W CZERNI. I W BIELI

Wiersze
Data wydania: 2015

„Grabowski swoją postawą próbuje zachęcić czytelnika do codziennej afirmacji świata, przekonuje, że warto uważnie rozglądać się wokoło, spoglądać w niebo i podziwiać cuda natury, nawet jeśli mieszka się w dużej aglomeracji.

Oscylowanie między afirmacją życia a obawą przed nieodgadnionym i niewiadomym sprawia, że z każdej niemal chwili i każdego drobiazgu czyni poeta ucztę dla zmysłów”.

Fragment rekomendacji dr Marcina Lutomierskiego, 2013 r.

 

W CZERNI. I W BIELI

Wiersze

Pelplin 2015, ss. 100. (60 wierszy).

 

Projekt został zrealizowany przy pomocy finansowej:

Województwa Pomorskiego oraz Województwa Kujawsko-Pomorskiego.

 

Zawartość: Sam nigdy nie jestem; Ktoś pukaniem w okno o świcie mnie obudził; Właśnie tak; O czwartej nad ranem; Wakacyjne rozterki; Świat jest symfonią; A tuż obok pachną papierówki; Cyt, dzień gaśnie wokół, wszędzie, noc; Opowieść Rysia; O, wybrać się w podróż ponad… przeciwzmierzch; To, co najlepsze; Nie przesypiajcie dnia; „Jest ślicznie”; Każda śmierć jest snem bez końca; Srebrzystoszary; Biało-czarny wiersz o zapachu cytrynówek; Zostawiam – jak z rodzinnego ogrodu latem dojrzałe maliny – przygarść słów; Śnieżny kolor jest taki spokojny; W bieli; Dwa zimowe kosy; „W Sopotach”; Na przebudzenie; Chciałbym wiersz napisać: taki, aby był marca ozdobą; Do wiosny; Przyznaję; Pochwała przyjaźni; Czerwiec – niebo patrzy na mnie bezkresem; Białe noce, srebrzyste obłoki; Chryzelefanta; Marzą mi się otwarte przestrzenie; Pogoń. Pogoń za nieustanną grą świateł; Tylko patrz. I tylko się rozpatrz; „E L’allegria, Amica Mia, Va Via Con Te”; Według „Zamysłu Boga”; Zimowe pocałunki; „Yes… I Think To Myself, What A Wonderful World; „All’alba Vincero”; Odgrodzili mnie od świata; (Na stałe, na zawsze); Biały kwiat; Pachnieć wiatrem; Wielkie piękno; Twoje lekkie zawahanie; „Najjaśniejsza w otoczeniu odmiana szarości; Czereśnie; Ciechocińskie; Lubię to miasto; „Teraz, bo może już nigdy więcej”; Krople mgły; Czyż może być piękniej?; Wiersze malborskie: I cisza. I śnieg; Białe – jak noce – jaśminy; Zapachy, smaki dzieciństwa; Piskorze, karasie, szczupaki; Podmalborski błękit; Latem; Noc zazdrosna; Słowa daremne; Podróż do Hrubieszowa; Parowóz.

 

CHCIAŁBYM WIERSZ NAPISAĆ:

TAKI,

ABY BYŁ MARCA OZDOBĄ

 

Chciałbym wiersz napisać: by stał się ozdobą

marcowych – wciąż zimowych jeszcze – dni.

O, wiersz napisać niby jaśminowiec wonny tak,

by wiosną zapachniało i cieplejsze stały się dni.

 

Rozglądam się: dni już tak przestronne, że czas…

już najwyższy czas, aby je przewietrzyć, światłem

napełnić. Tak, czekam na rychłą zmianę pogody.

Niech wiatr wiosną zaszeleści, deszczem podzwoni.

 

Gdzie szukać natchnień, kiedy pochmurno i zimno.

Z książek? Wiele, a niektóre po wielokroć, czytam.

Ach, jakże chętnie… „audiobooka” posłuchałbym,

który mi wiosennie jeden, drugi, trzeci listek opowie.

