Motto:
„– Da mi matka moje świeckie cichy czy mam wyjść w habicie?
– Jesteś szalona!
– Ciuchy!
– Chyba egzorcysta by ci się przydał, a nie ciuchy!
Opętał cię diabeł1 Padnij na kolana i się módl,
jeśli zostało ci choć odrobinę rozumu.
– Sama się módl – sarknęła Patrycja i obróciwszy się na pięcie,
wyszła z budynku”
Sylwia Kubik Zakochana zakonnica.
Zaiste, jest 5 września Anno Domini 2024, czwartek, godzina 13.22., gdy odłożyłem lekturę na stronie 162 wypożyczonej przedwczoraj książki pt. Zakochana zakonnica Sylwii Kubik. Wiele przyczyn złożyło się na to, że sięgnąłem po tę książkę, chociaż nic by się na stało, gdym jej lektury wcale nie zaczął.
Mam bowiem znacznie ciekawsze na podorędziu m.in. Vincenta van Gogha Listy do brata oraz Giuseppe Ricciottiego (1890-1964) Życie Jezusa Chrystusa (1941), a jestem po świeżej lekturze min. Tomasa Hardy’ego (1840-1928) Z dala od zgiełku (Far from the Madding Crowd – 1874) oraz Williama Whartona (1925-2008) Spóźnieni kochankowie (Last lovers – 1991).
Co zatem skłoniło mnie by po Zakochana zakonnicę sięgnąć. Otóż, po pierwsze, znam życie zakonne, chociażby z bezpośredniej relacji zaprzyjaźnionej zakonnicy. Byłem więc bardzo ciekaw, jak to życie wypada w powieściowej relacji Sylwii Kubik. Po drugie książka Zakochana zakonnica jest niesamowicie wprost reklamowana przez samą autorkę na ogólnie dostępnych portalach społecznościowych. Po trzecie wreszcie, ponieważ sama autorka chwali się, że napisała w ciągu pięciu lat, co najmniej dwadzieścia cztery powieści, pomyślałem, jako czytelnik z długim – i jeszcze dłuższym – stażem, że być może oto nareszcie pojawił nowy Kraszewski, albo co najmniej Rodziewiczówna.
Pierwsze skojarzenie jakie mi się nasunęło z Zakochaną zakonnicą to… arcydzielny film z 1961 r. w reżyserii Jerzego Kawalerowicza pt. Matka Joanna od Aniołów oparty na wątkach nie mniej znakomitego opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza (1894-1980) pod tym samym tytułem (1946). Przypomnijmy, że treść opowiadania, oparta na faktach, nawiązuje – tu posiłkuję się Wikipedią – „do głośnego przypadku opętania zakonnic we francuskim mieście Loudun w XVII wieku (fr. Possessions de Louviers). Autor jednak przeniósł miejsce akcji na wschodnie kresy Rzeczypospolitej, do miasteczka Ludyń”.
O ile jednak zarówno film Kawalerowicza, jak i opowiadanie Iwaszkiewicza, są arcydziełami, o tyle powieść Kubik jest, co najwyżej… marnym opowiadankiem, jedynie ubarwionym literacko bardzo licznymi dialogami; opowiadankiem opartym ponoć na zwierzeniach pewnej zakonnicy.
Powieść Kubik toczy się w 1996 r., prawdopodobnie w jakimś małym miasteczku, gdzie jedyną atrakcją są wyłącznie rekolekcje i pielgrzymki. Główną bohaterką jest Patrycja, dwudziestoletnia panna, która po uczestnictwie w jednej z takich właśnie pielgrzymek i poznaniu siostry Hiacynty, postanawia wstąpić do zakonu. Przy czym nie wiadomo dlaczego do owego zakonu chce wstąpić. Ani bowiem nie doznała nagłego powołania, ani nie jest religijna – z treści to nie wynika – ani nie doznała zawodu miłosnego, ani nie jest brzydka, wręcz przeciwnie, z kart opowiadanka można dowiedzieć się, że jest łada i ma również piękny głos.
Nic nie wiemy o zainteresowaniach Patrycji, o jej przyjaciółkach, czy też znajomych. Chłopaka, czy też partnera – jak to się teraz „modnie” nazywa – na pewno nie ma. Pracuje w jakimś sklepie. Nie wiadomo jakie ma wykształcenie, prawdopodobnie ma maturę, bo autorka opowiadanka wspomina, że Patrycja – a potem już siostra Bonawentura – chciałaby pójść na studia.
