BLISKA JESIEŃ

Motto:

 

„Obecnie cofnęliśmy się w rozwoju, język się uprościł,

zaczęła rządzić statystyka, dobre zaczęło być to,

co się najlepiej sprzedaje,

a nigdy Marcel Proust czy Albert Camus

nie sprzedawali się najlepiej,

choć umieli powiedzieć rzeczy,

których nikt wcześniej nie powiedział.

Od pół wieku nie potrafię znaleźć oznak

 czegoś nowego w plastyce, muzyce, literaturze”.

 

Nasze pewności często kasują się przez jedna noc.

Przemysław Szubartowicz rozmawia z Krzysztofem Zanussim.

Interia. Tygodnik. 10 września 2022 r.

 

 

 

Nie mogę zrozumieć zachowania polskich siatkarzy w finałowym meczu z drużyną Włoch o mistrzostwo świata. Po wspaniałym meczu z USA w ćwierćfinale, po „morderczej”, lecz jakże znakomitej zwycięskiej walce z Brazylią w półfinale, nagle nasze orły wyszły bez woli walki, wyglądający nieświeżo i zachowujący się tak, jakby mistrzostwo świata mieli już w kieszeni.

Nie chciałbym tu krytykować polskiej drużyny siatkarskiej – od miesiąca w tych zapiskach nie napisałem ani słowa, bo nie dostrzegłem nic pozytywnego, a nie chciałbym uchodzić za „dziadersa”, który bezustannie narzeka – ale srebrny medal to jest przegrana.

Sebastian Kawa, arcymistrz polskiego szybownictwa powiedział – i bardzo mi się to spodobało – że „drugi, znaczy ostatni”. Dlatego też bardzo często to cytuję i uważam, że w sporcie oraz także w sztuce, w tym również w literaturze, liczy się tylko złoty medal, zwycięstwo. (Zresztą tego samego zdania był Hubert Wagner, legendarny trener drużyny siatkarskiej).  

W półfinałowym meczu z Brazylią widać było w zawodnikach wprost nieprawdopodobną wolę walki. To było coś cudownego, co „wyprawiał” Aleksander Śliwka oraz Kamil Semeniuk. W finałowym meczu już tej woli walki nie było. Kurek walił w blok, a kiedy został zdjęty, a po nim jeszcze właśnie Śliwka i Semeniuk, było już po meczu.

Tłumaczenie się, że polska drużyna była zmęczona po wyczerpującym meczu z Brazylią nie ma tu nic do rzeczy. Trzeba było oddać mecz walkowerem, a nie przegrywać trzeciej partii aż siedmioma puntami. Zresztą co tu komentować: w pewnej chwili kiedy serwował Kurek, podano, że ma 34 lata. Zaraz po nim serwował któryś z Włochów i tu podano, że ma lat… 22. Wygrała zatem młodość i tak być powinno.

A poza tym ani się obejrzeliśmy mamy już prawie połowę września. Nareszcie wrzesień, skończyły się męczące upały. Bardzo lubię jesień. Uważam, że jest to najpiękniejsza pora roku.

Wyznaję, że podczas nieznośnych upałów są dwa wyjścia: albo siedzieć gdzieś nad jeziorem, ale jak najdalej od ludzi, ich piesków, grillowania i piwkowania z disco polo albo… pozostać w domu, co też uczyniłem.

W tym czasie przeczytałem masę (naprawdę masę) różnych książek, obejrzałem wieczorami wiele filmów, ale po tych lekturach i seansach nie pozostał w mojej pamięci prawie żaden ślad. A przecież Roman Polański powiedział, że film jest tyle wart, ile widz z niego zapamięta. Wystarczy, że zapamięta chociażby jedną scenę.  

Są zatem filmy, które pamiętam niemal w całości i mógłbym ich treść opowiedzieć niemal kadr po kadrze (np. Nóż w wodzie Polańskiego, Osiem i pół Felliniego, Lawrence z Arabii Leana,  Bunt Kobayashiego itd.), a setki, może nawet tysiące, które wyrzucam za pamięcią zaraz po ich obejrzeniu.

Na pewno dużo racji ma zatem Krzysztof Zanussi mówiąc, że „Od pół wieku nie potrafię znaleźć oznak czegoś nowego w plastyce, muzyce, literaturze”. Ja do tego dodałbym jeszcze film, polski film.

