SZKARŁAT I BŁĘKIT

Wiersze religijne i metafizyczne
Data wydania: 1994

„Zwrot ku metafizyce jest u Grabowskiego także zwrotem ku codzienności, ale codzienności, która podlega nie tyle rejestracji, co wyjaśnieniu poprzez szereg odniesień do stanu psychofizycznego autora”.

Fragment recenzji Piotra Siweckiego. Olsztyn, 1996.

 

SZKARŁAT I BŁĘKIT

Wiersze religijne i metafizyczne

Wydawnictwo Diecezjalne

Pelplin 1994, ss. 128 (71 wierszy)

 

Redakcja: ks. Kazimierz Grajewski.

Projekt okładki i strony tytułowej: Tomasz Bogusławski.

Książka została wydana dzięki pomocy finansowej m.in. Banku Gdańskiego S.A. w Gdańsku.

 

(Promocja książki odbyła się 21 lutego 1995 r. w Dworku Sierakowskich w Sopocie.

Słowo wstępne i prowadzenie Regina Witkowska).

 

Zwartość: Niepokój; Z nocy w noc, z ciemności w ciemność; Jeszcze wczoraj; Dotykanie czasu; Ona; Tamten wczesny krajobraz; Posłuchajmy jeszcze; 225 km/sek. (albo: Lot nad Równiną Niebieskich Traw); Drzwi; Gwiazdy; Nadzieja; Dwa ogrody; Wymiar niewidzenia; Dzień jutrzejszy jest jak słoneczna równina; Msza; Znad odległości niewidzialnych czuję dotyk nocy; Zanim woń żeglugi; Znajomi poeci w zanikającej jasności; Żółty kot i niebianin; Jesteś ze mną, więc jesteś moim światłem; Strefa turmalinu; W twoich źrenicach widzę tęsknotę i wiarę; Patrzę każdego dnia przez wielkie szkło powiększające przestrzeni; Deszcz i płomień; Zdziwienie; Niepokojące dni; Zielona planeta; Modlitwa w katedrze; Przez chwilę; Łagodność; Oczy niewidzialne są wszędzie; Przystanek w błękicie; Oto obraz ściszony; Łaska widzenia; Nikt teraz nie pisze listów o miłości; Tak; Jeszcze przebiegam pod światłami gwiazd, pochylony w sobie; Tam… gdzie wyspa Ibiza; Listopad; Poziom światła; Codzienność; Ukojenie; Wtedy, gdy śpią; Zielone święta; Pisałem; Modlitwa; Elegia o zwykłej codzienności; Samotność przed Bogiem; Przedziwne południe; Jak szelest jedwabiu; Nostalgie ciotki Anny; Zmysłowa gęstość cieni; Nikt ci żadną kradzieżą; Postój w Komańczy; Zmysł życia; I wtedy nagle uświadamiasz sobie; Na przedzimiu; Wrzesień: powietrzność; Tyle Ci rzeczy chciałem powiedzieć; Urodzaj światła; Stan krańcowej niepewności; Pośród niepochwytnej jasności dnia; Nie do końca wiem; Prośba przed Adwentem; Błękitny maj: moment uwznioślenia; A jednak ciągle patrzymy w przyszłość; Wieczór pod Czantorią; Dziękuję. Dziękuję…; Idziemy powoli do… Nieskończoności; Ostatnia podróż; Pomiędzy zachwytem, a lękiem.

 

JESZCZE PRZEBIEGAM POD ŚWIATŁAMI GWIAZD,

POCHYLONY W SOBIE

(Albo: Pożądanie światła)

 

Przebiegam pod światłami gwiazd pochylony w sobie.

 

To cóż, że Tam istnieje wspaniała barwność świata,

gdy tutaj – tylko – łaska czekania na niepewną przyszłość.

 

To cóż, że Tam szczyty białych jak wieczność gór,

gdy tutaj – tylko – płasko wznoszący się pejzaż i duszność powietrza.

