- Notka bibliograficzna
- Fragment książki
- Recenzja W. Smaszcza
- Wydanie bibliofilskie. Z grafikami Andrzeja Krzemińskiego
WIERSZE WYBRANE
wydanie bibliofilskie na ręcznie czerpanym papierze
Duszniki Zdrój 1991, ss. 43 (10 wierszy)
Okładka, strona tytułowa i grafiki: Andrzej Krzemiński.
Wybór wierszy, skład oraz druk antykwą toruńską
na ręcznie czerpanym papierze formatu B–5:
Zabytkowa Papiernia-Muzeum w Dusznikach Zdroju.
Wydanie książki sponsorowało
Przedsiębiorstwo Spedycji Międzynarodowej C. Hartwig, Gdańsk.
Zawartość: Dom; Łaska widzenia; Codzienność; Niepokojące dni; Zielona planeta; Przez chwilę; Ukojenie; Wtedy, gdy śpią; Zielone święta; Poziom światła.
PRZEZ CHWILĘ
Przez chwilę patrzysz na mnie,
chociaż ja nie widzę Twojego spojrzenia.
To Ty tworząc światło i kolor uczyniłeś
wiele różnych rzeczy. Stworzyłeś
również i mnie, abym był tu – przez chwilę – obecny
nad brzegiem wielkiego światła.
I abym słuchał, dziwił się i próbował pojąć To,
co Nieogarnione i Niepojęte:
jak ten wciąż przemijający czas, jak ta ciemność,
od której ani uwolnić się, ani ją przebyć.
A jedyny ratunek, to tylko kryjąc ból i zbierając wciąż siły
iść w kierunku świtu, z twarzą ku niebu
łowiąc zapach morza i odgłosy spadających gwiazd.
Jeszcze świat nie wymknął mi się z rąk.
I nie przechodzę obojętnie
obok wielu przemijalnych rzeczy,
które istnieją tylko po to, abym zapomniał,
że najbliższa noc może już być ostatnią,
że najbliższy krok może załamać się…
na pochyłości dnia? To Ty rozjaśniasz
we mnie wszystko, co mroczne.
I Ty jesteś moją nadzieją,
gdy nagle w środku dnia
czuję powoli oddalający się blask Słońca.
A dłonie trafiają na wypukłość
chłodno promieniującego cienia.
To Ty sprawiasz,
że ten niepewny kontynent
moich tutaj dni staje się realnością.
I jeśli nie zabłądziłem
to właśnie przez tę światłość, co błyszczy
jak zielony promień na skalnym stoku ciemności
wśród ludzi niepewnych i rzeczy nietrwałych.
Jeśli idę, to znaczy, że mam tyle siły
by wierzyć w niepowtarzalność każdego dnia,
co będzie przede mną. By jak najdłużej
– opierając się marnościom –
doświadczać Ciebie w tym, co wokół mnie.
(1986)
ŁASKA WIDZENIA
Dałeś mi Panie wszystko, co najlepsze.
Abym tutaj – na podobieństwo Twoje – istniał i
abym mógł doczekać
szczęśliwej godziny spotkania z Tobą.
Dałeś mi wzrok, abym mógł widzieć
obraz rzeczy stworzonych przez Ciebie.
Dałeś mi wzrok, abym w dalekich krajach i
w opromienionym widoku najbliższego wzgórza
mógł odszukiwać i utrwalać w sobie barwę
przemijających wrażeń. Dałeś mi wzrok,
abym każdego dnia
mógł układać wielki poemat jasności
zrodzony z przestrzeni. Abym mógł zawierać
przymierze ze światłem,
które wyprowadza pragnienia i myśli
na drugą stroną ciemności… Tam,
gdzie istnieje wciąż nie odkryty i
stąd niewidzialny świat niebiańskich łąk.
Dałeś mi wzrok, abym tutaj i teraz
nie czuł się samotny i zagubiony w mroku.
