ZAPISKI POMIĘDZY PEŁNIĄ LATA, A LISTOPADEM

Motto:

 

„Wieczorem, wieczorem, gdy wezmę harmonię

Harmonia rozśpiewa się w rękach

Siadajcie, koledzy, siadajcie koło mnie

Niech wachtę obejmie piosenka

 

Piosenkę niech wiatr

Poniesie przez świat

Do bliskich, dalekich i drogich

 

Piosenkę niech wiatr

Poniesie przez świat

W piosence jest serce załogi

 

Nie wzdychaj mój bracie, nie wzdychaj nocami

Nie kłopocz się, ziemia kulista

Im dalej płyniemy tym bliżej przed nami

Jest ziemia znajoma, ojczysta.”

 

Serce załogi.

Muzyka:Witold Krzemieński.

Słowa: Jan Rojewski.

Wykonanie: Włodzimierz Kotarba.

 

 

 

 

Zaiste, nie po raz pierwszy urzekła mnie ta piosenka, ubarwiająca film pt. Załoga z 1952 r., w reżyserii Jana Fethke, ze zdjęciami Adolfa Forberta. Właściwie godne uwagi z tego filmu to są tylko właśnie ta piosenka oraz zdjęcia Adolfa Forberta. Treść natomiast ze względu na dęty socrealizm jest nie do zniesienia. Film ten jednak postanowiłem odświeżyć sobie z okazji obejrzenia – również nie wiadomo po raz który – filmu Orzeł z 1959 r. w reżyserii Leonarda Buczkowskiego.

A do obejrzenia i Orła, i przy okazji Załogi zachęciły mnie „zaliczone” niedawno trzy polskie filmy: właśnie Orzeł. Ostatni patrol (2022 r.) reż. Jacek Bławut; Doppelgänger. Sobowtór (2023 r.) reż. Jan Holoubek oraz Czerwone maki (2024 r. ), reż. Krzysztof Łukaszewicz.

Jakie mam zatem wrażenia po obejrzeniu tych filmów? Raczej minorowe. O ile bowiem mam duży sentyment do filmów z lat pięćdziesiątych XX wieku, o tyle współczesne filmy polskie nie robią na mnie większego wrażenia. Albo można je co najwyżej potraktować wzruszeniem ramion.

Być może ma na to wpływ i sposób w jaki te filmy są odbierane. Bo zupełnie inaczej doznaje się filmu w sali kinowej wypełnionej do ostatniego miejsca widzami, a co innego, gdy film ogląda się w telewizorze, choćby był nie wiem jak „wypasiony” w najbardziej wymyślne nowinki technologiczne.

Doznania w sali kinowej to jest coś nie do opisania. Nie wiem kto wpadł na głupi pomysł (no bo jak go inaczej nazwać?), by polikwidować te wszystkie „stare” kina. Bo multipleksy z początku zachwycały m.in. ogromnymi ekranami. Lecz kiedy zaczęto katować widza reklamami, a do tego doszło przekształcenie sal kinowych w bary z cuchnącą kukurydzą oraz ogłupiający dźwięk z głośników mogący rozwalić głowę… wielu kinofilów zrezygnowało z multipleksów.

(Likwidacja „starych” kin to nie jedyny absurd. Bo np. zwyczaj jeżdżenia rowerami i hulajnogami po chodnikach przeznaczonych wyłącznie przecież dla pieszych, jest również niedorzeczny. No cóż, można stwierdzić, że żyjemy w coraz bardziej absurdaleniejących czasach.).

Pamiętam, że na sali kinowej – nawet gdy po raz któryś oglądało się ten sam film, w tym przypadku Orła z 1959 r. – niemal cała sala wstrzymywała oddech, albo jak jeden widz reagowała śmiechem.

Orzeł. Ostatni patrol? Trudno dociec o czym ten film w ogóle jest. Orzeł Buczkowskiego ma klarowną treść, wspaniałe postaci grane przez znakomitych aktorów. A obraz Bławuta jest jakiś mętny (dosłownie: mętny) i niewyraźny. Można się złapać za głowę ze zdumienia, bo ileż to osób tylko w zdjęcia i tzw. efekty specjalne (których nie widać, bo właśnie są mętne) było przy tym filmie zaangażowanych.

