Po nudnym Kamerdynerze i „hermetycznej” książce o Stanleyu Kubricku byłem tak rozeźlony, że nastrój mógł mi poprawić tylko jakiś dobry… film kryminalny. Po niedługim poszukiwaniu znalazłem nie tylko dobry „kryminał”, ale nade wszystko bardzo dobry film.
Zanim jednak zacznę chwalić ten film, który sprawił mi bardzo wiele radości już w pierwszych dniach nowego, 2014, roku, napiszę jak, według mnie, wygląda przepis na współczesny film kryminalny (przygodowy, sensacyjny, thriller itd.).
Otóż przepis ten jest następujący: weź duże albo, najlepiej, bardzo duże miasto. Do miasta dodaj noc. Niechże widz także i w tym filmie nie zobaczy ani Słońca, ani drzew, ani skrawka nieba. Albowiem atmosfera musi być pełna duchoty i braku powietrza (tak jak sala kinowa w multipleksie). Treść jest nieistotna, bo i tak chodzi o to by ktoś kogoś „zrobił w konia”. Wiadomo, że najważniejsze jest „dzielenie kasy” po jakimś napadzie albo narkotykowe kombinacje. Do tego dodaj: wszelkie możliwe mordobicia w barze, „nawalanki”, pościgi samochodowe z wybuchającymi samochodami. Pamiętaj, że ktoś w pewnym momencie powinien wyskoczyć przez okno. Skok ten koniecznie musi być sfilmowany w zwolnionym tempie. Obowiązkowo także dodaj scenę, albo i całą sekwencję, w rozmigotanej od świateł dyskotece. W rolach głównych same, oczywiście, zakapiory i cwaniackie gęby czyli np. kostropaty Colin Farrel albo „zmęczony” od alkoholizowania się, obowiązkowo nie ogolony i łysy, czyli „męski” Bruce Willis. I niech im partneruje jakaś aktorka z „chudym tyłkiem”, czyli wiecznie rozdziawiona w „uśmiechu” Cameron Diaz. Do tego dodaj oślepiające efekty specjalne i „muzykę”, która będzie jednym wielkim hukiem. Zmontuj to tak, aby sceny trwały nie dłużej niż trzy, najwyżej pięć sekund. Pomyśl, na koniec, o reklamie. Niechże w kolorowych prospektach krytycy napiszą, że film ten jest „znakomity”, „wspaniały”, „warty Oscarów” itd.
Jakże dobrze się stało, że Jane Campion i Gerard Lee twórcy filmu Tajemnice Laketop (Top of the Lake – 2013), nie skorzystali z tego przepisu. Powstał bowiem film bardzo dobry. Akcja toczy się wśród majestatycznie pięknych pejzaży Nowej Zelandii. Na dobrą sprawę natura jest tu jednym z bohaterów filmu. Ci, którzy mnie odrobinę znają wiedzą, że jestem także… „lakistą”, czyli wielkim miłośnikiem jezior. I film ten już „na wejście” ma u mnie jeden punkt więcej, bo już od pierwszej sceny gra w nim jezioro. (Lake Wakapitu z Queenstown). I to jak gra wespół z górami i całą przestrzenią. A pośród tej niewyobrażalnie pięknej natury kołaczą się przemijający ludzie ze swoimi problemami, urojeniami, kompleksami i wszelkimi ułomnościami. Kilka bardzo wolno rozwijających się wątków. Jest czas na psychologię i znakomicie przedstawione postaci. Poza tym film jest znakomicie fotografowany (zdjęcia Adam Arkapaw) i, paradoksalnie, można mieć wrażenie jakby… kamery w ogóle nie było. To chyba największy komplement jaki można powiedzieć pod adresem realizatorów. Tak, zrobić film jakby był on „niedostrzegalny”, a widz miał poczucie, ba, pewność, niemal uczestniczenia w akcji. Kto tak teraz potrafi? No i jeszcze cała plejada aktorów z Elisabeth Moss jako Robin Griffin na czele. (Ta sama Elisabeth, która w jedynym oglądanym przez mnie serialu Mad Man gra Peggy Olson).
Słowem każdy, kto chciałby zobaczyć bardzo dobry film niechże sięgnie po Tajemnice Laketop Jane Campion i Gerarda Lee.
5 stycznia 2014 r.