A z drugiej strony są wydawane wprost nieprawdopodobne ilości książek. Od pewnego czasu doświadczam rozmów z wydawnictwami i wydawcami, którzy bardzo chętnie wydaliby mój tom siedmiu nowych opowiadań (ok. 270 stron znormalizowanego maszynopisu, 601900 znaków ze spacjami), ale wszyscy chcą wyłącznie na tym zarobić. Ba!, ostatnio otrzymałem nawet „propozycję” wydania tej książki, pod warunkiem, że potem zakupię… 200 (dwieście) egzemplarzy, czyli, bagatela, wyłożę ze swojej strony jakieś… 10.000. zł (dziesięć tysięcy złotych). Zupełny zatem absurd.

Oddać zatem walkowerem wydanie i tej książki? Zresztą „przeciwnik”, czyli wydawnictwo, wydawca, instytucja kultury, czy też dysponent środków finansowych zamiast sprzyjać wydaniu książki, wszelkimi możliwymi sposobami to utrudnia.

Bo książki wydaje się według widzimisię i wyłącznie arbitralnych decyzji. Jest zatem tak, jak mówi Zanussi, człowiek przecież bardziej rozeznany w rzeczywistości niż ja, bywały w świecie, że  „Od pół wieku nie potrafię znaleźć oznak czegoś nowego w plastyce, muzyce, literaturze”.

Zresztą, żeby to chociaż chodziło o owo „coś nowego”. Podajcie mi proszę tytuł polskiego filmu, albo powieści lub tomika poezji, który rzeczywiście jest arcydzielny albo przynajmniej Was, moje Szanowne Czytelniczki i Szanowni Czytelnicy tych „Zapisków i wspomnień”, zachwycił formą, treścią, czymkolwiek.

12 września 2022 r.

PS To nie do końca prawda, że nie działo się nic nadzwyczajnego. Ponieważ w sierpniu, w Kołobrzegu dostrzeżono zorzę polarną. Kilka lat temu sam byłem świadkiem zorzy polarnej, gdy przebywałem tam w listopadzie w sanatorium.

Dostrzegłszy tę zorzę starałem się ją pokazać osobom właśnie zjeżdżającym windą na kolację. Kolacja była jednak ważniejsza niż jakaś tam zorza polarna. Jedynie Niemcy patrzyli jak zauroczeni i powtarzali „schön”, „schön”, „schön”.

Zorzy polarnej w Gdańsku nie uświadczysz. Za to można dostrzec obłoki srebrzyste. Jako „łowca” tych obłoków proponowałem kilku znajomym wyprawę do Sobieszewa, by stamtąd te obłoki bardzo późną nocą obserwować. Na taką propozycje usłyszałem: „Weź, przestań. Zarywać noc by wyglądać obłoków, choćby i srebrzystych”.

Dlatego, kiedy zostałem zaproszony na koncert Meli Koteluk odbywający się o szóstej rano, czyli ponoć o wschodzie Słońca nad Zatoką Gdańską też odparłem: „Weź, przestań, nawet gdyby śpiewała Marni Nixon, nie wstałbym o szóstej rano”.

Chciałbym ten zapisek zakończyć wierszem mojego ulubionego poety i jego pięknym wierszem o bliskiej jesieni i ubywaniu.

The Owen Bird, wiersz z 1916 r. Roberta Frosta (1874-1963). Stanisław Barańczak (1946-2014) tłumaczy tytuł jako… Lasówka:

 

„Tego śpiewaka każdy słyszał swego czasu:

Odzywa się w połowie lata, w głębi lasu.

Tak głośno, że od twardych pni echo się niesie.

Mówi o tym, że liście schną, że w oczach kwiatów

Lato ma się do wiosny jak jeden do dziesięć.

Mówi, że nie ma śladu po tym, co się wcześniej

Zdarzyło: po ulewie spadających płatków,

Którą chmurzyły słońce grusze i czereśnie;

Że pod dnem tych strat dawnych jest i drugie dno strat:

Bliska jesień. Że wszystko pokrył pył z autostrad.

Gdy ptak to powie – milknie, jest jak inne ptaki,

Tyle, że wie: w swym śpiewie nie sam śpiew ukrywa.

Choćby przez chwilą – niemal w słowa ujął taki

Problem: jak to zrozumieć, że czegoś ubywa”.

PPS Zapisek ten postanowiłem okrasić obrazem Johna Everetta Millaisa (1829-1896) pt.

 Jesienne liście z 1856 r.

16 września 2022 r.