku spotkała mnie jednak miła niespodzianka, bo film Edwarda Bergera (Im Westen nichts Neues – 2022) 147 min., z pięknymi zdjęciami Jamesa Frienda, to dobry obraz, w którym występują m.in.: Felix Kammerer jako Paul Bäumer; Daniel Brühl jako Matthias Erzberger; Albrecht Schuch jako Stanislaus „Kat” Katczinsky; Aaron Hilmer jako Albert Kropp; Edin Hasanović jako Tjaden Stackfleet.

I zastanawiam się, który film jest lepszy: czy ten właśnie świeżo obejrzany Edwarda Bergera, czy też niezapomniany obraz Lewisa Milestone (1895-1980) z 1930 r. All Quiet on the Western Front, trwający 128 min.?

Pamiętam także powieść Ericha Marii Remarque’a (1898-1970), która wydana w 1929 r., także zrobiła na mnie duże wrażenie.

Za to niewiele, albo wręcz zgoła nic nie pozostanie w mojej pamięci po… Quo vadis (1896) Henryka Sienkiewicza (1846-1916), która to powieść męczyła mnie przez ostatni czas.

To znaczy powieść ta nęciła mnie już do dłuższego czasu. (Wstyd się przyznać, ale jako polonista nigdy dotąd jej nie przeczytałem).

Pamiętam za to film z 1951 r. (171 min.) w reżyserii Mervyna LeRoya, ze znakomitą rolą Petera Ustinova jako Nero oraz czterdziestoletniego Roberta Taylora w roli Winicjusza i trzydziestoletnią Deborah Kerr kreującą kilkunastoletnią Ligię.

Lekturę Quo vadis Sienkiewicza zaczynałem po wielokroć i po przeczytaniu kilkudziesięciu stron, za każdym razem rzucałem, nie mogąc znieść nagromadzenia szczegółów i odnośników oraz dziwacznego stylu i języka autora.

W końcu się przemogłem i w całości Quo vadis przeczytałem. O ile jednak lektura np. Krzyżowców Zofii Kossak-Szczuckiej oraz Ziemi obiecanejRoku 1794 Władysława Reymonta sprawiły mi dużą przyjemność – ba! jako czytelnik doznawałem arcydzieł literackich – o tyle powieść Sienkiewicza jawi mi się jako przykład ogromnej pracy literackiej ujętej naiwnie myślowo w, niestety, beznadziejnym, wręcz kiczowatym, stylu.

Albowiem podziwiam – z jednej strony – właśnie ogrom pracy literackiej autora, natomiast – z drugiej strony – jak można było tak wspaniały temat przedstawić aż tak naiwnienie i stylistycznie byle jak.

Bo – przykładowo – na stronie 249[*] można przeczytać, że:

„Oto po wyjściu Chilona jakaś głęboka radość rozjaśniła wszystkie twarze. Apostoł zbliżył się do Glauka i położywszy dłoń na jego głowie rzekł;

– Chrystus w tobie zwyciężył!

Ów zaś wzniósł oczy ku górze tak ufne i pełne wesela, jakby zlało się na niego jakieś wielkie, niespodziane szczęście”.

A na stronie 254, coś takiego:

„Wolałby był, by Ligia tak czyniła z miłości do niego, dla jego twarzy, oczu, dla posągowych kształtów, słowem, dla tych wszystkich powodów, dla których nieraz obwijały się naokół jego szyi śnieżne ramiona greckie i rzymskie”.

Na stronie 288:

„Przez tydzień ukazywali się razem, lecz stosunek nie obiecywał być trwałym”.

Na stronie 362:

„Ligia słuchała go, utkwiwszy w niego swe niebieskie oczy, podobne przy blasku księżyca do kwiatów mistycznych i równie zroszone jak kwiaty”.

Na stronie 421:

„Pomyślano jednak o ratunku. Z rozkazu Tygellina, który trzeciego dnia nadbiegł z Ancjum, poczęto burzyć domy na Eskwilinie, aby ogień trafiwszy na puste miejsca, zgasł sam przez się”.

Na stronie 484:

„I oto zlewasz zdrój mocy na słabych, aby stali się silni, i oto każesz mi paść baranki Twoje, aż do spełnienia wieków…”.

