STREFA NOCY

Powieść
Data wydania: 1993

„W świecie Jonasza poruszamy się jak gdyby trochę po omacku, do końca nie mając pewności, na ile jest to świat realny. Taka konstrukcja powieści, oparta na śnie i podporządkowana jego prawom, wyrasta z fascynacji autora odczuciami dr Junga”.

Fragment „Słowa wstępnego” Małgorzaty Babińskiej. Gdańsk, 1995.

STREFA NOCY

opowiadanie

Wydawnictwo Sanmedia, Warszawa 1993, ss. 227.

Okładka i strona tytułowa: Andrzej Krzemiński.

Wydanie pierwsze, nakład 5000 egzemplarzy.

 

Wydanie książki sponsorowali:

Departament do Spraw Uczestnictwa w Kulturze w Ministerstwie Kultury i Sztuki;

Wydział Kultury, Nauki i Sportu w Urzędzie Wojewódzkim w Gdańsku;

Wydział Kultury Fizycznej i Turystyki w Urzędzie Miejskim w Gdańsku.

 

(W 1995 r. powieść została nagrana, w standardzie DAISY,

jako książka mówiona. Czyta: Leszek Teleszyński).

 

Publikacje w prasie:

Droga przez noc, fragment powieści Strefa nocy, „Tygodnik Kulturalny”, Warszawa, nr 40/1983, 2 października, s. 8–9.

Leśny absynt, fragment powieści Strefa nocy, „Morze i Ziemia”, tygodnik, Szczecin 1986, 26 marca–1 kwietnia, s. 9.

 

STREFA NOCY,

powieść,

Wydawnictwo Sanmedia, Warszawa 1993, s. 227.

Okładka i strona tytułowa: Andrzej Krzemiński.

Wydanie pierwsze, nakład 5000 egzemplarzy.

 

 

 Rozdział szósty

 1

 

Serdeczność i swobodna atmosfera jaką starał się stworzyć Jasień dla swojego kuzyna odsunęły z rozmów temat przeszłości i niedawnych wydarzeń. Odsunęły, ale nie zapomniano o nich, gdyż do leśniczówki w Sokolej docierały one w komunikatach radiowych, a także doniesieniach zasłyszanych gdzieś przez sąsiadów. Przefiltrowane jednak przez odległość wydawały się mgliste i nieprawdopodobne. Mimo to każde spotkanie z sąsiadami było okazją do rozmów i nie kończących się dyskusji. W tych ostatnich celował zwłaszcza Białobrzeski, który zwyczajną wymianę uwag na tematy codzienne starał się zawsze sprowadzić do szczegółowych relacji z zasłyszanych doniesień.

Jonasz po kilku przypadkowych spotkaniach zaczął unikać z nim rozmów, a kiedy stało się to niemożliwe – bo nie było dnia by pod pozorem pomocy w przygotowaniach do Sylwestra przynajmniej dwa, trzy razy nie zajrzał do leśniczówki – starał się kierować dyskusję na temat lasu, jako dla obydwóch najbezpieczniejszy.

Białobrzeski kilka razy zmylony dawał się ponieść dyskusji, puszczał wodze fantazji, wspominał dawne, wspaniałe czasy, opowiadał nieprzerwanie o polowaniach lub wędkarskich wyprawach, a potem znów, niby wiedziony instynktem, wracał do niepokojących go spraw. Nade wszystko trawiła go ciekawość. Wszelkimi sposobami starał się dowiedzieć: czy Jonasz rzeczywiście przyjechał na ferie, czy też jego pobyt w lesie jest – podobnie jak dla innych – schronieniem na niespokojny czas?

Złotorzecki, gdy tylko spostrzegał ku czemu stary zmierza proponował kieliszek leśnego absyntu. Białobrzeski nie poprzestawał jednak tylko na symbolicznym poczęstunku, podsuwał co chwila opróżniony kieliszek, a po kilku zapominał o intrygujących go sprawach aż do… następnego spotkania.

Podczas każdej rozmowy z nim Jonasz wracał myślą do Czadzkiego. Jego temperament, sposób prowadzenia rozmowy, a także nie narzucająca się obecność bardziej mu odpowiadały niż przypadkowe spotkania z Białobrzeskim. Rozstawali się niby poróżnieni, ale zadowoleni z siebie. Złotorzeckiemu podobała się swoboda z jaką historyk traktował żywioł przeszłości, a Czadzki wyczuwał w nim partnera do rozmów daleko wybiegających poza temat lasu.

