W Sopocie o świcie deszcz mnie nagle zastał. Lecz…
zapewne nie było w tym nic aż tak nadzwyczajnego.
Ponieważ i na ten dzień przewidywano opady i burze.
Nie spodziewałem się, że o świcie może aż tak padać.
Schroniłem się więc pod jakimś daszkiem. A potem pod
parasolem zamkniętej jeszcze o tak wczesnej porze kawiarni.
(Albowiem kawiarnie dopiero o dziesiątej są otwierane).
O świcie, w Sopocie, nigdzie się kawy ani herbaty nie napijesz.
Obserwowałem więc spod parasola kawiarni ulewę.
Bo jakże inaczej mogłem się zachować? Przez deszcz brnąć,
jak czyniło to kilku – bez parasoli – przechodniów? Oni
nie śpieszyli się, bo jeszcze z powabów nocy nie wytrzeźwieli.
A najsamprzód – przed deszczem, gdy wiatr się wzmógł i
czułem oddech nadchodzącej ulewy – w niebo spojrzałem.
Na nim chmury jak podniebne żaglowce ze wchodu ciągnęły.
Czyżby to „Крузeнштeрн” i „Седов” w powietrze się wzbiły?
Sądziłem, że te chmury-żaglowce bokiem Sopot ominą,
ale gdy deszcz – niby maratończycy – na molo się rozdudnił,
byłem pewien, że nie wystarczy nawet mój duży parasol i
czym prędzej schronienia pod parasolem kawiarni szukałem.
Deszcz zatem padał. I padał. Tyle go napadało, że odniosłem
wrażenie, jakby napełniły się nim beczki po winie. Ustawione
w dwu rzędach, po kilka przed drzwiami zamkniętej winiarni.
(O świcie, w Sopocie, również nigdzie się wina nie napijesz).
Ale uwagę moją zwrócił jakiś gość siedzący w wiklinowym
fotelu tuż obok, w sąsiedniej, również zamkniętej, kawiarni.
Spał albo nie zdążył jeszcze wytrzeźwieć. W każdym razie gdyby
spodziewał się tego deszczu, zapewne usiadłby pod parasolem.
A tak moknął w tej porannej ulewie. Strugi rozpryskiwały
się na nim na wszystkie strony tak, że gdy zabłysło Słońce
wydawało się, jak gdyby w świetlistej aureoli światła siedział.
A kiedy przestało padać obudził się i poszedł w swoją stronę.
I ja w swoją stronę poszedłem, podziwiając spokój i ciszę
Sopotu o siódmej nad ranem. Chmury złociły się, w tęczach
na południowy zachód odlatywały. Trochę im zazdrościłem,
tej wysokości i że zapewne dotrą Tam, gdzie ja nigdy nie będę.
(1 września 2010)