 

Oto mały cud marcowy na niebie: nad zachodnim

horyzontem, w sąsiedztwie cienkiego sierpa Księżyca,

kometa PanStarrs świeci. Kto ją tam wypatrzy. Nieba

nad miastem tyle, co małe okno. Ile gwiazd pomieści?

 

O, taki wiersz napisać, aby marca był ozdobą. Bo:

ileż jeszcze mam czekać aż przebiśniegi się ockną

a ptaki zaczną śpiewać. Zresztą: skąd wiedzą kwiaty

by – rosnąć, ptaki – by śpiewać? No, skąd wiedzą?

 

(2013)

 

 

 

POGOŃ. POGOŃ ZA NIESTANNĄ GRĄ ŚWIATEŁ

 

Piękny, wspaniały dzień,

malowany jakby pędzlem pejzażysty-luministy.

Rozejrzyj się w tłumie,

może gdzieś obok Albert Bierstadt obraz maluje.

 

Pogoń, pogoń za nieustanną grą świateł.

Pogoń za blaskiem. Nikt nie potrafi go zatrzymać.

 

No bo tę świetlistość fal

może tylko luminista namalować.

W rozświetlony blaskiem Słońca pejzaż

chcesz wejść i już z niego nie wychodzić.

 

Pogoń, pogoń za nieustanną grą świateł.

Pogoń za blaskiem. Nikt nie potrafi go zatrzymać.

 

Kilka godzin, najwyżej jeden dzień,

jesteś w tym pejzażu ze światła i blasku.

A mógłbyś na zawsze pozostać. Zapamiętasz

ten dzień i już odtąd stale będziesz go wspominać.

 

Pogoń, pogoń za nieustanną grą świateł.

Pogoń za blaskiem. Nikt nie potrafi go zatrzymać.

 

Dni bezpowrotnie upływają,

a ty zbliżasz się, już sam nie wiesz, do czego.

Wystarczy krótka chwila, aby Tam

– w świetle i blasku – na zawsze się znaleźć.

 

Pogoń, pogoń za nieustanną grą świateł.

Pogoń za blaskiem. Nikt nie potrafi go zatrzymać.

 

Obraz The Shore of the Turquoise Sea[1]

przetrwał już przeszło sto lat i nieodwołalnie

tu zostanie. A ile lat ci pisane, nie wiesz i

nikt stąd nie potrafi na to pytanie odpowiedzieć.

 

Pogoń, pogoń za nieustanną grą świateł.

Pogoń za blaskiem. Nikt nie potrafi go zatrzymać.

Chciałbyś w światło, w blask się przemienić.

Może kiedyś jakiś malarz-pejzażysta

dotknie pędzlem powietrznej przestrzeni i

stworzy obraz, na którym jako blask zostaniesz.

 

Pogoń, pogoń za nieustanną grą świateł.

Pogoń za blaskiem. Nikt nie potrafi go zatrzymać.

 

(2013)

 

 

 

TYLKO PATRZ. I TYLKO SIĘ ROZPATRZ

 

Dzień za dniem przemija.

Większości – jakby nigdy nie było.

(Napisałeś „jakby”? Pisz „na pewno”).

Przeżyłeś zatem co?

Te dni, których nie warto pamiętać:

to się nazywa życie? Czasami

zdajesz sobie sprawę,

że ot, o tej samej porze, gdy siedzisz i

coś tam piszesz (albo czytasz,

jeśli coś warte jest czytania) mógłbyś

być na pięknej, rozświetlonej blaskiem plaży.

 

I ot, całkiem niedaleko:

w pierwszych dniach września,

plaża, „śpiewający” pod stopami piasek.

Z jednej strony widok na zalew,

z drugiej na zatokę. I czy chcesz,

czy nie chcesz – to na pewno już przeszłość.

 

Minęło, chociaż istnieje

w zmienionej postaci. I choćbyś

tam wiele razy wracał już tamtego dnia

nie spotkasz. Co najwyżej – siebie,

jak ogarnia cię rozpacz. Za tym,

co minęło. Albo sam już nie wiesz, za czym.

 

Mała to pociecha. Bo w cichej rozpaczy

wszyscy tutaj żyją. Ot, niedaleko

był czerwiec i nie wiedziałeś, co

masz z nadmiarem dnia zrobić. (Bo i noce

rozświetlały srebrzyste obłoki). A oto i

wrzesień (jakże znów pogodny), dnia ubywa,

jak życia. Znów ogarnia cię rozpacz.

