Motto:
„Trzej przyjaciele poruszali coraz to inne tematy,
i nie przerywali ani na chwilę ożywionej wymiany zdań.
Odnosili wrażenie, że w tych warunkach myśli
mnożą im się w głowach podobnie jak liście
pod wpływem pierwszych ciepłych dni.
Czuli się bujni jak drzewa na wiosnę”.
Juliusz Verne Wokół księżyca.
Zaiste, są książki, do których trzeba… „zasiadać”. Są to dzieła, które mają format B-5, twardą okładkę i liczą jakieś 700 stron. Na leżąco, czyli do poduszki, ani w innej pozycji takiej książki nie da rady czytać. Trzeba do niej właśnie „zasiąść” jak np. do Wojny Dwóch Róż Dana Jonesa, czy Życia Jezusa Chrystusa Giuseppe Ricciottiego.
Jest też pewien rodzaj książek, które ja nazywam „do poduszki” albo „na sen”.
A już wyjątkowe są sytuacje, gdy czytelnik trafia wreszcie na książkę, od której dosłownie nie można się oderwać. Wtedy czyta się, czyta i czyta nie zważając ani na format książki, ani na liczbę stron, ani nawet na zbyt małą czcionkę. Tak właśnie było z lekturą Spóźnionej miłości Williama Whartona.
Na sen, albo do poduszki zazwyczaj jednak biorę coś znacznie lżejszego. Nie uwierzycie, ale ostatnio sięgnąłem po… Juliusza Verne’a (1828-1905) i jego powieść wydaną przez „Naszą Księgarnię” w 1975 r. pt. Wokół księżyca (1869) z rysunkami Daniela Moroza (1917-1993). Kolekcjonuję od zawsze książki Verne’a, a Wokół księżyca kupiłem 11 sierpnia 1984 r. ma Jarmarku Dominikańskim.
Tu warto podkreślić, że Jarmarki Dominikańskie zwłaszcza z lat siedemdziesiątych XX wieku oraz może jeszcze osiemdziesiątych, to były wspaniałe wydarzenia. Szczególnie te odbywające się na początku lat siedemdziesiątych są niezapomniane, bo były pełne radości, uśmiechów oraz nieprzebranej ilości książek. Można było godzinami, ba! całymi dniami oglądać, przeglądać i zawsze coś się kupiło. Mam wiele tzw. „białych kruków”, które udało mi się wtedy wyszukać i kupić.
(Od pewnego czasu na Jarmarki Dominikańskie już nie chodzę. Jako intersujący się minerałami zawsze powtarzałem: jakie na jarmarku chryzoprazy, taki jarmark. Od pewnego czasy na Jarmarkach Dominikańskich ani chryzoprazów, ani tym bardziej książek nie uświadczysz. Za to nieprzebrane ilości wyrobów i pamiątek z Gdańska made in czajna).
A zatem Juliusz Verne, tym bardziej, że podczas dziesięciodniowej sesji z augmentinem, inne lektury raczej mi nie podchodzą. Czytałem już, oczywiście i Wokół księżyca po wielokroć. Lubię w ogóle Verne’a za jego chwackość, fantazję, talent literacki w krojeniu intersujących fabuł, nawet pewną dezynwolturę oraz… dziewiętnastowieczną wiedzę.
W powieści Wokół księżyca Verne bardzo sprawnie snuje opowieść o wyprawie na Księżyc trzech przyjaciół: Francuza Michała Ardana oraz dwóch Amerykanów z Klubu Puszkarzy tj. kapitana Nicholla i Impeya Barbicane. Owi trzej przyjaciele zostają wystrzeleni z olbrzymiej kolumbiady w aluminiowym wagonie-pocisku.
Moim zamiarem nie jest jednak streszczenie tej książki, lecz jak zawsze „niepogłębione refleksje” na temat literatury i filmu.
Zupełnie jednak inaczej, co oczywiste, czytało się tę książkę w latach pięćdziesiątych XX wieku i później, a zupełnie inaczej odbierana jest teraz. I tu bynajmniej nie chodzi o ilość przeczytanych lektur, przeżytych lat i doświadczeń literackich. Nie chodzi nade wszystko i o to, że Księżyc po wielokroć został zdobyty. Po prostu lubię te dziewiętnastowieczne powieści (oraz malarstwo) z wszystkimi ich zaletami oraz mankamentami. (Ktoś kiedyś nawet powiedział – był to krytyk literacki lub historyk literatury – że wszystko, co najważniejsze w powieści zostało napisane do połowy XX wieku).