Dałeś mi Panie łaskę widzenia.
Abym w słowach dostrzegł wszystko to,
czego nie ogarnia jasność światła.
Abym znowu zobaczył
jak kwiaty uwodzą lekkość kolibrów.
Jak poza szkarłatem świtów
rozwija się przeźroczystość wody.
Abym wiedział, że ponad kwarcem gór
czuwają oczy niedotykalnych przestrzeni.
Dałeś mi Panie łaskę widzenia,
abym próbował
– idąc na wskroś rozrastającego się mroku –
dotrzeć do Ciebie.
I abym mógł czekać na dotyk Twoich dłoni
przywracający Blask.
(1987)
WTEDY, GDY ŚPIĄ
Wtedy, gdy śpią
wyjechać w podróż.
Wyjechać blisko. Daleko wyjechać,
lecz jak najdalej stąd… Tam,
skąd ten – tu – chaos już będzie spokojem.
Chociaż przez chwilę.
Wyjechać nocą,
gdy światła jeszcze okrywa ciemność, a ludzi
sen. Ta nieświadomość
pomiędzy jasnością dnia, a mrokiem nocy. Wyjechać,
kiedy śpiący nikomu nie mogą uczynić
niczego złego.
I gdy wędrują po niedotykalnych
wzgórzach, dolinach i bezdrożach swoich marzeń.
Wyjechać niepostrzeżenie.
I zanim to miasto nad brzegiem zatoki obudzi się…
być już na krańcu nocy, przed świtem.
W purpurze zórz płynących z daleka. Usłyszeć
szumiącą w sobie ciszę, tę pieśń
tęskniącą za nie odkrytym oceanem wiatru, barw i jasności.
(1988)
Waldemar Smaszcz
Przez odległość czasu
W czasach, gdy wielkie oficyny zupełnie zaniechały wydawania poezji, liczba zbiorów wierszy – o dziwo – wcale się nie zmniejszyła. Przeciwnie, wbrew głoszonym opiniom o nieopłacalności, trudności ze sprzedażą, ukazują się nowe tomiki i to niekiedy w kształcie edytorskim, o jakim wcześniej nie można było nawet marzyć. Znajdują się wydawcy i sponsorzy (i chwała im za to), którzy rozumieją, że pewne prawdy mogą być wyrażone jedynie w słowie poetyckim.
Mam przed sobą taka właśnie książkę, która ukazała się dzięki Hartwigowi, znanemu na całym świecie Przedsiębiorstwu Spedycji Międzynarodowej z Gdańska. Są to Wiersze wybrane Jana P. Grabowskiego, pięknie wydane na papierze ręcznie czerpanym, pochodzącym z Zabytkowej Papierni-Muzeum w Dusznikach Zdroju.
Z Janem P. Grabowskim przed laty studiowałem polonistykę na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, toteż z ogromnym zainteresowaniem śledziłem rozwój jego twórczości, najpierw prozatorskiej – zbiór opowiadań Zabójstwo Ahuramazdy (1979), powieść Ukryte spojrzenie (1980), później poetyckiej, od skromnego arkusza Dotknięcie mroku (1981) po normalne już tomy – Żółta poczekalnia (1984) i Deszcz i płomień (1988). W latach osiemdziesiątych Grabowski wiele publikował w prasie katolickiej, a jego wiersze były wyróżniane i nagradzane.
Jego poezję wypełnia światło, światło płynące od Boga, a więc takie, które potrafi pokonać każdą ciemność. Nie oznacza to, że jedynie Bóg jest przedmiotem tych wierszy. Autor wydaje się wierzyć za ks. Twardowskim, iż „ktokolwiek nas spotyka, od Niego przychodzi”. W jednym z utworów pisze: „Jesteś ze mną, wiec jesteś moim światłem”.
