Podczas niedawnej wizyty w banku dowiedziałem się, że oprocentowanie wkładów bankowych, czyli mówiąc innymi słowy tzw. „oszczędzanie na koncie” „uległo zmianie” z i tak bardzo niskiej stopy tj. z „0, 5%” w skali rocznej, na niedorzecznie niską… „0,01%”, słownie: zaledwie jedną setną(!!!) procenta, przy ciągle rosnącej inflacji wynoszącej ostatnio 3,4%!!! A od owych „0,01” pobierany jest przecież jeszcze tzw. podatek Belki.
Ten – bankowy – przykład pokazuje w jak absurdalnej rzeczywistości żyjemy. Oszczędzanie, czyli trzymanie pieniędzy na koncie w ogóle się nie opłaca. Jeszcze chwila, a trzeba będzie bankom dopłacać za trzymanie pieniędzy na koncie. Czegoś równie absurdalnego jeszcze nie było.
Przecież w czasach tzw. „komuny”, czy też PRL-u było znacznie normalniej, a wręcz normalnie, w porównaniu z tym, co się dzieje obecnie w dziedzinie, czy też w sferze kultury albo właśnie w bankowej.
Pieniądze bowiem w PRL-u oszczędzało się (jeśli oczywiście ktoś chciał oszczędzać) na tzw. książeczkach PKO i co jakiś dopisywano tzw. procent. Były to niewielkie pieniądze, ale jednak opłacało się oszczędzać.
A co do kultury to jakież wtedy były filmy, a repertuar filmów zagranicznych mieliśmy najlepszy w tzw. „demoludach” (czy ktoś pamięta m.in. dwutygodniowe święta filmowe pod nazwą Festiwal Festiwali Filmowych?). A jakież wtedy były spektakle teatralne. Z kina i z teatru nie chciało się wychodzić. A teraz, co? Teatr omijam szerokim kręgiem, podobnie zresztą jak kino, gdzie wszystko poszło w potworny hałas i oślepiające i ogłupiające widza „efekty specjalne”.
Zaczął się czerwiec i wreszcie nadzieja, że w końcu będzie cieplej, chociaż gdy teraz siedzę i piszę te słowa przy otwartym oknie wciąż zawiewa, tym razem ze wschodu kąśliwy, mroźny wiaterek.
Zawsze czerwiec kojarzył mi się nie tylko z „białymi nocami”, ale także końcem roku szkolnego oraz festiwalem w Opolu. Od jakiegoś czasu, tzn. od chwili, gdy zaczął dominować tzw. rock, festiwale opolskie nie nadają się ani do słuchania, ani do oglądania. Dominuje bowiem wyłącznie straszliwy łomot i wrzask. A przypominacie sobie pierwsze festiwale w Opolu? Cóż to było za piosenki, za przeboje, które potem nuciła cała Polska.
(Młodsze i najmłodsze pokolenie może sobie, jeśli oczywiście chce, pooglądać i posłuchać tych piosenek chciałby na You Toube i jeszcze innych tego rodzaju aplikacjach. Czy jednak zechce. Zapewne woli te swoje „gry w komputer” i bełkot różnej maści raperów i tym podobnych „artystów”).
Piszę te słowa i o oszczędzaniu w banku, i o repertuarze filmowym oraz teatralnym oraz, o festiwalu piosenki polskiej w Opolu bynajmniej nie z tęsknoty za tamtymi czasami, a już najmniej za PRL-em, chociaż to były czasy mojej młodości, do której przecież zawsze się z sentymentem wraca.
W tym miejscu przerwałem zapisek, by wyjść około południa na codzienny spacer połączony zawsze z jakimiś zakupami. Słońce wprawdzie przygrzewa, ale z północy dmie zimny, porywisty wiatr. Chodzenie zatem w sandałkach, krótkich spodniach i koszulach z krótkim rękawem to przesada.
(A co do zakupów to za trzy kilo młodych, egipskich ziemniaków oraz pół kilograma fasolki szparagowej zapłaciłem dokładnie… 32,73 zł. Zauważyłem, że już są także czereśnie z Serbii po prawie 30 zł za kilogram. Drożyzna jest więc straszliwa.
