To lose you, really lose you
I’m gonna have to lose myself
Gonna have to lose myself
No matter how long il’ll hurt like this
White knuckle into the apocalypse
Gotta to cazy, crazy
To lose you
Zaraz po promocji mojej książki W czerni. I w bieli odbyła się premiera najnowszej piosenki Jackie Evancho Apocalyopse.
Widać (na clipach), a nade wszystko słychać, że Jackie nie próżnuje: w dalszym ciągu koncertuje z repertuarem Awakening, a poza tym nagrywa: a to Hallelujah, a to Blank Space, a to Safe & Sound, a to All Of The Stars, a to Writing’s On The Wall. Wreszcie na swoje 16 urodziny nagrała, akurat dla swoich rówieśników, Apocalypse.
Kiedy oglądam clip z tą piosenką od razu przypominają mi się moje trudne i burzliwe licealne lata. Wtedy królowali Beatlesi, Rolling Stonsi, The Kinks, The Lovin Spoonful, The Byrds, The Shadows i cała plejada innych równie znakomitych zespołów. No i wokalistki. Nade wszystko Dusty Springfield, Cilla Black, Sandie Shaw, Lulu itd. Łza się w oku kręci.
O sopranie Jackie Evancho mogę powiedzieć, że… dokonało się we mnie prawie dokładnie „to”, co doznał prof. Konrad Górski wykonując jeden z najwcześniejszych nokturnów Chopina „oznaczony jako opus 72 nr 1, w edycji Kleczyńskiego i Strobla umieszczony na końcu zeszytu nokturnów jako nr 19”:
„Tymczasem zaszło jednak we mnie coś dziwnego, co się nigdy więcej nie powtórzyło. Nie mówiłem o tym nikomu, zapisuję po raz pierwszy. Nagle odczułem, że się we mnie dzieje coś, co nie było reakcją na muzykę, jakaś świadomość, że przepływa przeze mnie fala nieziemskiego, niewyrażalnego żadnym językiem ludzkim wzruszenia. Czuję całą tę bezradność słowa, gdy mam oddać istotę tego przeżycia, i chyba było to coś analogicznego do doznań mistyków, którzy w oddaniu własnych stanów byli również bezradni”. („Dzienniki”, Wydawnictwo Comer, Toruń, wydanie pierwsze, 1995 r., s. 155).
Konrad Górski doznał takich uczuć grając jeden z najwcześniejszych nokturnów Chopina, ja – kiedy słuchałem Jackie Evancho, gdy zaśpiewała w wieku 10 lat O Mio Babbino Caro, arię Lauretty z opery Gianni Schicchi (1918) Giuseppe Pucciniego (1858–1924).
Te moje doznania wobec sopranu Jackie Evancho pozostają do dziś. Wolę wprawdzie, gdy Jackie śpiewa klasykę, ale dobrze przecież, że jako nastolatka, śpiewa również coś dla swoich rówieśników. Oby tylko „nie poszła w muzykę pop”.
(A co do Chopina to pewnie narażę się niektórym czytelnikom tych zapisków, gdy powiem, że nie przepadam za jego muzyką. O, co innego Rachmaninow. Jak cudownie Jackie Evancho śpiewa jego Vocalise. Albo gdy Anna Netrebko śpiewa Song op.21 no. 7).
Wybierając fragment z Dziennika Konrada Gorskiego bynajmniej „nie podpieram się” jego doznaniami, bo o sopranie Jackie Evancho pisałem już wielokrotnie doświadczając za każdym razem jego cudowności, niebiańskości oraz… „nieziemskiego, niewyrażalnego żadnym językiem ludzkim wzruszenia”.
28 kwietnia 2016 r.