ZAPISKI NA PRZEŁOMIE STAREGO I NOWEGO ROKU (2024/2025)

Z narodzenia Pana dzień dziś wesoły,
Wyśpiewują chwałę Bogu żywioły!
Radość ludzi wszędy słynie,
Anioł budzi przy dolinie
Pasterzy, co paśli pod borem woły!

 

Z narodzenia Pana

 

Zaiste: w powietrzu, na niebie… wszędzie trwa, zamiast grudnia, coś na kształt najbardziej nielubianego przeze mnie marca. Mgielnie i pięć, sześć stopni Celsjusza. Coś siąpi z bardzo niskich chmur (kapuśniaczek?), w dodatku zewsząd ciągnie ziąb. Na pewno jednak nie znad Zatoki Puckiej, bo gdy tam pojechaliśmy w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, to nad krystalicznie czystą i spokojną wodą trwała cisza i widać było całe tabuny tzw. „morsów”, które bardziej zanurzają w wodach zatoki na pokaz niż dla zdrowia.

A co do marca, to on ma tę jedyną zaletę, że wtedy dnia coraz widoczniej przybywa, no i jest coraz bliżej wiosny.

Wracając jednak do marcowego grudnia, to również nie wiadomo: czy to jest poniedziałek, piątek, a może niedziela? Wszystkie dni są takie same, więc czym się będzie różnić 31 grudnia br. od 1 stycznia 2025 r.? Ano kompletnie niczym. Ludzieńki pohulają sylwestrowo w rytmie „rympa-pympa”, napiją się (a jakże), po czym wrócą do tzw. rzeczywistości. A co do tego „rympa-pympa”, to czy ktoś jeszcze potrafi zatańczyć np. walca angielskiego, walca angielskiego, tango, foxstrota, slow-foxa, quickstepa, nie wspominając o rumbie, sambie itd.? Bo teraz taniec polega – po napiciu się – wyłącznie na: „dygu-dygu”, „kiwu-kiwu”, „hycu-hycu” itd.

No i skończyła się wreszcie rozdymana do granic absurdu „magia świąt” w postaci jarmarków, światełeczek oraz różnej maści iluminacji. Za to pojawiły się w Internecie zdjęcia rozświetlonych miast z podpisem, że jest… „bajkowo”. Co miasto, to teraz jest „bajkowe”. A wyłączysz światło i co zostanie z tej „bajkowości”?

Za to są śpiewane – zgodnie z polską tradycją – podczas niedzielnej, uroczyście celebrowanej sumy, przepiękne polskie kolędy, jak przykładowo ta pt. Z narodzenia Pana: „ Z narodzenia Pana dzień dziś wesoły, / Wyśpiewują chwałę Bogu żywioły! / Radość ludzi wszędy słynie, / Anioł budzi przy dolinie / Pasterzy, co paśli pod borem woły! // Wypada wśród nocy ogień z obłoku! / Dumają pasterze przy tym widoku. / Każdy pyta, co się dzieje, / Czy nie świta, czy nie dnieje, / Skąd ta łuna bije, tak miła oku? // Ale gdy anielskie głosy słyszeli, / Zaraz do Betlejem prosto bieżeli. / Tam witali w żłobie Pana, / Poklękali na kolana / I oddali dary, co z sobą wzięli. // I my z pastuszkami dziś się radujmy, / Chwałę z aniołami wraz wyśpiewujmy! / Bo ten Jezus, z nieba dany, / Weźmie nas między niebiany, / Tylko Go z całego serca miłujmy!”.

Piękną zatem kolęda skończył się dla mnie rok 2024. A dzisiaj jest środa, czyli 1 stycznia nowego już 2025 r. Specjalnie zaznaczyłem, że jest środa, która absolutnie niczym nie różni się od wczorajszego wtorku, czyli Sylwestra, bo tak samo jest deszczowo, ponuro i wietrznie. Ot o północy przez jakieś dziesięć minut chwacko z rac postrzelano, było nawet pięknie. Nikt się nie wycofał z tego strzelania. To chyba na przekór apelom i lamentom właścicieli „psynków” i „kocórek”, że ich pupilom coś się stanie. (A jak latem zdarzy się kilkogodzinna burza z grzmotami i błyskawicami, to jakoś właściciele pupili nic nie robią aby burzę zatrzymać).

W Internecie niemal wszyscy piszący rzucili się do podsumowań, a przy okazji chwalenia się ile to książek napisali i wydali. (Chyba raczej… wydalili). Gdzie bowiem te czasy, że książkę pisało się ołówkiem, albo piórem, słowem ręcznie. To była nie lada praca to pisanie, po wielekroć czytanie, poprawianie, przepisywanie.