W Sokolej ani przez chwilę nie zapominano, że niebawem u Jasienia ma być Sylwester. Paweł powiedział o tym kuzynowi dopiero podczas drogi powrotnej z leśniczówki Piaseczyńskiego. Ustalił wtedy z Ławrynem, że mimo nie sprzyjającego czasu Sylwester odbędzie się zgodnie z wcześniejszym, chociaż nieco zmienionym planem. Co roku sylwestrowy zjazd urządzano w innej leśniczówce. Najbliższy miał być u jednego z sąsiadów Piaseczyńskiego. Kiedy jednak przyszło do ostatnich ustaleń okazało się, że sąsiad Ławryna – niedawno awansowany młody leśniczy – niespodziewanie wyjechał nie zostawiając ani domownikom, ani nikomu innemu żadnej wiadomości. Aby jednak tradycji mogło stać się zadość najbliższego Sylwestra postanowił przygotować u siebie Jasień.

Od kilku dni zatem ostatni dzień roku był jeszcze jednym z tematów o jakim rozprawiano od świtu i aż do nocnych rozstań. Paweł z Jonaszem zajęli się wszystkimi organizacyjnymi sprawami. Poza tym do ich obowiązku należało przystrojenie świerczyną wszystkich pomieszczeń w leśniczówce. Na dwa dni przed wyznaczonym terminem byli już gotowi i teraz nie pozostawało im nic innego, jak oczekiwać pierwszych gości.

Ostatnie dni starego roku od świtu do zmierzchu wypełnione przygotowaniami, minęły niedostrzegalnie. Szybkiemu upływowi czasu sprzyjała również śnieżna pogoda. Padało niemal przez całe dnie, tylko w południe przejaśniało się nieco, ale zaraz potem ledwo widoczne Słońce znów zakrywały chmury. Dni więc stały się tak bardzo podobne do siebie, że jedne od drugiego można było odróżnić tylko po zmieniających się datach w kalendarzu.

Do leśniczówki Jasienia z zaproszonych gości przybyli prawie wszyscy. Spodziewano się kilkunastu osób i tyle też wieczorem w ostatni dzień roku przyjechało. Zabrakło tylko Herberta, który wymówił się przeziębieniem. Wraz z kilkoma pozostałymi osobami zamierzał spędzić Sylwestra w leśniczówce Piaseczyńskiego.

Ławryn po ostatnim incydencie ze swoim bratankiem początkowo wydawał się zadowolony z takiego obrotu sprawy. Pomyślał, że przez najbliższe godziny będzie wolny od jego towarzystwa i narzucającej się obecności. Ogarniał go jednak niepokój o los pozostawionej w rękach Herberta leśniczówki. Próbowano go uspokajać, że nic nie może się stać, że przecież ma przy sobie wszystkie klucze do piwnic i strychów, i dopiero gdy wzniesiono kilka toastów, a rozmowy zeszły na swobodniejsze tematy Ławryn zapomniał o swoich obawach.

Nieobecność Czadzkiego dostrzeżono dopiero wtedy, gdy wszyscy zasiadali do stołu. Wybór, aby zaprosić historyka, padł na Jonasza, jako na jednego z najmłodszych mężczyzn bez towarzystwa. Tamara wraz z Joanną były w ten wieczór gospodyniami domu.

– Miałbym do ciebie prośbę – zwrócił się Paweł do Jonasza.

– Tak, słucham. To coś ważnego? – zapytał Jonasz.

– Bynajmniej. Chciałbym abyś zaprosił Czadzkiego.

– Przecież otrzymał zaproszenie. Może jeszcze przyjdzie? Jest dopiero dziewiąta.

– Proszę, zrób to dla mnie.

– Jak sobie przypomni o zaproszeniu, to na pewno przyjdzie.

– Proszę, zajrzyj do niego. Ja, rozumiesz, nie mogę tu wszystkich zostawić.