I jeszcze jedno: w okręcie podwodnym panuje ciasnota. W filmie Bławuta bardzo raziły mnie te oficerskie czapy wypełniające niekiedy niemal cały ekran. Natomiast w filmie Buczkowskiego nawet kompletnie umundurowani oficerowie nosili się z fasonem. (Doskonałym pomysłem był ten biały szalik kapitana).

No, a Doppelgänger. Sobowtór Jana Holoubka, reklamowany jako… film szpiegowski? Według mnie jest to zupełnie nijaki obraz. Jak najszybciej do zapomnienia.

Natomiast w zdumienie wprawiły mnie Czerwone maki Łukaszewicza. No bo od razu nasuwa się pytanie: po co robić wojenny film o epizodzie z II Wojny Światowej, kiedy jest tyle ważnych tematów współczesnych? Po co zabierać się film o wojnie, kiedy na pewno nie dorówna on takim dziełom jak m.in. Cienka czerwona linia (The Thin Red Line – 1998), 170 min., reż. Terrence Malick; Szeregowiec Ryan (Saving Private Ryan – 1998), 170 min., reż. Steven Spielberg, czy Przełęcz ocalonych (Hacksaw Ridge – 2016), 139 min. reż. Mel Gibson.

Właśnie Czerwone maki przypominają Przełęcz ocalonych. W obydwu filmach ma nastąpić decydujące starcie: w Przełęczy ocalonych na Okinawie, w Czerwonych makach na klasztor Monte Cassino. Desmond Doss (w tej roli Andrew Garfield) przechodzi przeobrażenie z „tchórza”, który nie chce walczyć bronią – w bohatera; Jędrek Zahorski (w tej roli Nicolas Przygoda) nagle „dorasta”, bo próbując ratować dziewczynę przypadkowo bierze udział w decydującej walce i zostaje okaleczony.

Dystrybutor filmu przedstawia to niezwykle kolorowo:

„Historię bitwy oglądamy oczami Jędrka – młodego chłopaka, który przeszedł przez łagrowe piekło i opuścił Rosję wraz z Armią Andersa jako jedna z tysięcy sierot. Czas niewoli zmienił go z chłopca z dobrej rodziny w kombinatora i drobnego złodziejaszka, który zrobi wszystko, aby przetrwać. Zetknięcie się z żołnierzami II Korpusu oraz budząca się miłość do sanitariuszki Poli sprawią jednak, że Jędrek przejdzie głęboką przemianę. Wkrótce na froncie ma dojść do decydującego ataku na broniony przez niemieckie oddziały klasztor położony na wzgórzach Monte Cassino – ta spektakularna bitwa zadecyduje o życiu wielu żołnierzy i dalszym ataku armii aliantów we Włoszech oraz zmieni na zawsze życie Jędrka”.

Napisane bardzo zachęcająco, tyle, że w tym filmie niewiele z tego widać. A poza tym podczas seansu widz może odnieść wrażenie, że niektóre sceny już gdzieś, w innym filmie widział, że pewne pomysły zostały zaczerpnięte także z innych obrazów.

Jędrek czeka, aż ukończy 18 lat i wtedy zostanie żołnierzem. Chociaż z tego co z historii wiadomo, w różnych walkach również brali udział albo jego rówieśnicy, albo chłopcy od niego młodsi. Zostaje więc pomocnikiem wojennego fotografa. Pstryka więc te zdjęcie na ledwo i na prawo, jest nawet na pierwszej linii, lecz w filmie rezultatów owego pstrykania nie widać.

W tym momencie od razu przypomina się wspaniale sfilmowana przez wojennego reportera sekwencja ataku na plaże Omaha w filmie Szeregowiec Ryan.

Najbardziej denerwujące jest jednak przedstawienie polskich generałów jako dekowników, którzy w nieskazitelnie czystych mundurach, mordaci i brzuchaci, stoją bezradnie nie wiedząc, co począć. Michał Żurawski jest tu generałem Władysławem Andersem; Zbigniew Stryj jest generałem Zygmuntem Szyszko-Bohuszem; Radosław Pazura jest generałem Bolesławem Duchem; Bartłomiej Topa jest generałem Nikodemem Sulikiem.

„Bitwa” to zaledwie dwa czołgi i garstka żołnierzy a w bezpiecznym miejscu stojący bezradnie generałowie. Chyba w rzeczywistości, to zupełnie inaczej wyglądało. Jędrek okaleczony z maską na twarzy, niczym Upiór w operze, przytula w finale sanitariuszkę Polę. Koniec filmu, realizatorzy zapewne są zadowoleni, widzowie i kinofilowi, znacznie mniej.