Takich jednak czereśni, tzw. „szklanek”, jakie natrafiłem w Gorzowie Wielkopolskim odwiedzając kiedyś mojego świętej pamięci brata, to już chyba nigdy i nigdzie nie spotkam).
A co do absurdów codzienności to aż nie chce się wierzyć, bo w dalszym ciągu bezustannie wałkowany jest temat „wyborów”. „Luzuje się” także „obostrzenia” dotyczące koronawirusa. Z jednej strony widać w ludziach strach, bo udają, że chodzą w maseczkach, a z drugiej strony wiele osób uważa, że ta pandemia to jest jedna wielka „ściema”. No bo – słyszałem – jeśli tyle ludzi miało umrzeć „z powodu koronawirusa”, to dlaczego bankrutują zakłady pogrzebowe?
Wczorajszą niedzielą poszedłem samowtór z L. na długi spacer na południe, mając w plecy dmący zimny wiatr z północy. Szliśmy wzdłuż Kanału Raduni do Parku Oruńskiego, a ponieważ był zatłoczony ludziskami zażywających powietrzno-słoneczny kąpieli, puściliśmy się uliczką zwaną – jakżeby nie – Raduńską, wzdłuż Potoku Oruńskiego ku zachodowi i do zbiornika retencyjnego „Augustowska” i jeszcze dalej
Spacer byłby piękny, gdyby nie niedzielna inwazja rowerzystów, którzy upodobali sobie i tę trasę. Cholery można dostać z tymi rowerzystami. Trzeba im ciągle ustępować z drogi. To pieszy! Pieszy!! Pieszy!!! ma przecież pierwszeństwo w poruszaniu się po chodnikach i takich dróżkach jak uliczka Raduńska. To pozwolenie, aby rowerzyści jeździli wszędzie, gdzie im się podoba jest jeszcze jednym absurdem rzeczywistości.
Podtytuł do tego zapisku „ – wszystko dobre śni się, a złe rzeczywiści się” wziąłem z listu Zygmunta Krasińskiego, pisanego „Na Renie, na statku 20 września 1844 r.” do Konstantego Gaszyńskiego.
To zadziwiające, Krasiński bezustannie skarży się – mając zaledwie 32 lata – i w tym liście, że jest schorowany i u kresy sil życiowych, a jednocześnie bezustannie podróżuje i romansuje. Zostawia żonę, która jest w ciąży i rozbija się karetami po Europie. Przecież na takie podróże, jeszcze takimi konnymi pojazdami, trzeba mieć siłę i zdrowie. A poza tym ci wszyscy współcześni Krasińskiemu ludzie w ogóle nie pracowali. Karasińskie był wprawdzie hrabią, ordynatem i stać go było na różne fanaberie i „hulaszczy tryb życia”. W podobny jednak sposób żyją wszyscy jego znajomi, którzy, jak brat Gaszyńskiego, szukają chociażby „byle by na jakiej dzierżawie osiąść”.
W Listach Krasińskiego do Gaszyńskiego nie ma ani słowa o zwykłych ludziach. Jest tylko on, jego choroby, romanse, pisanie. Zaczyna mnie już ta lektura najzwyczajniej nużyć.
1 czerwca 2020 r.
Postscriptum. Kiedyśmy wczorajszą niedzielą na chwilę przysiedli nad tym większym stawem w Parku Oruńskim, zapachniało wodą nagrzaną Słońcem i… tatarakiem. Wszakże wczoraj były Zielone Święta, czyli Zesłanie Ducha Świętego. Opowiadała mi moja Mama (1923), że kiedyś na Wołyniu świętowano Zesłanie Ducha Świętego trzy dni.
A teraz kto pamięta o Zielonych Świętach. U nas, gdy mieszkałem jeszcze na Poznańskiej, zawsze wtedy w domu był tatarak. Kto teraz kojarzy tatarak z Zielonymi Świętami?
Zapisek ten postanowiłem okrasić miniaturą Pentecoste Jeana Poyer’a (1445-1503). Tak, to jest Sztuka!