Złotorzecki dopiero wtedy, gdy znalazł się przed leśniczówką zobaczył, że jest w lekkich, świątecznych butach, które pożyczył mu Paweł. Machnął jednak ręką, gdyż przestrzeń jaką miał do przebycia wydała mu się tak niewielka, że nie warto było robić sobie zachodu z poszukiwaniem zimowych butów. Szedł zatem szukając w zawianej drodze co płytszych miejsc. Mimo to zaczęło mu się dłużyć, chociaż cel, do którego zmierzał, dwa oświetlone okna najbliższego domostwa, były w zasięgu wzroku. Zamierzał już puścić się na skróty, przez niewysoki zagajnik i zapewne spełniłby swój zamiar, gdyby nie zagłębienie, którego nie sposób było dostrzec pod śniegiem i niespodziewany upadek. Chciał natychmiast podnieść się, lecz nogi uwięzły wśród sideł gałęzi. Latarnia, jaką miał w ręku, zgasła. Szamotał się przez chwilę w sypkim śniegu, gdy nagle zastygł urzeczony ciszą i rozgwieżdżonym niebem. Zanim uwolnił się już od gałęzi i dotarł pod dom z rozświetlonymi oknami przemarzł tak bardzo, że nie zdejmując na werandzie kożucha wszedł wprost do pokoju.

Czadzki siedział na wprost okna przy biurku w chmurze fajkowego dymu. Dostrzegł Jonasza dopiero wtedy, gdy ten zamknął za sobą drzwi.

– A, to pan? – był najwyraźniej zaskoczony. – Cóż się z panem działo? – spojrzał na ośnieżony kożuch Jonasza.

– Zgasła mi latarnia – odparł zapytany. – Sądziłem, że dotrę do pana na skróty.

– Na skróty? W taki śnieg? I pewnie szedł pan przez zagajnik – rzucił spojrzenie na przemoczone buty Złotorzeckiego.

– Wydawało mi się, że będzie można przejść bez trudu. Noc jasna, niedaleko, cel jak na dłoni.

– To tylko tak się może wydawać, że to niedaleko – zgadzał się Czadzki – tymczasem jak się wejdzie w zagajnik widać tylko niebo, a z taką widocznością sam pan wie, gdzie można trafić – mówił powoli przekładając papiery na stole – ale niechże się pan wreszcie rozbierze i ręce – wskazał fajką w głąb pokoju – proszę rozgrzać przy piecu. Przeziąbł pan, niechże się pan rozgości – powtarzał. – Co pana sprowadza do mnie o tak szczególnej porze? – spojrzał na zegarek.

– Paweł zaprasza pana do siebie. Wszyscy goście już są. Poproszono mnie, abym poszedł po pana… Dzisiaj Sylwester.

– Ach! To już dzisiaj Sylwester!? – Czadzki nagle przypomniał sobie – zapomniałem, nie uwierzy mi pan, zapomniałem. A, zresztą o czym tu pamiętać?… Sylwester… dzień jak każdy inny. Zwykła zmiana daty. Dzisiaj jest 31 grudnia, a za kilka godzina już 1 stycznia. Jeden dzień od drugiego niczym się nie różni, a tu wszyscy naraz robią tyle hałasu. Cieszą się, ze będą starsi o rok. Niesamowite, nie uważa pan?

Jonasz nie odpowiedział. Wydało mu się, że Czadzki wcale nie oczekuje od niego odpowiedzi. Poza tym, w takiej chwili bardziej niż odpowiedź interesowały go przemoczone buty. Postanowił je zdjąć chociaż na chwilę.

– Pozwoli pan? – zapytał.

– Oczywiście, niech się pan czuje swobodnie. Przeziąbł jednak pan, prawda? To nie pora na takie buty.

Mówiąc to pochylił się i otworzył drzwiczki biurka. Przełożył na inne miejsce stos książek i notatek a na wolnej przestrzeni postawił kryształową karafkę wypełnioną niemal po korek i dwa kieliszki na wysokich nóżkach.

– Nie mam takich specjałów jak Paweł – mówiąc to nalewał alkohol – ale myślę, że nie pogardzi pan dobrym, wytrawnym winem? Myślę, że dzisiaj jest odpowiednia chwila. A poza tym przeziąbł pan. Nie wypuszczę stąd dopóki nie będę miał pewności, że chociaż trochę udało mi się pana rozgrzać.

Wychylili kieliszki. Czadzki skwapliwie napełnił je znów prawie po brzegi.

– Pisze pan… powieść? – Jonasz zainteresował się rozłożonymi papierami na biurku.