Bohaterowie Verne’a chcą koniecznie wylądować na Księżycu. Czynią ku temu wszelkie przygotowania. A w odlewaniu kolumbiady oraz wystrzeleniu wagonu-pocisku towarzyszy im nawet trzystutysięczny tłum. Na Księżycu mają, oczywiście, spotkać Selenitów i tam się zadomowić. Tlen – jak na dziewiętnastowieczną wiedzę Verne’a – jest na Księżycu sprawą oczywistą. W tym celu zabierają oprócz wielu przyrządów, narzędzi, roślin także dwa psy do rozmnożenia oraz… sześć kur i koguta.
Śmiesznostką jest to, że i trzej podróżnicy i, Verne jako wszechwiedzący narrator, często wręcz popisujący się swoją dziewiętnastowieczną wiedzą na temat m.in. astronomii, nagle w pewnej chwili reflektują się, że przecież będą musieli z Księżyca wrócić. O czym przedtem w rozlicznych przygotowaniach do wyprawy, nie pada nawet jedno słowo.
Te kury i kogut trzymane w klatkach jak najbardziej śmieszą. Nie mniej zabawny jest także fakt, że oświetlenie wewnątrz pocisku jest… gazowe. Oto wystarczy potrzeć zapałkę i przytknąć do palnika, a już zapala się lampka i można nawet ugotować posiłek.
No i tutaj dochodzę do rzeczy chyba najciekawszej, a zupełnie pominiętej przez Juliusza Verne’a. W książce nie ma ani słowa o toalecie. Panowie jedzą wykwintne posiłki przygotowywane przez Francuza, popijają winko, lecz gdzie myją naczynia, gdzie sami się myją, gdzie i w jaki sposób się wypróżniają, o tym ani słowa.
(No bo to jest w końcu bardzo ciekawe zagadnienie. Człowiek to jest przecież fizjologia: jak się naje to musi się wysikać i wypróżnić. Kiedyś podczas jakiego spotkania autorskiego zapytano Marka Kamińskiego, znanego polarnika: „jak pan to robi, gdy na dworze jest kilkadziesiąt stopni mrozu i wieje huragan?” Marek Kamiński odpowiedział wówczas jednym słowem: „szybko”).
A jak i gdzie się wypróżniali bohaterowie powieści Wokół księżyca. Do wiadra? A potem zawartość wylewali przez iluminator? Pamiętajmy jednak, że jak zdechł jeden z psów tj. Satelita, to wyrzucono go przez okno i potem przez cały czas jego wysuszone truchło krążyło wokół wagonu-pocisku. Czyżby zatem w taki sam sposób działo się z zawartością wyżej wspomnianego wiadra, także opróżnianego za oknem? A zatem na stan wiedzy Verne’a, wagon-pocisk przemierzałby przestrzeń kosmiczną w otoczeniu… gówien jego trzech bohaterów.
(Temat fizjologii, czy też konkretnie wypróżniania się, jest kompletnie pomijany zarówno w literaturze, jak i filmie. We współczesnych filmach bohaterowie już w pierwszych scenach ostro kopulują, potem, myją po wielekroć zęby [sceny mycia zębów doprowadzają mnie w filmach – jako kompletnie bezsensowe – do „szału”], natomiast nigdy się nie wypróżniają.
Jakiś czas temu napisałem opowiadanie o tym jak to dwoje zauroczonych sobą osób spotyka się tête-à-tête i już ma dojść do konsumpcji tego spotkania, gdy jedna z nich po wykwintnej kolacji musi się wypróżnić. Czyni to, lecz ciągnie za sobą zapaszek wcale nie channel nr 5. Opowiadanie jakoś „nie podeszło” czytelnikom, którym dałem je do lektury. No cóż, wstydzimy się fizjologii. Bo teraz życie lansuje się jako bezustanną zabawą, polegająca na m.in. żarciu i bywaniu w knajpach. A o tym, że wskutek przeżarcia i przepicia wiele osób zapada na raka odbytu: cicho sza!).
Mimo tych kur, zdechłego psa wyrzuconego przez okno oraz nie wiadomo jak załatwiających się bohaterów Wokół księżyca lubię tę pełną fantazji, dezynwoltury i dziewiętnastowiecznej wiedzy, powieść.
A opisując powrót swoich bohaterów z orbity księżycowej Verne wyraźnie „pojechał po bandzie”.
