(Czyli powiastka styczniowa)
Rankiem, kiedy na dwór drzwi otworzyłem,
na oszronionej gałęzi wróbel siedział.
Wcale – mimo tęgiego mrozu – nie był zmarznięty.
Przynajmniej – gdy na chwilę się zatrzymałem –
takiego nie robił wrażenia. Najwyraźniej… wesoły był.
Poznałem to po jego bystrym oku i pozycji,
w jakiej siedział – właściwie przycupnął –
na zmrożonej gałęzi. Zupełnie jakby na mnie czekał.
I chciał mi powiedzieć – raczej, jak to wróbel,
zaćwierkać – „Popatrz, zima i mróz wcale nie są straszne,
chociaż z wnętrza ciepłego domu takie mogłyby się wydawać”.
„A czy wiesz” – chciałem mu odpowiedzieć – „że zima i
mróz zatrzymały wszystkie pociągi, że gdzieś tam ktoś
w zaspach utknął, że ludzie w chłodzie muszą siedzieć?”.
Skąd jednak mógłby o tym wszystkim wiedzieć?
Bo czyż nie był piękna zimy… potwierdzeniem?
Tak, jak te ptaki, które zlatują do karmnika mojego
znajomego, kiedy z przejęciem mi o nich opowiada:
„Nigdy jeszcze nie widziałem aż tyle barwnych ptaków.
Mam sikorki, kowaliki i dzwońce. I chyba rudziki, i
chyba gile, i nawet dzięciołek jeden, drugi przyleciał.
Zima jest piękna z tymi ptakami u mnie w ogrodzie”.
Ja wtedy rankiem do swoich spraw pójść musiałem.
Wróbel jeszcze czas jakiś posiedział i odleciał tam,
gdzie on sam jeden wie. Nie da się jednak ukryć:
zarówno on i ja byliśmy w rękach tęgiej zimy.
(2010)