– Powieść? A, nie. Nie – roześmiał się. – Skądże to panu przyszło do głowy? Powieść? Ja? – nie mógł powstrzymać nagłego wybuchu śmiechu. – Naprawdę uważa pan, że wyglądam na powieścio… hm… pisarza? Sądzi pan, że nie szkoda by mi było czasu na wymyślanie fabuły, to znaczy czegoś, czego realnie nie ma lub na zastanawianie się co myśli jedna postać o drugiej albo, może, co jedna postać o drugiej wie?… Nie, nie. Pisarstwo mnie nie interesuje. Powiem więcej: nie biorę żadnej powieści do ręki już od, z górą, piętnastu lat. Nooo, chyba że będzie to powieść dziewiętnastowieczna – uniósł kieliszek. – Za ten przyszły rok. – Sięgnął znów po karafkę. – Życie, mój panie, jest znacznie ciekawsze, bardziej skomplikowane, tajemnicze niż nawet najlepiej napisana powieść. Tracić więc czas na opisywanie tego, czego opisać nie można?

Jonasz zauważył, że Czadzki, dotąd sceptyczny i nieufny, nagle zaczął go traktować z większą poufałością i swobodą niż dotychczas. Starał się nie zwracać uwagi na to, że historyk od kilku chwil mówił mu po imieniu. Jonasz uważał, że Czadzki jako starszy od niego może sobie na to pozwolić.

– To wszystko co tu widzisz – Czadzki wskazał ręką na teczki z rękopisami – to cel, wciąż nie zrealizowany, mojego życia. Historia ostatnich lat. Żadna tam powieść.

– Sądzi pan, że ktoś to kiedyś doceni? Że pozna pana trud?

– Nie interesuje mnie to. Piszę dla siebie. To niemądre, nie uważasz?… Nie myślę o żadnym czytelniku. Nikt dotąd nie interesował się ani tym co robię, jak żyję, ani mną, więc również i mnie nikt nie obchodzi. Tutaj czuję się wolny. Utrzymuję kontakt z kilkoma osobami, z Jasieniem i Białobrzeskim, wyłącznie dla… higieny psychicznej. Przyjechałem tu wyłącznie z własnego wyboru. Rozumiesz? Wszystko, całe moje życie, zależy ode mnie. I niczego nie muszę. Niczego. Wybrałem sobie takie życie jakie chciałem. W dużym mieście, tam gdzie mieszkałem, moje życie było wypadkową wielu sytuacji, zdarzeń, spotkań…

– Nie sądzi pan, że tu jest podobnie? – Jonasz zadał to pytanie chcąc przerwać nim monolog Czadzkiego.

Historyk wytrącony z ciągu myślowego sięgnął po karafkę i znów napełnił kieliszki po brzegi.

– Jeżeli nawet jest podobnie, to jednak nie tak samo, a przede wszystkim nie w takim natężeniu. Za upływający czas – podniósł kieliszek. – Tutaj czuję się znakomicie, jestem zdrów, wolny i od nikogo niezależny. Żyję tak, jak chcę – wyciągnął powoli rękę po karafkę. – A wiesz, co powiedział jeden z wielkich pisarzy, jeden z tych, których książki można czytać, Francis S. Fitzgerald? Że „życie to tylko powolny proces niszczenia”. Madre słowa, nie uważasz? Można je różnie interpretować. Dla mnie one znaczą przede wszystkim to, że „niszczejąc” zapominamy o tym, że życie jest niepowtarzalne i jedyne, że nie warto, w związku z tym, poświęcać się wątpliwym sprawom i rzeczom. Najlepiej jest żyć z dala od tego zgiełku i zamętu. Ja przyjechałem w samą porę. A ludziom… ludziom wydaje się, jakby mieli żyć wiecznie.

– Czy to znaczy, kiedy pan mówi o życiu z dala od zgiełku i zamętu, że nie interesuje pana to, co teraz dzieje się w kraju?

– Interesuje mnie nie bardziej, niż wydarzenia sprzed dwustu lat. Jestem historykiem i czy chcę, czy nie chcę to wydarzenia te muszą mnie obchodzić. Nic innego mi nie pozostaje. A poza tym w powszechnym zamęcie, w tej lawinie zdarzeń ani twoje życie, ani moje nie ma żadnego znaczenia. Czy uważasz, że tam, w twoim mieście, ktoś dostrzegł brak twojej obecności? Na pewno nie. Na pewno też nikt nie zauważył kiedy stamtąd wyjeżdżałeś, ale to wcale jeszcze nie znaczy, mój drogi, że trzeba poddawać się rezygnacji – sięgnął znów po karafkę – to ludzie tworzą historię.