 

To cóż, że Tam aż tyle przestrzeni i czas na pewno bez miary,

gdy tutaj – teraz – nie ma dokąd iść, a dzień goni dzień.

 

To cóż, że Tam czeka tyle rozmów i nie kończących się wątków,

gdy tutaj – tylko – niepokój bielejących zmysłów…

 

Zatem tylko Tam będę mógł swobodnie iść drogą,

która nagle nie skończy się urwiskiem zapadającym w ciemności?

Zatem i – być może – ogród życia rozrośnie się w puszczę

ogromniejących obrazów i nieskończonych wrażeń tak,

że nic – żadna przeszkoda, nawet brak światła w źrenicach –

nie ograniczy niedoskonałości widzenia?

 

I nagle znajdę się w samym środku Blasku?

Zatem, być może, i światło – o co Cię aż tak proszę

nie mając tu żadnej nadziei prócz, z dnia na dzień, czekania –

Tam zmieni się w rzeczywistość?

 

Tutaj wszystko jest tak, jakby chwilą było.

Chociaż niebo trwa wiecznie, niezmiennie i blisko.

Chociaż na brzegu zatoki – bez najmniejszej przerwy –

słychać nieustający szum wody…

I chociaż niekiedy czuję obecność wieczności.

 

A po drugiej stronie

– jak gdyby w innym świecie –

zawsze rozwijają się kwiaty i

błyszczą kolibry – klejnoty powietrza…

I mógłbym je zobaczyć?

 

Tutaj wszystko przemija tak niespodziewanie i stale,

że nie wiadomo,

gdzie kończy się początek, a gdzie zaczyna – koniec.

Przyszedłem tutaj nagle, zwabiony jasnością i

coraz częściej wiem, że będę musiał stąd odejść.

 

Jeszcze przebiegam pod światłami gwiazd, pochylony w sobie.

Jeszcze czuję puls jasności na przegubach rąk.

 

Moja przestrzeń coraz częściej – nie należy do mnie.

Zamąca ją pochód coraz szybszych dni.

 

(1987)

 

 

UKOJENIE

 

Panie, to właśnie do Ciebie

przychodzę po ukojenie… Albowiem

przez ten ostatni czas

stało się tyle niepokojących zdarzeń,

że aż mi trudno uwierzyć

jak mogłem je przetrwać. Jak mogłem

słysząc ten nieustanny hałas słów i obietnic

wytrwać w nadziei. I jak mogłem

jednak o tym wszystkim zapomnieć, 

co było kilkanaście i kilka lat temu.

 

Panie, to właśnie do Ciebie

przychodzę cały pochylony zmęczeniem zdarzeń.

 

Mam jeszcze tyle siły

by… dziwić się, myśleć i

odczuwać przemawianie tego wszystkiego,

co żyje poza krańcami moich rąk.

 

Albowiem jestem już cały z mroku i

wracam z głębszej, niż ciemność teraźniejszości.

 

Przeżyłem jeszcze jeden dzień

tego niespokojnego czasu i wiem,

że muszę przetrwać do najbliższego świtu.

 

Teraz – gdy przychodzę po ukojenie –

przejmij mnie swoją ciszą…

Albowiem Twoje milczenie jest znakiem,

że mnie wysłuchasz:

bo moje życie jeszcze nie dokonało się ostatecznie.

Bo nikt nie może decydować

o moim losie. I mojej wolności wyboru nadziei.

 

Może już na zawsze

zostałbyś przewodnikiem mojej

nie skończonej jeszcze na tym brzegu wędrówki?

Może stanie się tak,

że wyjdę z tej katedry

spokojniejszy chociażby o jutro?

A to niespodziewane ukojenie

już będzie trwać na zawsze?

I będę szedł przed siebie dzień za dniem mijając.

I będzie przede mną na zawsze jedyna wąska ścieżka:

wyraźna i świetlista.

 

Niby jarzący się szlak przez ciemność

słów, ludzi i tych – tutaj – niespokojnych wciąż lat.

