PIJANY

Dzisiaj, nad łąkami, o świcie spotkałem

trzech pijaków: jak szli – naprzeciw i dnia, i siebie

(bo dokąd iść mogli, „wczorajsi” jeszcze) –

raz po raz powstając z traw i w trawy zapadając.

 

Zupełnie jakby nimi miotał wiatr. Albo jakaś inna

nieznana im siła, od której uwolnić się nie potrafili.

Albo i nie chcieli. Sprawiali wrażenie jakby z tej łąki

nie zamierzali odchodzić, jakby chcieli na niej pozostać.

 

Co chwila przystawali zaskoczeni chyba,

że aż tak szybko mogło im się skończyć piwo.

Głośno naradzali się: kto ma pójść po jeszcze.

A ponad trawami, przez świt, ich głosy roznosiło

 

powietrze: tak pełne zapachów, aromatów,

tak pełne esencji nie tylko z ziemi, ale i niebiańskich

– bo skąd przybywały? – że każdy mógł się nimi upić.

Pijany niemal – od powietrza, od woni – i ja w ten świt byłem.

 

(2007)