Za tym, co minęło. Albo sam nie wiesz, za czym.

 

Póki co rozejrzyj się, rozpatrz

(skąd, sam nie wiesz, przyszło ci to

rozpacz-rozpatrz) wokół siebie. Tak,

w twarzach widać wszędzie cichą rozpacz.

Ale i – spokój. I piękno nadchodzącej

jesieni. Tylko patrz. I tylko się rozpatrz.

 

(2013)

 

 

 

WEDŁUG „ZAMYSŁU BOGA”

 

Nie myśleć o przyszłości.

Nie zastanawiać się: co było.

Nawet nad „osobliwością”.

Choćby i „początkową”. Żyć chwilą.

 

Żyć tym, co od ciebie zależy.

(Jeśli zależy). O, gdyby tak poznać

Mind of God – „zamysł Boga”.

I nic nie chcieć więcej. Żyć chwilą.

 

Gdzieś jednak granice fizyki

się kończą. A może lepiej nie

wiedzieć o tym. Obserwować, jak

skądś wiosna nadchodzi. Żyć chwilą.

 

Czy chmury wiosennie już

płynące pytają: jak, dokąd płynąć?

A listki forsycji – czy rosnąć?

Ptaki – czy śpiewać. Żyć chwilą.

 

Wiersz: „nadawanie znaczenia

rzeczom i doświadczeniom”. I po to,

„żeby uratować to, czego nie

dałoby się w inny sposób zachować”[2],

 

czyli: żyć chwilą. Życie jako

jedyna chwila według „zamysłu Boga”.

Chwila, po której co będzie lepiej

nie wiedzieć. Żyć wierszem. Żyć chwilą.

 

(2013)

 

 

 

WIELKIE PIĘKNO

 

Wielkie piękno to wcale nie… Wielkie piękno

Sorrentino, lecz Osiem i pół, Słodkie życie i

Amarcord Federico Felliniego. Wielkie piękno

to majowy zapach deszczu. Wielkie piękno to…

 

po majowym deszczu – kałuże, w których miasto

przygląda się swojej urodzie. Wielkie piękno to

i sopran Jackie Evancho. Ileż najwspanialszych

doznań, zachwytów zawdzięczasz temu sopranowi.

 

Wydawać by się mogło, że bezpowrotnie dzień

po dniu tracisz, nie zyskujesz (chyba jednak

nigdy nie zaprzestaniesz wschodów Słońca

kolekcjonować). Zyskujesz zatem, wystarczy

 

tylko trochę poobserwować, zapatrzeć… Albo

zasłuchać się w gwizd kosów, w głos Jackie.

Nie czekać na to, co – i tak prędzej, czy później

za jakiś czas, na pewno – i tobie tutaj się przydarzy.

 

Kolekcjonuj zatem wielkie piękno wschodów

Słońca. (Bo cóż to jest, budzić się o czwartej

nad ranem?). Kolekcjonuj każdy dzień majowy.

A przecież do kolekcji i czerwiec warto włączyć.

 

A wieczorem pogodnym szukaj – tuż ponad

Wegą, Lutnią w Herkulesie – bliźniaczej

siostry Słońca. (Gdyby ktoś ciebie wyglądał

stamtąd adres jest prosty: Droga Mleczna,

 

Ramię Oriona, jakieś 26 tys. lat świetlnych

od centrum Galaktyki). Póki co jeszcze

jesteś tutaj, gdzie na co dzień wielkie piękno

to także niepowtarzalny zapach rzepaku,

 

jego kolor niby ten sam rok w rok. Tylko ty

bliżej jesteś: dzień po dniu, krok po kroku …

wielkiego piękna. Jeśli ono gdzieś Tam –

za Słońcem, za jego bliźniaczą siostrą – jest.

 

(2014)

 

[1] Obraz Alberta Bierstadta namalowany w 1878 r.

[2] Cytaty pochodzą z wypowiedzi Edwarda Hirscha (1950), amerykańskiego poety i krytyka.