„W OPAKOWANIACH SŁÓW”

Doprawdy, dziwy dzieją się z pogodą. Kiedy we wtorek (27 czerwca br.) szedłem na przystanek tramwajowy wiał tak zimny wiatr z zachodu, że aż nie chciało się wierzyć, że jest to początek lata. Nieźle przemarzłem. A nazajutrz już wiało ze wschodu, a potem z północy. Przyszły deszcze świętojańskie, które kto wie czy nie przekształcą się w deszczowy lipiec.

Zachęcony bardzo dobrym, i niezwykle zmysłowym, filmem Bertolucciego sięgnąłem po książkę, według której film ten został zrealizowany.

Z notatki zamieszczonej na okładce książki można dowiedzieć się, że: „Pod osłoną nieba, najsłynniejsza powieść Paula Bowlesa, jest historią niemal mistycznej wędrówki pary małżeńskiej przez Saharę, a jednocześnie metaforą ludzkiego losu. Mąż poszukuje natchnienia, żona – nadziei na ocalenie rozpadającego się małżeństwa. Wspaniała książka o miłości i wyobcowaniu, o duchowym bankructwie, o ludziach pozbawionych korzeni, o „chorych na duszy”. Powieść uważana za dzieło inspirujące ruch bitników, natychmiast po wydaniu stała się bestsellerem”.

Jestem prawie przy końcu lektury tej powieści i być może – jeśli nie będzie mi szkoda czasu – domęczę ją do końca. Właśnie: „domęczę”, ponieważ wieje z niej przeraźliwa nuda i nie ma w niej nic, ale to absolutnie nic z tego, co zachwala wydawnictwo. Na domiar złego jest to kolejny przykład książki fatalnie przetłumaczonej. Takiej bowiem ilości zdań zaczynających się od „Gdy…” już dawno nie widziałem.

Oto próbka ze s. 195:

Gdy wrócił, Kit siedziała w tej samej pozycji co przedtem.

Nie było żadnych kłopotów. Gdy kierowca uruchomił silnik, Port wyjrzał przez okno i zobaczył, że obok brodatego staruszka stoi młodszy mężczyzna i obaj patrzą do środka z wyrazem zawodu na twarzach.

Jak dzieci – pomyślał – którym nie wolno jechać z rodziną na piknik.

Gdy ruszyli, Kit usiadła prosto i zaczęła pogwizdywać”.

A czyż ponadto Bowles pisał takie oto „kawałki”:

„W takie dni odróżniała przynajmniej zły omen od dobrego. Lecz inne dni były zdradliwe, bowiem poczucie, że czeka ją zguba, nabierało takiej mocy, że stawało się jakby odrębną, wrogą jaźnią. Jaźń ta wiedziała o jej staraniach, by ujść złym wróżbom, toteż umiała zastawić na nią wszelkiego rodzaju pułapki”. (s. 45);

„– Pewnie myślałaś, że mi odbiło.

– Nie zwróciłam odwagi – powiedziała słabym głosem, nie zauważając nawet dołeczków, których tak nie znosiła. Widok tej ilości magii powalił ją.

– No to chlup! Nie żałuj sobie.

– O mnie się nie martw – zaśmiała się”. (s. 85);

„W chwilach naprawdę złych polegała na nim w zupełności, nie dlatego iż stawał się nieomylnym przewodnikiem, lecz dlatego że fragment jej świadomości anektował go jako podporę”. (s.88);

„Nie chciała go rozpieszczać; być może usługiwanie mu byłoby wodą na jego młyn. Ale jeśli się przeziębił, należało dać mu coś gorącego do picia”. (s. 200);

„Kurz na zewnątrz wyraźnie świadczył o afrykańskim bałaganie, po raz pierwszy wolnym od widocznych oznak europejskich wpływów, dlatego też scenerię znamionowała jednorodność, której brakowało innym miastom; El Ga’a zdawało się stanowić skończoną całość, a to zupełnie eliminowało poczucie chaosu”. (s. 206).

Gdy ujrzała tych dwóch mężczyzn, od razu wiedziała, że będzie im towarzyszyć, a pewność ta dała jej nieoczekiwanie poczucie mocy; zamiast odczuwać tajemnicze znaki, sama będzie je stwarzała, sama stanie się dla siebie omenem”. (s. 295);

„Kit odniosła wrażenie, że udziela on Belkassimowi ostatecznego ostrzeżenia, choć wie, że jest daremne i od tej pory uznaje sprawę jako wykraczającą poza zasięg jej zainteresowania”. (s. 306);

Gdy doszli do studni, w której kobiety napełniały dzbany usiłowała mu się wyrwać. Czuła że za chwilę życie stanie się bolesne. Powracały słowa, a w opakowaniach słów będą kryły się myśli”. (s. 331).

Uff!! Jeśli doczytałem do 331 strony, to czytelnik tych zapisków może domyśleć się, że dobrnąłem i do końca tej liczącej 349 stron powieści.

Właśnie dobrnąłem, byłem bowiem ciekaw jak się zakończy. Bertolucci jednak wspólnie ze Storaro uczynili z tej powieści niemal filmowe arcydzieło. To tylko potwierdza tezę, że na ogół z marnych powieści powstają zazwyczaj wybitne filmy.

Powieść Pod osłoną nieba liczy już sobie prawie 70 lat. To, że jest wznawiana i na nowo tłumaczona może o czymś świadczyć. Być może książka ta kogoś jednak zainteresuje. Ja sięgnąłem po nią tylko dlatego, że bardzo spodobał mi się film Bertolucciego i Storaro.

Ani w treści tej książki, ani w jej formie nie znalazłam niczego, co by mnie zachwyciło lub przynajmniej zainteresowało. A jej tłumaczenie jest – moim zdaniem – zupełnie nieudane chociażby ze względu na owe „Gdy…” na początku zdań.

Także i tym razem „w opakowaniach słów” wcale nie „skryły się myśli”. Pisarstwo – oraz tłumaczenie – w ogóle te wszystkie zajęcia literackie, to jednak bardzo trudna, odpowiedzialna i skomplikowana sprawa.

Wodzić piórem po papierze, stukać w czcionki laptopa, być „zapełniaczem papieru” potrafią prawie wszyscy. Pisać (i tłumaczyć) książki umieją tylko bardzo, bardzo nieliczni.

27 czerwiec – 2 lipiec 2017 r.