W Wierszach wybranych znajdujemy utwór, który trudno nie czytać bez głębokiego wzruszenia. Poeta z ogromna miłością i pokorą dziękuje Bogu za „łaskę widzenia”:
Dałeś mi Panie wszystko, co najlepsze.
Abym tutaj – na podobieństwo Twoje – istniał i
abym mógł doczekać
szczęśliwej godziny spotkania z Tobą.
Dałeś mi wzrok, abym mógł widzieć
obraz rzeczy stworzonych przez Ciebie.
Dałeś mi wzrok, abym w dalekich krajach i
w opromienionym widoku najbliższego wzgórza
mógł odszukiwać i utrwalać w sobie barwę
przemijających wrażeń. Dałeś mi wzrok,
abym każdego dnia
mógł układać wielki poemat jasności
zrodzony z przestrzeni. Abym mógł zawierać
przymierze ze światłem,
które wyprowadza pragnienia i myśli
na drugą stroną ciemności… Tam,
gdzie istnieje wciąż nie odkryty i
stąd niewidzialny świat niebiańskich łąk.
Dałeś mi wzrok, abym tutaj i teraz
nie czuł się samotny i zagubiony w mroku.
Dałeś mi panie łaskę widzenia.
Abym w słowach dostrzegł wszystko to,
czego nie ogarnia jasność światła.
Abym znowu zobaczył
jak kwiaty uwodzą lekkość kolibrów.
Jak poza szkarłatem świtów
rozwija się przeźroczystość wody.
Abym wiedział, że ponad kwarcem gór
czuwają oczy niedotykalnych przestrzeni.
Dałeś mi Panie łaskę widzenia,
abym próbował
– idąc na wskroś rozrastającego się mroku –
dotrzeć do Ciebie.
I abym mógł czekać na dotyk Twoich dłoni
przywracający Blask.
(Łaska widzenia)
Każda wielka metafora, raz jeszcze przywołam tu słowa Anny Kamieńskiej wyrasta z konkretu. I tak właśnie jest w poezji Grabowskiego, który nieomylnie na ogół podnosi własne doświadczenie do poruszających odbiorcę obrazów jak choćby w tym fragmencie:
Teraz wiem, że światło z myślą o mnie
wodzi dłonie moje po wypukłościach gwiazd,
tego świętego pisma nieba…
Poeta przyjmuje swój los, bo wie, że otrzymał od Pana łaskę innego widzenia, które pozwala „w słowach dostrzegać wszystko to, czego nie ogarnia jasność światła…”.
Wiele wierszy Jana P. Grabowskiego odznacza się tą pełnią, jaka pojawia się jedynie u twórców naprawdę dojrzałych. Zaliczyłbym do nich przede wszystkim utwór Dom otwierający Wiersze wybrane.
Wydać by się mogło, co jeszcze, po tylu znakomitych poetach, można napisać dzisiaj o domu. A przecież Grabowski wnosi do tej swoistej antologii wieków ton bardzo własny, wybrzmiały do końca w pełnych, niespiesznych poetyckich frazach, o krystalicznej wręcz czystości:
Wszystko jakby zmniejszone
przez odległość czasu,
kiedy patrzę za siebie albo niespodzianie
odwiedzam dawne miejsce,
w którym przeżyłem pół – być może – życia.
( … )
To tylko ta krótka chwila staje się wiecznością,
bo – niekiedy – wiecznością jest także i chwila.
Każdy wrażliwy czytelnik z pewnością zapamięta też głębokie słowa kończące ten znakomity utwór:
Oto cała wieczność i nieskończoność
jest w tym jednym wspomnieniu, w tym jednym obrazie
zawsze, kiedy wracam ulicą pod starymi lipami.
Waldemar Smaszcz, Przez odległość czasu [rec.: Jan P. Grabowski, Wiersze wybrane, Duszniki-Zdrój 1991], „Gwiazda Morza”, 27 grudnia 1992 r.. nr 27.