Na stronie 559 (trochę dłuższy cytat):

„Chodziło im już tylko o to by Chrystus ich nie rozdzielił; a gdy każda chwila wzmagała w nich tę pewność, rozkochali się w Nim jak w ogniwie, które ich miało połączyć, jak w nieskończonym szczęściu i w nieskończonym spokoju. Na ziemi jeszcze opadał na nich proch ziemi. Dusze stały się w nich czyste jak łzy. Pod grozą śmierci, wśród nędzy i cierpień, na barłogu więziennym poczęło się dla nich niebo, albowiem ona brała go za rękę i prowadziła, jakby już zbawiona i święta, do wieczystego źródła życia”.

I na koniec, ze strony 608 ostatni kawałek:

„Niebo na wschodzie przybierało już lekuchny odcień zielony, który z wolna, coraz wyraźniej bramował się u dołu barwą szafranną. Drzewa o srebrnych liściach, białe marmury willi i łuki wodociągów, biegnące przez równinę ku miastu, wychylały się z cienia. Rozjaśniała się stopniowo zieloność nieba, nasycając się złotem. Za czym wschód zaczął różowieć i rozświecił Góry Albańskie, które ukazały się cudne, liliowe, jakby z samych blasków złożone”.

Uff!!! – starczy! Starczy!! Starczy!!! To poza tym zastanawiające, że w powieści niemal przez cały czas świeci Księżyc w pełni, że wiara chrześcijańska, to jakieś… „zlewanie się”, że wiele rzeczy dzieje się… „samo przez się” albo „z powodu”. A jeżeli do tego dodać mordęgę czytania nieprawdopodobnej ilości zdań zaczynających się od „Lecz…”, „Ale…” oraz „Gdy…”, a jeśli dodać do tego wiele, bardzo wiele zdań z „jął” i „począł”, to czymże ta powieść jest jak nie…  kiczem dla naiwnych?

Jakie są jednak przyczyny, że co i raz powstają wersje filmowe tej powieści, trudno doprawdy dociec.

Także i ekranizacja z 2001 r., to kompletna klapa pod każdym względem. Czytając bowiem Sienkiewicza podpatrywałem na ekranie co i raz dzieło Jerzego Kawalerowicza. Drętwe aktorstwo postaci Marka Winicjusza i Ligii (broni się jedynie Chilon Chilonides, którego kreuje Jerzy Trela), histeryczny Nero (widać, że Michał Bajor jest… „ciężko przestraszony” swoją rolą), beznadziejna scenografia, gadające głowy, zdjęcia bez oddechu i bez przestrzeni. Słowem nieudany film.

A poza tym, kto teraz doznaje „zlewania się” łaski wiary, kto wierzy w lepszy świat po śmierci, kto wierzy w Zmartwychwstanie, kto wierzy i doznaje transsubstancjacji, czyli Przeistoczenia? Kto przestrzega Dekalogu? Nikt!

Księża w niczym ci nie pomogą. Nie wesprą w trudnej sytuacji nawet słowem. W ogóle księża są nieobecni w domach spokojnej starości, w domach seniora. Teraz wiara, Bóg nikomu nie są potrzebne. Życie traktowane jest jako rozrywka.

Także i Na Zachodzie bez zmian Edwarda Bergera to film bez transcendencji, bez wiary, bez Boga. Bardzo dobrze zrealizowany film, ale czegoś mu do arcydzieła brakuje. Taka jednak jest współczesna sztuka. Takie jest współczesne życie.

Obejrzę sobie jednak przynajmniej jeszcze raz film Bergera podziwiając realizacyjną maestrię. Jest to także pierwsze niemiecki film, który zdobył aż cztery Oscary. Czy kiedykolwiek polski film zdobędzie cztery Oscary?

W tej samej kategorii – film obcojęzyczny – startował i film Skolimowskiego. Nie miał jednak żadnych szans. Po co było realizować film o osiołku, kiedy przed laty arcydzielnie uczynił to już Robert Bresson?

15-16 marca 2023 r.

PS Do tego zapisku dołączam kadr z filmu Na Zachodzie bez zmian Edwarda Bergera

[*] Wszystkie cytaty pochodzą z Quo vadis wydanego w serii „Dzieła najwybitniejszych noblistów”, 2007 r.