 

(1988)

 

 

URODZAJ ŚWIATŁA

 

Urodzaj światła nagle otacza nas,

gdy dojeżdżamy już w to miejsce

pod wzgórzem. Wrzesień roztacza przed nami

swoją przejrzystą przestrzeń:

festyn słonecznych woni, zrudziałych barw,

prześwitujące złoto powietrza.

 

I w pierwszej chwili

można doświadczyć jak gdyby daleko…

widzenia poza tym miejscem. 

I aż ponad tę łagodność wzgórza na widnokresie.                          

 

Albowiem niebo, przestwór i oddech morza

są jednym ciałem światła pulsującego… Tam

właśnie idziemy, w samym środku dnia, przez

łąkę uśpioną jak lew. Idziemy na wskroś traw

i szelest błyszczących jak chryzopraz pasikoników.

 

O jasny, jasny dniu,

który tak niepostrzeżenie przemijasz

dając nam kilka chwil wytchnienia…

 

Gdzie i którędy iść, kiedy nic nie może cię zatrzymać?

 

O światło wypełnione

po brzegi powietrznością szkarłatniejących barw…

 

O lato zbierające się już do odwrotu…

Dajesz nam niepodważalną pewność życia.

 

I przekonanie, że nie ma nic wspanialszego

ponad ten twój gorący, jasny dzień. I jeszcze

ponad tę naszą wędrówkę aż po kres widzialności.

 

(1991)

 

Bożena Cichocka 

 

Szkarłat i błękit

 

Tom poezji Jana Piotra Grabowskiego pt. Szkarłat i błękit. Wiersze religijne i metafizyczne zawiera 71 utworów poetyckich, które powstały między 1977 a 1993 rokiem. Wydane zostały bardzo starannie przez Wydawnictwo Diecezjalne w Pelplinie w 1994 r. Tomik mógł się ukazać dzięki pomocy finansowej różnych instytucji i życzliwości wielu osób, w tym nade wszystko dzięki księdzu Kazimierzowi Grajewskiemu, który jest redaktorem tej książki.  Szczególne słowa uznania należą się projektantowi okładki i strony tytułowej Tomaszowi Bogusławskiemu oraz samemu Janowi P. Grabowskiemu jako… edytorowi, który w tych niełatwych także dla poetów i poezji czasach rzecz całą zainicjował i doprowadził do końca.

Poezja zaprezentowana w niniejszym tomiku jest sumą przemyśleń autora i wrażeń, jakich dostarcza mu obcowanie z naturą, z codziennością, z rzeczami zwykłymi, ale uświadamiającymi istotę ludzkiej egzystencji, jej ból, ale i niezwykłość, piękną niepowtarzalność.

Wyłaniający się z wierszy podmiot liryczny to człowiek wrażliwy, czujący, kontemplujący, czuły na uroki ziemi, wtopiony w jej pejzaż, ale jednocześnie mający poczucie własnej odrębności i możliwości wyboru. Nie pragnie on jednak zmieniać świata, nie walczy ani z wyimaginowanymi, ani rzeczywistymi siłami zła, ale żyje jakby spolegliwie w otwartej przestrzni jasności i światła, która z rzadka bywa nieprzychylna, złowroga. Eden jest nieomal na wyciągnięcie ręki łaskawego, czekającego Boga, często w wierszach uobecnionego (Dziękuję, dziękuję; Prośba przed adwentem; Nostalgie ciotki Anny).

Sensualistyczny stosunek autora do otaczającej rzeczywistości powoduje, że wiele utworów można odebrać jako impresje determinowane chwilą przeżywania, nasycania się otoczeniem w określonym czasie. Stąd tytułowe pory roku i dnia (Błękitny maj: moment uwznioślenia; Wrzesień: powietrzność; Listopad; Z nocy w noc, z ciemności w ciemność; Wieczór pod Czantorią). Nie są to tylko postimpresjonistyczne wariacje, bowiem poetyckie obrazy odczytywać można jako metafory odnoszące się do filozoficznego zrozumienia losu człowieka próbującego  znaleźć odpowiedzi na pytania dotyczące fenomenu życia, jego intensywności.