Rok 1996 to już jest przecież kilka lat po transformacji ustrojowej, bardzo dużo się dzieje, wiele już można w sensie m.in. swobód obywatelskich. Wprawdzie nie ma jeszcze telefonów komórkowych, ale są już dostępne komputery, rozwija się wypożyczenie kaset video itd. Nic o tym nie ma w powieści Sylwii Kubik. Można odnieść wrażenie, ba nawet mieć pewność, że miejscowość, w której mieszka Patrycja, to jakaś „zabita dechami” mieścina, gdzie ani cywilizacja, ani przemiany ustrojowe, ani możliwości uczestniczenia w kulturze ani nie docierają, ani nie istnieją.
Można zaryzykować twierdzenie, że chyba w Średniowieczu więcej się działo, bo przynajmniej ludzie wierzyli w Boga i chodzili do kościoła, bo również o tym w Zakochanej zakonnicy ani słowa. Zresztą, co do samego tytułu – dość intrygującego – to jak napisałem na początku tego zapisku, doczytałem do strony 162, a o owym tytułowym zakochaniu ani słowa.
Nie wiadomo właściwie dlaczego Patrycja chce zostać zakonnicą. Nie chce się wierzyć, żeby to było jedyne wyjście młodej ładnej dziewczyny. Czyżby nie miała żadnych nie tylko zainteresowań, ani nawet ambicji, by uciec z tego swojego zapyziałego miasteczka i pójść na jakiekolwiek studia. Po prostu bohaterka książki Sylwii Kubik jest od pierwszych stron niewiarygodna. Przy tym autorka swojej bohaterki nie obdarza żadną psychologią. Patrycja właściwie nie wiadomo dlaczego chce być zakonnicą. I tyle. Tak samo nie wiadomo dlaczego uzyskanie święceń to nie tyle droga przez mękę, co jakaś potworna katorga. Nie wiadomo dlaczego przełożone zakonu oraz wiele innych zakonnic, to wyłącznie złe i bardzo złe kobiety.
W książce o Bogu, o wierze wprawdzie wiele się mówi, ale niewiele z tego wynika. Nie ma w Zakochanej zakonnicy ani metafizyki, ani mistyki. A przecież zakon, to także budynek, jakieś mury, jakiś „wystrój” ze świętymi obrazami, to także święta, obrządki itd., o czym albo niewiele albo ani słowa. Wszędzie natomiast unosi się Zło w postaci innych zakonnic, które albo zmuszają Patrycję do głupiej katorżniczej pracy, albo nie wiadomo dlaczego się mszczą, albo donoszą jedna na drugą.
Zapisek ten kontynuuję 7 września Anno Domini 2024 r., od godz. 9.47. Tylko dlatego kontynuuję, bo mam zwyczaj, że jak coś zaczynam, to należy to skończyć. Doczytałem kilka dni temu do strony 164, i z powodzeniem książka ta mogłaby się skończyć na stronie 174 dialogiem, który przytaczam wyżej jako motto tego zapisku. Jest to bowiem jedyny i najciekawszy fragment w całej książce. Przedtem wszystko to tylko nuda, a potem, czyli od rozdziału „Poza murami”, gdy Patrycja Grajewska opuszce klasztor to już tylko banał i nuda, nuda, nuda i jeszcze raz nuda. (Dopiero na stronie 236 czytelnik dowiaduje się, że Patrycja ma nazwisko Grajewska).
Już „poza murami” Patrycja znajduje pracę w butiku. Siostra Anna namawia ją, aby obie gdzieś wyszły i „się zabawiały”. W restauracyjce Partycja śpiewa i tańczy. Poznaje Jarka, który z miejsca ma wobec niej poważniejsze zamiary. Ta jednak proponuje, by został tylko jej „kumplem”. W jakiś czas potem Patrycja przypomina sobie, że nie odebrała wypisu ze szpitala, gdzie – z zapalaniem płuc – trafiła jako zakonnica. Tam poznaje lekarza, który ją leczył i który – jak się okazuje – jest w niej szaleńczo zakochany. Patrycja wie, że „to jest to”, i po małych perturbacjach biorą ślub. Książka kończy się happy endem, gdy szczęśliwi małżonkowie czekają na narodzenie bliźniąt.
Wszystko to jest bardzo banalne, a nade wszystko niekonsekwentne. Bo – przykładowo – jeśli Patrycja jest taka ładna, to dlaczego ma powodzenie u mężczyzn dopiero po opuszczeniu klasztoru? Czyżby nie podobała się jako nastolatka i przed pójściem do klasztoru nie była ładna? A lekarz Adam Piotrowski: dlaczego zakochał się w ciężko chorej na zapalnie płuc i w dodatku zakonnicy? Czyżby w szpitalu, gdzie pracuje nie było ładnych lekarek oraz pielęgniarek? A w samym mieście, gdzie jest szpital, też nie ma oprócz Patrycji, ładnych dziewcząt?