(A kiedy niedawno powiedziałem pewnemu młodemu pisarzowi, że swoje debiutanckie opowiadania – wydane w tomiku Zabójstwo Ahuramazdy – przepisywałem ręcznie nawet pięćdziesiąt razy [!], nie mógł się nadziwić, bo „teraz, panie Janie, wszystko klepie się na laptopie”).

Otóż to. Klepie! Nastały bowiem takie czasy, że książkę „klepie się na laptopie”. Niedawno pewną pisarkę zapytano jak wygląda – fizycznie – jej praca literacka, odpowiedziała: „trzeba siąść na dupie i klepać w klawiaturę nawet dziesięć godzin dziennie”. No ba! Ale potem są i rezultaty, bo książki pisze się na ilość. I na kilogramy! I w Internecie, na portalu społecznościowym trzeba się pochwalić tymi kilogramami książek. Albo pokazać zdjęcie z promocji stłoczonych na małej przestrzeni wielbicielek z książkami w dłoniach i zaznaczyć, że „cały nakład został rozsprzedany”. Dociekliwi odkryli, że było to… sześćdziesiąt egzemplarzy. Bo dzisiaj nakład „hitu”, czy też „bestsellera” to właśnie owe sześćdziesiąt (dwieście, no góra trzysta) egzemplarzy.  

Na marginesie chciałbym podkreślić, że kiedy i ja debiutowałem w. wym. Zabójstwem Ahuramazdy to nakład podstawowy wynosił dziesięć tysięcy egzemplarzy. W takim samym nakładzie wydano moją kolejną prozę, rok później, pt. Ukryte spojrzenie.

Z okazji grudniowych świąt otrzymałem cały pakiet powieści współczesnych pisarek. Przeczytałem pięć. I żadna siła nie zmusi mnie, aby sięgnąć po tego rodzaju książki następne, bo z nikłą przeważnie treścią, wyklepane na laptopie i z takimi fabularnymi niekonsekwencjami, wydumaniami i fanaberiami, które z rzeczywistością realną a nawet z najbardziej wybujałą wyobraźnią nie mają nic wspólnego.

Tu od razu przypomina mi się, moje czytelnicze odkrycie 2024 r., czyli powieści Marii Rodziewiczówny (1863-1944) tj. m.in. Dewajtis, Barcikowscy, Wrzos, Czahary itd. Lektura tych książek sprawiła mi bardzo dużą czytelniczą przyjemność. Powieści Rodziewiczówny przetrwały – ba! są ciągle czytane i podziwiane – sto(!) lat. Ciekawym kto za kilka lat będzie pamiętał o tych masowo pisanych współczesnych „wypasionych” powieściach?

Jakby było mało, że książki pisze się na ilość, niektóre pisarki, mają jeszcze tyle czasu, by bezustannie się dokształcać. Ot, jak chwali się jedna z nich:

„Mówiłam wam, że podjęłam kolejne studia podyplomowe? Piąte, o ile dobrze liczę. Tak, wiem, mówiłam po studiach MBA, że już mam wszystko, co mi potrzebne i więcej nie będę studiowała. Jak widać w tej kwestii nigdy nie będę miała wszystkiego, bo ciągle mnożą się w mojej głowie pomysły a lubię być do nich przygotowana merytorycznie. Co obstawiacie, że teraz studiuję?” I kontynuuje: „No prawie zgadliście. Studiuję zielarstwo i fitoterapię. Niebawem będę mogła mówić, że jestem wykwalifikowaną zielarką, fitoterapeutką tudzież w skrócie szeptuchą. Z papierami”.

No cóż twórczość literacka m.in. Zofii Kossak, Zofii Nałkowskiej, Marii Dąbrowskiej, Marii Kuncewiczowej, Poli Gojawiczyńskiej oraz Marii Rodziewiczówny zupełnie „wysiada”, przy dokonaniach w. wym. pisarki… szeptuchy. A swoją drogą jak bardzo trzeba zgłupieć, by publicznie chwalić się kwalifikacjami… „szeptuchy z papierami”. No, ale cóż poradzić, takie nastały czasy, że nawet pisarka-„szeptucha z papierami” ma swoje wielbicielki. Niech zatem nasładzają się twórczością swojej pisarki, a pisarka papierami… szeptuchy.

Gdyby nie Internet (kto dzisiaj czyta papierowe gazety?), być może nie dowiedziałbym się ani o owej pisarce-„szeptusze z papierami”, ani o autorce, która wydała nowy tomik, a jest i właśnie pisarką, i poetką, i tłumaczką, i krytyczką, i adiunktczką, i doktorką habilitowaną i „Bóg wi jeszcze kim”, ani o wielu innych autorach i autorkach oraz ich dokonaniach, zazwyczaj wiadomych tylko dla bardzo wąskiego grona odbiorców.

