BIAŁE BOŻE NARODZENIE

I’m dreaming of a white Christmas

Just like the ones I used to know

Where the treetops glisten and children listen

To hear sleigh bells in the snow

 

I’m dreaming of a white Christmas

With every Christmas card I write

„May your days be merry and bright

And may all your Christmases be white”

 

Autor Irving Berlin, 1941 r.

 

 

Kiedy piszę te słowa jest poniedziałek, 18 grudnia Anno Domini 2023, godzina 14.33. Za oknem mokro, szaro i ponuro. Za to plus osiem stopni Celsjusza. A ponadto jest wietrzenie. I… „lieje, panie lieje” – jak mawiał mój sąsiad, gdy mieszkałem jeszcze na Przymorzu, a za oknem od rana lało.

Miało być „białe Boże Narodzenie” i śnieżna pogoda z lekkim mrozkiem. Zima zatem trochę się w tym roku pośpieszyła. Ludziskom to jednak przeszkadzało. Zaczął się bezustanny lament, że: „wczesny atak zimy”, że znowu „śnieg pada” (a co? miał do góry lecieć?), że „siarczyste mrozy”, że w ogóle… „armagedon pogodowy”.

Natura zatem wespół z Opatrznością mieli chyba dość tych jęków i lamentów, nastąpiła odwilż, śnieg zniknął, zrobiło się marcowo, albo nie wiadomo jak. Nareszcie jest „ciepło”, kierowcy się cieszą, dzieci wcale, a bałwana zobaczą w telewizji.

Za to trwa karnawał „miejskich” „wigilii” i „opłatków”. Ludzieeee! Chciałoby się zakrzyknąć – czyście już do końca poszaleli? Wigilie, opłatki w… adwencie?! Przecież adwent ma charakter ascetyczny, pokutny. Czy już nie wytrzymacie tych czterech tygodni adwentu bez rozrywek, koncertów i bezsensownego śpiewania kolęd? Niebawem zaczynają się Gody, potem karnawał, więc wtedy możecie ubawić się i porozrywać po pachy.

Wisława Szymborska powiedziała, że „ludzie głupieją zbiorowo, a mądrzeją pojedynczo”. Jak patrzę na te tłumy bawiące się w adwencie, to rzeczywiście Szymborska ma wiele racji.

Albo to zachwycanie się „oprawą świąteczną”, czyli „choineczkami”, „lampkami”, „bombeczkami”, „światełeczkami”. No i bezustanna gadka o „świątecznym” żarciu, o „karpiku”, o „pierożkach”, o „pysznościach”, „pychotach” i „przepychotach” itd.

Bezustanny bełkot o jakichś… „świętach”. I ani słowa o Bożym Narodzeniu. Nigdzie ani słowa o – właśnie! – adwencie, o roratach, o Bożym Narodzeniu. Proponuję zatem aby w kalendarzu zamienić święta Bożego Narodzenia na… „święta żarcia i chlania”. Bo – jak ktoś pisze na Facebooku – „W naszym domu językiem miłości, który w tym wyjątkowym okresie gra pierwsze skrzypce, jest… jedzenie”. Albo, że „Nadchodzi święto sernikożerców”. Itd.

No i jeszcze to bredzenie o jakiejś… „magii”. – „Przyjedźcie do nas”! – krzyczą na Facebooku niektóre miasta. – Tylko u nas jest największa „oprawa świąteczna” w postaci wyżej wspomnianych „iluminacji”, „bombeczek”, „światełeczek”, „jarmarków świątecznych” „pajd chleba ze smalczykiem i ogóreczkiem” itd.

No, a w małych miasteczkach oraz wielu innych miejscowościach, których nie stać na owe „oprawy”, „iluminacje”, „jarmarki świąteczne” itd. czyżby już magia świąt Bożego Narodzenia nie docierała?

Pamiętam Boże Narodzenia i zimy sprzed lat, kiedy jeszcze mieszkałem na przedmieściu Malborka. Zima zaczynała się gdzieś tak w pierwszych dniach grudnia. Z początku sypało śnieżkiem nieśmiało, mrozek tez był grzeczny, tak nie więcej niż minus pięć stopni Celsjusza. Aż którego dnia mocniej powiało, zrobiła się zadymka, śniegu napadało do pół łydki, czyli jakieś dwadzieścia centymetrów. Mrozek też zaczął się odpowiedni, czyli jakieś minus dziesięć stopni Celsjusza. Śniegu przybywało. Zrobiło się rzeczywiście – bez cudzysłowów – magicznie i bajkowo. I każdą wolną chwilę spędzało się na dworze, na sankach, na łyżwach i na nartach.

(Były to przeważnie narty „nie do pary”. Ja właśnie takie miałem, ale służyły mi one do przeprawy przez śnieg przez pola, gdzie białego puchu tam bywało i z pół metra. Celem była sadzawka albo inna zamarznięta woda. Odpiąwszy narty zakładałem łyżwy. Zanim nauczyłem się jeździć, więcej było upadków niż jeżdżenia. A kiedy ojciec kupił mi panczeny i nauczyłem się przeplatanki, każdy wolny czas spędzałem zimą na lodzie).     

Zapisek ten kontynuuję tydzień później. W pogodzie nic się nie zmieniło. W dalszym ciągu są plusowe temperatury, a poza tym jest szaro, wilgotno i momentami bardzo wietrznie. Wiatr jest tak nieprzyjemny, że nie chce się wychodzić w domu, chociaż wczoraj zaliczyliśmy plażę w Mechelinkach, gdzie ostatnio bardzo często po kilka kilometrów spacerujemy. Po śladach fal, które sięgały aż do klifu, widać, że było tu sztormowo, chociaż Zatoka Pucka, to niemal… jezioro.

A zatem białe Boże Narodzenie można zobaczyć tylko na jakimś filmie. Odszukuję zatem        White Christmas (Holiday Inn – 1942) reż. Mark Sandrich z Bingiem Crosby’m i Fredem Astair’em. Film, który spolszczono na… Gospodę świąteczną urzeka atmosferą i rzeczywiście Bożonarodzeniową Magią, kiedy Bing Crosby śpiewa oskarowe White Christmas.      Film i piosenka mają już przeszło 80 (osiemdziesiąt!) lat i przez te lata ten przebój nie „przebił” żaden inny świąteczny utwór. Osobna sprawa to polskie kolędy, które są niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju.

18-25 grudnia 2025 r.

PS. Do tego zapisku dołączam kadr z filmu White Christmas z 1941 r.