Jonasz spojrzał na zegarek. Było wpół do dziesiątej

– Dobrze się pana słucha, ale pewnie tam niepokoją się o nas. My tu rozmawiamy…

– …a czas pędzi i pędzi – dodał historyk chowając pustą karafkę do biurka. – A więc skoro mówisz, że nie może tam obejść się bez mojej obecności… zaczekaj chwilę, tylko się ogarnę, zaraz będę gotów.

Zgasił fajkę i zniknął w pokoju obok. Pojawił się po chwili w białej koszuli i starannie wyprasowanych spodniach. Sięgając po krawat zawahał się, spojrzał na Jonasza.

– Mam tylko jedno pytanie: czy tam będą… hm… kobiety?

– Owszem, będzie kilka pań – odparł, nie bez zdumienia, Jonasz.

– Ale… czy wystarczająca liczba? Sam rozumiesz: na co dzień można zajmować się różnymi teoriami, mieszkać w lesie, uważać się nawet za wolnego, chociaż wolność, tak między nami mówiąc, to tylko wielka bzdura, ale bez kobiet nie wyobrażam sobie Sylwestra.

Szli w głębokim śniegu, ledwie widoczną ścieżką. Z oddali, mimo że dzieliła ich jeszcze znaczna odległość od leśniczówki, słyszeli wyraźne głosy. Widać też było jak raz po raz uchylają się drzwi rozświetlonej werandy i jak ktoś otulony kożuchem wychodzi na chwilę niby dla zaczerpnięcia świeżego powietrza, a potem patrzy długo w ciemność oczekując spóźnionych gości.

– Nie mogą się już nas doczekać – powiedział Jonasz.

– Nas? – zapytał nie bez zdziwienia Czadzki. – Nas? To brzmi zachęcająco. Nie traćmy, więc czasu.

Przyśpieszyli kroku, lecz ponieważ śnieg na ścieżce przez cały dzień nie był odgarniany, przystanęli na moment dla zaczerpnięcia tchu. Złotorzecki czuł moc wypitego wina. Rozpiął kożuch.

– Co za wspaniała cisza – powiedział. – Wydaje się, jakby cały świat czekał na przyjście nowego roku. Niech no pan spojrzy na gwiazdy – wyciągnął rękę ku niebu – dla nich czas nie istnieje.

– Tak jak i my. Tak, mój drogi, od zarania dziejów człowiek wpatrywał się w niebo z mistycznym lękiem. W naszym wieku ten lęk się zracjonalizował. Gwiazdy i niebo nam nie zagrażają, raczej…

– …człowiek?

– Jeden drugiemu. Jak mogłeś tego doświadczyć na własnej skórze. Człowiek także zagraża sam sobie. Tak, mój drogi, człowiek coraz częściej nie obawia się gwiazd, lecz sam… siebie, swoich lęków, które w nim tkwią, a których czasem nawet sobie nie uświadamia.

– Dopóki nie znajdzie się w ekstremalnej sytuacji?

– Wtedy też. Wtedy też. Ekstremalnej? Raczej absurdalnej. A to, co dzieje się wokół nas jest coraz bardziej absurdalne.

– Skąd u pana tyle pesymizmu?

– Nie, to nie pesymizm, mój drogi, to wynik obserwacji życia.

– I dlatego właśnie tu pan przyjechał?

– Dlatego? Nie, nie tylko. Całe szczęście, że jesteśmy jeszcze wrażliwi na przyrodę i czasami, jak dzisiaj, mamy ochotę na chwile radości. Weselmy się, więc, mamy Sylwestra.

 Promocja Strefy nocy odbyła się 22 czerwca 1995 r.

Słowo wstępne wygłosiła Małgorzata Babińska

 

Tekst promocji_Małgorzata Babińska,s.1

Tekst promocji_Małgorzata Babińska,s.2

Tekst promocji_Małgorzata Babińska,s.3

Tekst promocji_Małgorzata Babińska,s.4

Tekst promocji_Małgorzata Babińska,s.5

 

 

 

 

 

Strefa-nocy,1993,s.1

 

Strefa-nocy,1993,s.2

 

Strefa-nocy,1993,s.3

 

Strefa-nocy,1993,s.4

 

Strefa-nocy,1993,s.5

 

Strefa-nocy,1993,s.6

 

Strefa-nocy,1993,s.7

 

Strefa-nocy,1993,s.8

 

Strefa-nocy,1993,s.9

 

s.10