ŁASKA WIDZENIA

Wiersze z lat 1983–1988
Data wydania: 1990

„Na uwagę zasługuje obrazowanie. Posługuje się ono nieoczekiwanymi i niezwykłymi efektami światła walczącego z ciemnością. Chwilami »akcja« rozgrywa się jakby w przestrzeni między Ziemią i Kosmosem, który fascynuje wyobraźnię, niczym światło lampy owady”.

Fragment recenzji Jana Pieszczachowicza. Warszawa, 1990.

ŁASKA WIDZENIA

Wiersze z lat 1983–1988

Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 1990, ss. 53. (25 wierszy).

Obwolutę projektował: Andrzej Heidrich.

 

Zawartość: Zanim woń żeglugi; Znajomi poeci w zanikającej jasności; Nad nocnym ogrodem morza; W twoich źrenicach widzę tęsknotę i wiarę; Deszcz i płomień; Przez chwilę; Kwarcowa góra; A więc to tylko przemijanie; Łagodność; Łaska widzenia; Natychmiast; Tak; Tam; Codzienność; Nietrwałość; Znowu; Poziom światła; Cierpliwość jako doznanie; Ukojenie; Na własną rękę; Wtedy, gdy śpią; Tafta; Zielone święta; To jest właśnie ta chwila.

 

PRZYSTANEK W BŁĘKICIE

 

Cóż może być ważniejszego

prócz tych barw i woni,

gdy jadę pociągiem przez scenę jesieni?

 

Cóż może być bardziej radosnego

i zarazem wzniosłego – przez tę krótką chwilę –

gdy pociąg przystaje,

a najbliższe drzewa to jeden wielki świergot

i – wydaje się – jakby więcej na nich było ptaków, aniżeli gałęzi?

 

Wokół mnie szkarłatniejący wszechświat  liści.

 

Jakże stąd blisko

i zarazem daleko do niewidzialnych granic przestrzeni.

 

Jakże stąd blisko do nieba.

Wiatr rozpłomienia dalekie ogniska woni.

Czuję przypływ błękitu na wszystkich rzeczach.

 

To właśnie teraz i tędy

prowadzi główna droga jesieni.

I zagarnia mnie w tę wielką podróż.

W ten lot – na wskroś spurpurowiałych liści.

 

Jestem już blisko

i widzę tę jasną przestrzeń

zastrzeżoną dla… moich kolibrów,

bohaterów Szekspira i woni powietrza.

Widzę tę przestrzeń,

która uśmierza ból i sprawia, że czuję

jak – wokół mnie – wibruje błękitny pył.

 

(1986)

 

 

JESZCZE PRZEBIEGAM POD ŚWIATŁAMI GWIAZD,

POCHYLONY W SOBIE

(Albo: Pożądanie światła)

 

Przebiegam pod światłami gwiazd pochylony w sobie.

 

To cóż, że Tam istnieje wspaniała barwność świata,

gdy tutaj – tylko – łaska czekania na niepewną przyszłość.

 

To cóż, że Tam szczyty białych jak wieczność gór,

gdy tutaj – tylko – płasko wznoszący się pejzaż i duszność powietrza.

 

To cóż, że Tam aż tyle przestrzeni i czas na pewno bez miary,

gdy tutaj – teraz – nie ma dokąd iść, a dzień goni dzień.

 

To cóż, że Tam czeka tyle rozmów i nie kończących się wątków,

gdy tutaj – tylko – niepokój bielejących zmysłów…

 

Zatem tylko Tam będę mógł swobodnie iść drogą,

która nagle nie skończy się urwiskiem zapadającym w ciemności?

Zatem i – być może – ogród życia rozrośnie się w puszczę

ogromniejących obrazów i nieskończonych wrażeń tak,

że nic – żadna przeszkoda, nawet brak światła w źrenicach –

nie ograniczy niedoskonałości widzenia?

I nagle znajdę się w samym środku Blasku?

Zatem, być może, i światło – o co Cię aż tak proszę

nie mając tu żadnej nadziei prócz, z dnia na dzień, czekania –

Tam zmieni się w rzeczywistość?

 

Tutaj wszystko jest tak, jakby chwilą było.

Chociaż niebo trwa wiecznie, niezmiennie i blisko.

Chociaż na brzegu zatoki – bez najmniejszej przerwy –

słychać nieustający szum wody…

i chociaż niekiedy czuję obecność wieczności.

A po drugiej stronie

– jak gdyby w innym świecie –

zawsze rozwijają się kwiaty i

błyszczą kolibry – klejnoty powietrza…

I mógłbym je zobaczyć?

 

Tutaj wszystko przemija tak niespodziewanie i stale,

że nie wiadomo,

gdzie kończy się początek, a gdzie zaczyna – koniec.

 

Przyszedłem tutaj nagle, zwabiony jasnością i

coraz częściej wiem, że będę musiał stąd odejść.

Jeszcze przebiegam pod światłami gwiazd, pochylony w sobie.

Jeszcze czuję puls jasności na przegubach rąk.

 

Moja przestrzeń coraz częściej – nie należy do mnie.

Zamąca ją pochód coraz szybszych dni.

 

(1987)

 

 

ŁASKA WIDZENIA

 

Dałeś mi Panie wszystko, co najlepsze.

Abym tutaj – na podobieństwo Twoje – istniał i

abym mógł doczekać

szczęśliwej godziny spotkania z Tobą.

 

Dałeś mi wzrok, abym mógł widzieć

obraz rzeczy stworzonych przez Ciebie.

 

Dałeś mi wzrok, abym w dalekich krajach i

w opromienionym widoku najbliższego wzgórza

mógł odszukiwać i utrwalać w sobie barwę

przemijających wrażeń. Dałeś mi wzrok,

 

abym każdego dnia

mógł układać wielki poemat jasności

zrodzony z przestrzeni. Abym mógł zawierać

przymierze ze światłem,

które wyprowadza pragnienia i myśli

na drugą stroną ciemności… Tam,

gdzie istnieje wciąż nie odkryty i

stąd niewidzialny świat niebiańskich łąk.

 

Dałeś mi wzrok, abym tutaj i teraz

nie czuł się samotny i zagubiony w mroku.

Dałeś mi panie łaskę widzenia.

Abym w słowach dostrzegł wszystko to,

czego nie ogarnia jasność światła.

 

Abym znowu zobaczył

jak kwiaty uwodzą lekkość kolibrów.

Jak poza szkarłatem świtów

rozwija się przeźroczystość wody.

 

Abym wiedział, że ponad kwarcem gór

czuwają oczy niedotykalnych przestrzeni.

 

Dałeś mi Panie łaskę widzenia,

abym próbował

– idąc na wskroś rozrastającego się mroku –

dotrzeć do Ciebie.

I abym mógł czekać na dotyk Twoich dłoni

przywracający Blask.

 

(1987)