Bo oto w tym samym niemal czasie obejrzałem dokumentalny film o zmaganiach załogi Apollo 13 z nieudanej misji na Księżyc (Apollo 13: Walka o przetrwanie; Apollo 13: Survival; 2024; 98 min., reż. Peter Middelston. (Pamiętam także znakomity fabularny film Rona Howarda z 1995 r.). Gdyby Verne miał nieco więcej wyobraźni – co brzmi przecież paradoksalnie, bo przecież wyobraźnia literacka to jego największa zaleta… to nie wypisywałby aż takich andronów, jak np. te o powrocie swoich wagonu-pocisku z orbity księżycowej i jej… nurkowaniu w oceanie.
Powieści Verne’a są jednak niezwykle filmowe. Można by o tym napisać nie tylko skromny zapisek ale i duży esej. Zapamiętałam taką oto sytuację. Jest koniec lat pięćdziesiątych XX wieku. Na przekór dynamicznie rozwijającej się telewizji powstają panoramiczne, stereofoniczne filmy. Jednym z pierwszych jest W 80 dni dookoła świata (Around the World in 80 Days – 1956), 175 min., reż. Michael Andreson, z m.in. Davidem Nivenem jako Phileasem Fogghiem i Shirley Mac Laine jako księżniczka Auda. Film ten powstał na postawie powieści Verne’a, wydanej w 1872 r.
Zanim obraz ten trafia na ekrany, bardzo popularna jest melodia oraz piosenka pt. Around the World (muzyka Victora Younga; słowa Harolda Adamsona). W 1957 r. była hitem Binga Crosby’ego i przez wiele lat podstawą gatunku easy listening: „Dookoła świata szukałem ciebie / Podróżowałem, gdy nadzieja na spotkanie zniknęła … Nie będę już podróżował dookoła świata / Bo znalazłem swój świat w tobie”.
Film ten był grany w gdańskim kinie „Panorama”. Kiedy jechałem pociągiem do Gdańska wszędzie w wagonie o nim rozprawiano i słuchano melodii. Pokażcie taki współczesny film, o którym rozmawia się także w pociągu, a melodia jest i „pod nogę”, i do tańca i do zagwizdania..
Kino „Panorama” mieściło się w jakiejś hali Stoczni Gdańskiej. Szedłem z dworca przez rozsłoneczniony i uśmiechnięty Gdańsk. Olbrzymi ekran robił na widzach niesamowite wrażenie. A sam film z plejadą największych ówczesnych gwiazd, które wystąpiły nawet w epizodach, pozostaje niezapomniany. Otrzymał w sumie pięć Oscarów, w tym za najlepszy film, ale ani jednej nominacji za role aktorskie. Potem jeszcze wielokrotnie nakręcano W 80 dni dookoła świata, lecz żaden z nich nie miał takiego klimatu, jak ten obraz z 1956 roku.
We Francji na temat Księżyca fantazjował Juliusz Verne. W Polsce Jerzy Żuławski (1874-1915) autor m.in. Trylogii księżycowej tj. Na srebrnym globie. Rękopis z Księżyca (1903); Zwycięzca (1910); Stara Ziemia (1911). Obok Stefana Grabińskiego (1887-1936) świetnego pisarza, nie mogło przecież zabraknąć w moich lekturach i dzieł Jerzego Żuławskiego. Ta Trylogia księżycowa wydawała mi się jednak jakaś… „ciężkawa” w czytaniu, ale ją jakoś zmogłem. Natomiast film pt. Na srebrnym globie (1987, 166 min.), w reżyserii Andrzeja Żuławskiego, a okrzyczany jako… „kultowy”, jest według mnie, kinofila z długim – i jeszcze dłuższym stażem… jakimś potwornym, bezsensownym zakalcem. Po wielokroć „podchodziłem” by go obejrzeć, ale, doprawdy, nie dałem rady.
To by było – tymczasem – na tyle, z teki bibliofila/kinofila, w ósmym dniu augmentinowej „kuracji”.
16-19 września 2024 r.
PS. Zapisek ten postanowiłem okrasić kadrem z filmu W 80 dni dookoła świata z 1956 r. Od lewej siedzą: Shirley MacLaine jako księżniczka Auda; Robert Newton jako inspektor Fix; David Niven jako Phileas Fogg; Cantinflas jako Passepartout; Joe E. Brown jako Fort Kearney.