Wynotowuję sobie te wszystkie nowości literackie, sprawdzam w Internecie, intuicyjnie wybieram najlepsze – jako czytelnik z długim i jeszcze dłuższym stażem – i staram się do nich dotrzeć. Niestety, bardzo wiele z nich, szczególnie poetyckich, jest nieobecnych zarówno w księgarniach jak i bibliotekach. A kiedy w końcu trafiam na tę jedną czy drugą „okrzyczaną” i „nagradzaną” pozycję, to bardzo często zdarza się tak, że albo nie nadaje się do czytania, albo czytelnik znużony miałkością treści i beznadziejnym stylem i to dzieło odkłada.

Ponoć „Na Boże Narodzenie przybywa dnia na kurze stąpienie”; a „Na Nowy Rok, na barani skok”. Od kilku tygodni trwa jednak taka sama pogoda: ledwie zacznie się dzień, już koło południa zaczyna prószyć mrok, a tak już o drugiej następują prawie zupełne ciemności. Gdzież zatem ten… „barani skok” z wydłużeniem dnia? Może gdyby spadł śnieg, to byłoby i magicznie, i świątecznie, a nade wszystko widniej. Bo ja już tego bezustannego mroku mam „potąd”. I co najbardziej smutne, nie czuć, nie widać, że są to najpiękniejsze dni w roku, czyli Gody, które trwają od Bożego Narodzenia do Trzech Króli.

Kiedy sięgnę pamięcią (a są to przecież „zapiski i wspomnienia”), to w Nowy Rok był zawsze śnieg, mróz taki, że „daj Boże” oraz już z rana pojawiali się „kolędnicy” z życzeniami. (Przeważnie byli to miejscowi chuligani, którzy zawsze łagodnieli na święta). Z hałasem, bo obtupując buty ze śniegu, wchodzili do mieszkania ciągnąc za sobą siarczysty podmuch mrozu i zasypując obficie mieszkanie ziarnami zboża, deklamowali życzenia.

Dzisiaj? Cóż, dzisiaj 1 stycznia Anno Domini 2025 w szyby uderzają ziarna deszczu. Może i one coś mi życzą? Tradycyjnie zdrowia mogłyby mi życzyć, a osobiście abym już nigdy nie trafił na przedstawicielki instytucji kultury, dla których satysfakcję sprawia blokowanie wydania moich książek.

Od kilku dni czytam, z wielkim zainteresowaniem, otrzymaną „pod choinkę” książkę Joanny Kuciel-Frydryszak pt. Słonimski. Heretyk na ambonie. Bardzo zajmująca lektura. Wprawdzie irytują mnie coraz bardziej „Ale…” na początku zdań, myśli, a zwłaszcza akapitów, ale czyta się bardzo dobrze.

Książka jest również obficie okraszona zdjęciami, na których widać, że były to czasy, że pisarzy obowiązywała… elegancja. Pisano przy tym piękne, właśnie eleganckie, książki, które przetrwały do dziś, czyli – myślę tu o Dwudziestoleciu Międzywojennym – sto lat lub prawie sto lat. No i jeszcze ci prezesi związków twórczych: właśnie Antoni Słonimski, także Jarosław Iwaszkiewicz, a nade wszystko Jan Józef Szczepański. Serwilizm Iwaszkiewicza był ponoć nie do zaakceptowania, ale to byli pisarze, to były nazwiska i komu tylko mogli pomagali na miarę swoich możliwości. A dzisiaj? Prezesem jest jakiś Zbigniew Zbikowski, którego książek nigdzie nie uświadczysz. Poza tym człowiek bez charakteru. I w dalszym ciągu szarogęsi się, a to: prezesując, a to wiceprezesując, a to sekretarzując, kompletnie niezrealizowana Małgorzata Katarzyna Piekarska. Osoba zupełnie przypadkowa, działająca w myśli zasady, że „pomóc nie pomoże, ale upieprzyć, to i owszem”.

Trochę się rozpisałem, ale są to właśnie zapiski, a nie jakiś „post”, jak już wiele razy o tym, co piszę, słyszałem. Chyba wart odnotowania jest także i fakt, że wczoraj tj. 2 stycznia  Anno Domini 2025 pojawił się… śnieg. U mnie tj. Jeszcze dalej niż Północ, wprawdzie tylko pocukrzyło, bo mieszkam na poziomie morza, jakiś rzut beretem od Zatoki Puckiej, lecz na wyżynach np. na Dąbrowie w Gdyni jest już całkiem śnieżnie. A przecież komunikaty zapowiadają, że niebawem „wkracza prawdziwa zima”. Jak „wkracza”, to pewnie się w wielu miejscach… „porozkracza”.