Człowiek poszukuje tego, co go uszlachetnia, a symbolem dotknięcia dobra w układzie wertykalnym staje się wszechobecny błękit (Błękitny maj: moment uwznioślenia). Metafizycznego znaczenia nabiera błękit w wierszu Strefa turmalinu:

 

…Pierwszych słów

znaczenie było błękitem i

blaskiem, otwierającą się bramą

wśród niespodziewanie zapadających

półzmroków dnia. Pierwsze słowa

 

nauczyły mnie wiary tak wzniosłej i

tak bliskiej naturze przestworzy,

że gotów byłem pojednać się z nią…

dla wiary samej. Wspinałem się coraz

wyżej.Każdy mój krok był bliżej

 

wieczności…

 

Nade wszystko najwięcej jest światła („naręcze blasków”, „ocean światła”, „światło zgęstniałe i lepkie słońcem”, „błyszczące szelesty”, „urodzaj światła”), które uzyskuje wymiar mistycznego Blasku, jak w Łasce widzenia:

 

…Teraz wiem, że światło

wodzi dłonie moje po wypukłościach gwiazd:

tego świętego pisma nieba…

To jest ten alfabet stworzony przez Ciebie.

Abym odczytywał słowa na chwałę światłości,

która jest przedłużeniem każdego tutaj dnia.

Każdej słonecznej chwili utrwalającej obrazy

widzialnego świata i niewidocznych doznań…

Dałeś mi Panie łaskę widzenia,

abym próbował

– idąc na wskroś rozrastającego się mroku –

dotrzeć do Ciebie i

abym mógł czekać na dotyk Twoich dłoni

przywracający Blask.

 

W utworze tym pełnym humanistycznego pogodzenia i harmonii podmiotu lirycznego z istotą boską – jak w hymnie Jana Kochanowskiego Czego chcesz od nas, Panie... – jest jednak pewna nieśmiałość człowieka końca XX wieku wyrażającego swoją wiarę w zjednoczenie się z Bogiem.

Ten metafizyczny lęk zawarty jest w wielu wierszach tego tomiku, a wyraźny jest zwłaszcza wtedy, gdy autor pisze o przemijaniu, na przykład w liryku Tamten wczesny krajobraz:

 

… Ten krajobraz przypadkiem zapamiętany

wraca do mnie jakieś sypkie chwile,

które niegdyś przeszedłem

ani zastanawiając się, że zostaną moimi

na zawsze.

Dzisiaj staram się odszukać te

miejsca krążące we mnie wspomnieniem.

Zanim jednak zgaśnie

niewidzialny horyzont i

po raz ostatni

spojrzę na ten wczesny krajobraz…

zobaczę go jeszcze

– przez dziurawe niebo parku –

w kolejnym

przypomnieniu-oświetleniu.

 

Krajobraz zapamiętany nosi prawie każdy z nas. W poezji Jana Piotra Grabowskiego jest to temat dominujący, a wciąż powracające motywy przyrody wnoszą dużo ciepła i atmosferę nostalgii.

Na drzewa – lipy, brzozy, buki – człowiek może patrzeć ze zdumieniem, że są starsze od niego, że trwają na ziemi dłużej. Nieoczekiwany zachwyt budzić może kwitnący głóg, a oszałamiać bez. W wierszach pojawiają się pasikoniki i egzotyczne kolibry, a bociany symbolizują upływ czasu, wyrażają  nadzieję powrotu, „przenoszą powab wolności”.

Liryka Jana Piotra Grabowskiego przypomina czytelnikom, że warto dostrzec to, co wokół nas jest, warto przyjrzeć się imponującemu bezmiarowi przestrzeni, zatrzymać się, nacieszyć doznaniami najprostszymi, przeżyć je. Poezja ta w sposób nie wydumany pisana zdaniami jak rzadko jest komunikatywna i powinna być bliska współczesnemu czytelnikowi.