Nijakość filmów, brak świeżości w tematyce, bezustanna gadania to niestety cechy nie tylko polskich współczesnych filmów.

Bo – przykładowo – południowokoreański serial pt. Czy drzewo upada bezgłośnie (Amudo eobsneun supsokeseo – 2024) jest reklamowany jako: „Życie pewnego mężczyzny zmienia się w chaos, gdy odwiedza go tajemnicza kobieta, przez którą ten musi za wszelką cenę walczyć o to, co ma najcenniejszego”. Nie tylko życie zamienia się w chaos, bo i cały serial jest tak chaotyczny, że nie wiadomo o co w nim chodzi.

Taka sama sytuacja jest w przypadku filmu Nie (Nope – 2022), 130 min., reż. Jordan Peele zapowiadanego jako… horror oraz sci-fi. W tym filmie przez pierwsze 45 minut wszyscy siedzą i gadają, a potem nie ma w nim ani horroru, ani tym bardziej sci-fi.

A dlaczego bardzo wielu tzw. „krytyków” i „recenzentów” dosłownie „pieje” na temat filmu pt. Rebel Ridge (2024 r.), 131 min., reż. Jeremy Saulnier, doprawdy trudno dociec. Pamiętam bowiem znacznie lepsze filmy o podobnej tematyce np. Obławę (The Chase – 1966), 131 min., reż. Arthur Penn, czy też zwłaszcza W upalną noc (In the Heat of the Night – 1967), 109 min., reż. Norman Jewison, ze wspaniałymi rolami Roda Steigera jako Billa Gillespiego i Sidneya Poitiera jako Virgila Tibbsa.

Być może czytelnik/czytelniczka tych zapisków pomyśli, że bez ustanku albo „się czepiam”, albo, że „wybrzydzam”. Otóż nie. Po prostu widziałem sporo naprawdę bardzo dobrych filmów i teraz byle co mnie nie zadowala. Miałem szczęście żyć w czasach, gdy arcydzieła filmowe pojawiały się bardzo często. Współczesne pokolenie nie tylko widzów, ale także i „filmologów” chyba nawet nie wie o istnieniu m.in. Michelangelo Antonioniego, Federico Felliniego, Luchino Viscontiego, Roberto Rosselliniego oraz Giuseppe Tornatore. A także: Sidneya Lumeta, Billego Wildera, Williama Wylera, Orsona Wellesa itd. A czy słyszeli coś, obejrzeli jakiś film np. Kenji Mizoguchiego, Yasujiro Ozu, Akiry Kurosawy, Kona Ichikawy, Masakiego Kobayashiego?

Kiedy oglądam jakiś współczesny film (to samo jest z lekturami książek) od razu widzę wszystkie „szwy”, niekonsekwencje montażowe, ściągnięte pomysły itd.

No tak, pora kończyć ten zapisek, tym bardziej, że dosłownie z dnia na dzień pogoda z pełni lata stała się… listopadowa.

12 września 2024 r.

PS Zacząłem ten zapisek muzycznie i takoż chciałbym zakończyć, ale w… postscriptum. Otóż zauważyłem „na mieście” wielkie plakaty promujące spotkanie autorskie z rockmanem Krzysztofem „Jaro” Jaryczewskim, założycielem kapeli rockowej „Oddział zamknięty”. Przyznam się, że to nazwisko kompletnie nic mi nie mówiło. Dopiero w Internecie sprawdziłem kto zacz. Z okazji wydania książkowego wywiadu oraz spotkania autorskiego upublicznia się takie oto wiadomości, że ów „Jaro” był: trzykrotnie żonaty, że nadużywał alkoholu, a także narkotyków, co poskutkowało przeszczepem wątroby, że przeszedł zawał serca itd. Nie wiem po co czytelnika epatuje się takimi informacjami? Dla mnie rock, to przede wszystkim The Rolling Stones, których uwielbiam. Dobiegają osiemdziesiątki i w dalszym ciągu grają. I to jak grają. Zapewne – jak to rockmani – „coś brali”, alkohol także nie był im obcy, ale nie słyszałem aby informacje o swoim życiu aż tak bardzo upubliczniali. A Skaldowie? Też przecież zespół rockowy. Najlepszy polski, genialny, zespół rockowy. Czy ktoś słyszał aby gdzieś opowiadali o swoich zdrowotnych sprawach?