Informacje o pogodzie, o nowościach książkowych oraz filmowych czerpię z Internetu. Bo – z jednej strony – jest to wspaniałe medium. W każdej chwili można mieć dostęp np. do muzeów, by podziwiać malarstwo czy to moich ulubionych amerykańskich impresjonistów, czy ostatnio odkrytego węgierskiego malarza Vida Gábora. Można zachwycać się wizualnym majstersztykiem tj. Niewysłanym listem (Неотправленное письмо – 1959), 97 min. Grigorija Kozincewa, z m.in. Samojłową i Smoktunowskim w rolach głównych, ze zdjęciami jednego z najlepszych operatorów filmowych tj. Siergieja Urusiewskiego.

Natomiast – z drugiej strony – Internet, szczególnie na tzw. portalach społecznościowych, to miejsce bezustannego chwalenia się czymkolwiek i miejsce straszliwie agresywnych „adwersarzy”, którzy kompletnie życiowo niezrealizowani, anonimowo gryzą kopią i nienawidzą na wszystkie możliwe sposoby.

Ostatnio trafiłem także w Internecie na szalenie intersujący wywiad z Krzysztofem Zanussim. Bardzo lubię tego człowieka, bo nie dosyć, że ma zawsze coś ciekawego, nie tylko na tematy filmowe, do powiedzenia, to w dodatku mówi piękną polszczyzną. Słuchałem właściwe tylko odpowiedzi Zanussiego, bo jakiś młody człowiek zadający mi pytania straszliwie mamrotał. Krzysztof Zanussi ma już osiemdziesiąt pięć lat. W 2024 r. przeszedł  trudne operacje na mózgu, ma wszczepiony rozrusznik serca. Podziwiałem jego optymizm i chęć do reżyserskiej pracy, bo już zaczął produkcję swojego najnowszego filmu.

Bardzo lubię te wczesne filmy Krzysztofa Zanussiego tj. Strukturę kryształu, Za ścianą, Życie rodzinne, Iluminację, Bilans kwartalny, Barwy ochronne, Spiralę, Constans oraz Imperatyw. Im jednak bliżej czasów współczesnych powstają filmy coraz bardziej – moim zdaniem, jako kinofila z długim, i jeszcze dłuższym stażem – jakieś ciężkawe, wręcz nieudane, za bardzo przegadane. Można by zapytać: po co Panu to reżyserowanie? Czy dąży Pan – jak Michelangelo Antonioni – by w wieku dziewięćdziesięciu lat jeszcze – podtrzymywany pod łokcie i niekojarzący, co się wokół niego dzieje – reżyserować? Nakręcił Pan wiele filmów, które są niemal arcydziełami, otrzymał Pan wiele cennych nagród łącznie ze Złoty Lwem w Wenecji.

Wprawdzie ominęły Pana i Oscar, i Złoty Glob, i EMMY, i Sundance i BAFTA, czyli ponoć najważniejsze nagrody filmowe, ale przecież Stanley Kubrick nakręcił tylko osiem filmów, a Oscara za reżyserię nie zdobył nigdy. Prawdę mówiąc o wiele bardziej cenię sobie te Pana wywiady, udziały w dyskusjach, alfabet, nawet książki niż te ostatnie filmy.

A gdyby ktoś mnie zapytał jak minął mi ten były już 2024 r. odpowiedziałbym, że… „o wa, o wa”, a to za przyczyną działań niektórych wrednych osób zawiadujących instytucjami kultury.

Cieszy mnie jednak, że mam jeszcze tyle książek do przeczytania. Po trzytomowych Dziennikach Władysława Tatarkiewicza, czeka mnie pięć tomów Dzienników Jana Józefa Szczepańskiego. Ciekawym czy doczekam się wydania dzienników lub wspomnień Artura Hutnikiewicza?

Za kilka dni piękne święto Trzech Króli. Znowu przewidziane są jakieś hece w postaci różnych „przemarszów”. Wiele osób odchodzi od Kościoła katolickiego, ostentacyjnie ogłasza swoją niechęć i apostazję właśnie w Internecie. W tym m.in. znani aktorzy. Przecież to jest ich osobista sprawa. Po co zatem te ogłoszenia? Dla poklasku?

Jeśli zatem jest coraz więcej niewierzących osób i ogłaszających swoją niechęć do Kościoła katolickiego, to powinni chyba 6 stycznia iść do pracy, a nie uczestniczyć w „przemarszach Trzech Króli”.    

Zapisek ten postanowiłem ubarwić absolutnym arcydziełem malarstwa, tj. fragmentem tondo, czyli Pokłonem Trzech Króli Fra Angelico (1395-1455) i Fra Filippo Lippi (1406-1469).

30 grudnia 2024 – 3 stycznia 2025