Wreszcie zupełnie nieracjonalny jest opór Patrycji przed zamieszkaniem w domu na wsi. Domek jest oddalony od miasta o jakąś godzinę jazdy. Ileż osób dojeżdża codziennie godzinę do pracy.
Treść tej książki jest najzwyczajniej niewiarygodna. Tak samo niczym nieuzasadniona jest niechęć do księży ukochanego Patrycji Adama Piotrowskiego. Przecież nie doświadczył z ich strony niczego złego.
Zaczynając ten zapisek traktowałem tekst Zakochanej zakonnicy jako powieść. Zreflektowałem się jednak, gdyż – w moim przekonaniu – tekst tej książki: z nikłą fabułą, zaledwie kilkoma postaciami, bez psychologii, bez chociazby szczątkowych opisów czy to pogody, czy przyrody, za to rozdętą do granic wytrzymałości czytelnika gdzieś zasłyszaną opowieścią, jest co najwyżej… opowiadankiem.
No, ale można by powiedzieć: furda treść, bo zazwyczaj współczesne powieści są o niczym. Ważny jest styl, język, sposob opowiadania, narracja. Często bowiem zdarza się tak, że książka na pozór jest o niczym, ale sposób opowiadania jest taki, że trudno od lektury jest się oderwać. Ja takie coś przeżyłem ostatnio podczas czytania powieści Spóźnieni kochankowie. Niby też banalna historia o zakochaniu, o miłości, ale jakże znakomicie opowiedziana. A poza tym jest to miłość z.. „pieprzem”, czyli erotyką z seksem. Czego ani krztyny nie ma w książce Sylwii Kubik. Ba! Więcej tego owego „pieprzu” jest w XIX wiecznej powieści Z dala od zgiełku.
W książce Sylwii Kubik narrator jest chyba trzeciososobowy, ale tak naprawdę to jednak nijaki. A język? Czy na pewno potoczny? Moim zdaniem… nieporadny, o czym mogą świadczyć następujące przykłady:
„Zachłysnęła się tą myślą. Brzęczała jej w głowie coraz mocniej i głośniej”. (s. 12).
„Wszystko wokół niej zlało się w jedność”. (s. 12).
„W każdej wolnej chwili omadlała kwestię wstąpienia do zakonu”. (s. 28).
„Wśród zakonnic widziała siostry nie tylko z nazwy”. (s.33).
„Taką osobowość ciężko wyćwiczyć”. (s 51).
„Może jednak nadinterpretowała jej spojrzenia?” (s. 67).
„Strasznie to irytowało siostrę Kazimierę i za wszelką cenę próbowała dociec, dlaczego tak się dzieje”. (s. 123).
„I w ogóle wszystko tak bez problemu ogarniał”. (s. 222).
„Tym razem jego spojrzenie przeszło ją na wskroś, powodując lekkie falowanie w żołądku”. (s.223.).
„Patrycja głośno przełknęła ślinę”. (s.275).
„Umościli się wśród trawy i skierowali wzrok na stawek okolony trzciną wcinającą się coraz mocniej w akwen”. (s. 280).
„Przełknął głośno ślinę”. (s. 337.)
„– Patrycjo, Adamie. Ciężko mi występować w tej roli”. (s. 337).
Znajdą się, oczywiście osoby, które zarzucą mi – jak zawsze dzieje się w takim przypadku – że „się czepiam”, że są to fragmenty „wyrwane w kontekstu”. Znam, znam takie gadki. Mało tego, jeśli zdecyduję się opublikować ten tekst na jakimś portalu społecznościowym, to runie na mnie cała fala głupiego hejtu. Ja to już znam i nic mnie naprawdę nie zaskoczy. Bo tak zawsze się dzieje, gdy góruje nienawiść, a nie merytoryczne argumenty.
A przecież Zakochana zakonnica ma potencjał. Można było zrobić z tej zasłyszanej gdzieś opowieści zakonnicy, psychologiczną powieść, coś może jako kolejną wersję przywoływanej tu na początku tego zapisku Matki Joanny od Aniołów. Niestety, temat został moim zdaniem zmarnowany, w dodatku frustrację czytelnika może pogłębiać nieporadny, byle jaki styl książki.
A nade wszystko Zakochana zakonnica Sylwii Kubik to przysłowiowy… „pic na wodę”. Bo poza bardzo chwytliwym tytułem nic tu nie ma. Nawet owej tytułowej zakochanej zakonnicy nie ma. Bo przecież Patrycja Grajewska zakochuje się w Adamie Piotrowskim, gdy de facto już nie jest zakonnicą.
Sylwia Kubik jednak dwoi się i troi by tę książkę zareklamować. I znajduje czytelników (chyba jednak nade wszystko czytelniczki). Widocznie jest zapotrzebowanie i na taką… No właśnie co: literaturę? Twórczość?
5 – 7 września 2024 r.