 

Bożena Cichocka, Szkarłat i błękit [rec.:Jan P. Grabowski, Szkarłat i błękit, Gdańsk 1994], „Tytuł”, nr 4 (16) s. 204–206.

 

Jarosław Kurek

 

Wiara, nauka, wiedza

 

„Szkarłat i błękit – to zestawienie, bardzo malarskie, nawiasem mówiąc, przywodzi na myśl inne pary pojęć. Szkarłat to oczywiście ogień, błękit – powietrze, ale poza tym: cielesność i duchowość, ziemia i niebo, czas i wieczność, a między tymi, podporządkowanymi kolorom pojęciami – chwila, która nie ominie nikogo z nas. Czasami przybierająca formę zwykłego przejścia (wiersz Drzwi), czasami antycznej, ale przywoływanej często, aż po współczesność, szczególnie w poezji, rzeki Styks (Znajomi poeci w zanikającej jasności). Autor do tego właśnie tematu – przejścia między światłem doczesnym i niewiadomym, a także do upływu czasu, odczuwanego wszystkimi zmysłami i wyglądającego zza każdej myśli, zza każdego niemal odczucia – powraca w każdym swoim wierszu.

U Jana P. Grabowskiego nie ma jednakże lęku przed wiecznością, jest natomiast wyciszenie, pogodna, czasami smutna rezygnacja. Każde opisywane przeżycie, każde spostrzeżenie i przemyślenie przenika świadomość ulotności wszystkiego, co nas otacza, a jednak nie wiąże się z tym bunt, niezgoda. W tych wierszach nie ma poczucia zła, poczucia, że coś jest nie w porządku. Domyślać się można, że postawę taką umożliwia poecie wiara, ale jednocześnie w zawartych w zbiorze utworach jest coś, co pozwala przypuszczać, iż oprócz wiary pomocą w znalezieniu harmonii może być wiedza – ta nagromadzona przez wieki, przez różne cywilizacje, jej przyswajanie i własne, wynikające z niej przemyślenia.

 

Jarosław Kurek, Wiara, nauka, wiedza [rec.: Jan P. Grabowski, Szkarłat i błękit, Gdańsk 1994], „Sopot”, 10 czerwca 1994, nr 23.

 

 

Piotr Siwecki

 

Zmysł życia Jana Piotra Grabowskiego

 

Zwrot ku metafizyce jest u Grabowskiego także zwrotem ku codzienności, ale codzienności, która podlega nie tyle rejestracji, co wyjaśnieniu poprzez szereg odniesień do stanu psychofizycznego autora. Sam podtytuł zbioru: Wiersze religijne i metafizyczne narzuca już pewien sposób postrzegania rzeczywistości. Poza tym umiejscawia w określonej tradycji literackiej. Nie chodzi o tradycję pieśni religijnych, chociaż w plebiscycie gatunków literackich niektóre z tekstów Grabowskiego bez zastrzeżeń funkcjonować by mogły w zbiorach hymnów. Jednak nie o to tu chodzi. Ta poezja wpisuje się w tradycję poezji metafizycznej poprzez nie tylko sam podtytuł, lecz przede wszystkim poprzez przyjęty sposób postrzegania świata.   

Religijność Grabowskiego jest tą samą religijnością poprzez zachwyt i zadumę nad życiem, która wpisana została w teksty Kochanowskiego, Donne’a, Crashawa.

Jednak to nie tylko sprawa religijności, chociaż na niej można by zbudować cały szereg odniesień: kulturowych, literackich, antropologicznych. Poza tą religijnością, czy też w jej ramach, Grabowski utrwala, zapisuje swoje życie jako poddane nie tylko władzy Boga, lecz także władzy przypadku, przypadkowości i jednocześnie konieczności istnienia w określonym miejscu, czasie, sytuacji.

 

Piotr Siwecki, Zmysł życia Jana Piotra Grabowskiego [rec.: Jan P. Grabowski, Szkarłat i błękit, Pelplin 1994], „Borussia”, 1996, nr 13, s. 250–251.