W codziennych obowiązkach jako i podręczny, i podkuchenny, i sanitariusz mogę wygospodarować odrobinę czasu na ten zapisek, tym bardziej, że przecież czerwiec to „mój” – urodzinowo-imieninowy – miesiąc.
Nade wszystko lubię jednak czerwiec dla jego urody, dla dni zdających się nie mieć ani początku ani końca, dla wszechogarniającego światła oraz dla nieskończonych zapachów kwitnących drzew i kwiatów.
Bo czyż jest coś wspanialszego niż obecność drzew, ich cień, w upalny dzień? Nie znoszę piesków, które tylko hałasują i paskudzą. Uwielbiam natomiast drzewa. Bez piesków wyobrażam sobie życie. Natomiast bez drzew życie jest straszne. Szczęściem ocalało na Chełmie kilkanaście pięknych drzew. Zaczęliśmy zatem wychodzić z żoną na pierwsze spacery. Dla niej te kilkaset metrów to jednak jeszcze duży wysiłek. W pourodzinowe przedpołudnie spacerujących między tymi drzewami odszukał Ksawery.
– Tak myślałem, że tu was zastanę – powiedział po przywitaniu. – Nie dzwoniłem, wolałem przyjechać, bo wiedziałem jak się rzeczy mają – spojrzał na moją żonę. – Powracasz więc powoli do zdrowia? – bardziej stwierdził niż zapytał.
– A ty co: na ślub się wybierasz, czy na pogrzeb? – zażartowała moja żona widząc w jego dłoni pęk białych róż.
– No przecież on – tu znacząco pękiem kwiatów wskazał na mnie podkreślając owo „on” – zastrzegał się, że jak kwiaty to tylko białe…
– Tak, kwiaty tylko białe. I żadnych książek – dorzuciłem podkreślając jeszcze, że przez długi czas obdarowywano mnie, jako literata, na urodziny i imieniny stosami książek, z którymi nie wiedziałam co mam potem zrobić.
– Kwiaty zatem dzisiaj będą dla ciebie – chciał je wręczyć żonie, ale przecież obie dłonie miała oparte na kulach. – A dla ciebie… – tu wydobył ze swojej torby, którą miał przewieszoną przez ramię dwa pudełka: jedno podłużne i większe, a drugie płaskie, niewielkich rozmiarów. – Z której chcesz ręki? – zapytał. – To przecież twoje …siąte urodziny.
Większe pudełko zawierało mój ulubiony alzacki gewürztraminer (Hugel Gewürztraminer SGN 2005 ALSACE A.O.C.). Natomiast mniejsze… zestaw najmniejszych, o numerach 0 i 00, obrotowych błystek oraz kilka mikrotwisterów i miniripperów.
Ksawery widząc moje zaskoczenie zażartował:
– Co, spodziewałeś się raczej czegoś na szczupaka, kilku sztuk minnow spoon?
– Jeśli już to jednej, dwóch – odparłem i zaraz szybko dodałem. – Najważniejsze, że o nas, o moich urodzinach, pamiętałeś.
– No, wiesz, tym razem prezencik dobierałem bezpieczniej, aby znowu nie było takiej „ściemy” jak z butami do konnej jazdy.
Widząc jak bezradnie stoję z otwartym pudełkiem, z tymi mini przynętami, wyjaśniał: – Chyba najlepszy prezent będziesz miał od Marka, który wypatrzył kilka dni temu w tej strudze co to, pamiętasz, wpada do jego jeziora kilka stad lipieni. – W tym momencie wymownie spojrzał na moją żonę: – Zostałabyś na kilka godzin sama? Bo chciałem na jakieś pięć, no, sześć godzin, porwać Jana na lipienie do Marka?
– Pięć, sześć godzin, a niech się wreszcie przewietrzy – odparła z uśmiechem moja żona.
– Weź tylko spinning, tę swoją kurtkę spinningisty i te twoje gumowe buty – rzucił szybko Ksawery, gdy odprowadziliśmy żonę do domu. – Mam dzisiaj wolne popołudnie, dla ciebie – dorzucił. Nie, nie dziw się: pora między 12:00 a 15:00 to bardzo dobry czas na lipienie. O tych lipieniach wie tylko Marek, który je wypatrzył, ja i ty.
Dojazd do Marka, do jego leśniczówki, zajął nam trochę więcej niż godzinę, ponieważ trochę przyhamowała nas dłuższym korkiem obwodnica. Spokojnie jednak rozmawialiśmy o tym i owym. O nade wszystko zbliżającym się mundialu, o tym czy Neymar „pociągnie” Brazylijczyków do zwycięstwa. Bo Brazylia ta teraz to jednak nie ta Brazylia z 1970 r. kiedy to grali i Jairzhinho, i Gerson, i Tostao, i Rivelino, i Pele. No i szkoda Diego Costa, który chciał grać, jako Brazylijczyk, z Brazylią a zagra z… Hiszpanią. I co nowego piłkarze pokażą: czy jakąś nową brasilianę, czy Hiszpania będzie nas „nudzić” swoją wirtuozowską „tik-taką”, a może Francuzi wreszcie coś pokażą, mają przecież świetnie wyszkolonych piłkarzy. I co z Messim? Chory?
Niedawny festiwal opolski załatwiliśmy zgodnym: „dno”, bo nikt oprócz Edyty Geppert, nie umie teraz śpiewać. Za to rozgadaliśmy się o najnowszej płycie Jackie Evancho Awakening. Jej premiera jest zapowiadana na 23 września br. – Jak ty do tego czasu wytrzymasz? – zapytał Ksawery i jakby w odpowiedzi „puścił” przez wszystkie głośniki The Rains Of Castamere.
– Póki co mamy piękną, upalną pogodę – witał nas Marek słysząc ostatnie słowa piosenki śpiewanej przez Jackie. – Proponuję od razu podjechać nad jezioro, a stamtąd to już niedaleko do lipieni. Dużo zdrowia tobie, i twojej żonie, życzę. A jako prezent masz u mnie… stadko lipieni.
– Skąd nagle lipienie w twoim strumyku? – dopytywał się Ksawery. – Przecież kłusownicy wyciągnęli wszystkie ze Słupi, Redy i Łeby, i wszystkich pomniejszych rzek.
– Ale nie u mnie. A poza tym kto by tam przypuszczał, że w moimi strumyku mogą być lipienie, no i mam wreszcie nowoczesny monitoring. Niech no kto się nieproszony pojawi od razu wiem co się dzieje.
To Markowe „niedaleko” okazało się kilkusetmetrowym przedzieraniem przez chaszcze. W końcu z niewielkiej stromizny Marek pokazał nam stadko lipieni przyczajonych przy podmytym przeciwnym brzegu.
– Trzeba je tylko podejść i przynętę „położyć” pod sam nos. O, tam zejdziesz – Marek pokazywał mi miejsce, którędy powinieneś podejść do ryb. No i zaspinningujesz.
– Tak, zaspinninguję – pomyślałem widząc żwawy nurt strumienia. Kąpiel będzie pewna.
– A wy? – dopytywałem się. – Będziecie patrzeć?
– Tak, popatrzymy, albo nie, chodź Ksawery, tu za zakrętem jest kilka powalonych drzew i tam również „stoją” lipienie – powiedział Marek, po czym zostałem sam ze spinningiem w dłoni i stadkiem lipieni.
Rzuciłem może z dziesięć razy, w końcu mam trochę spinningowej wprawy, i oto zdarzył się ten najcudowniejszy dla spinningisty moment, gdy ryba „wzięła”. Na najmniejszego minirippera połaszczył się piękny lipień. Zanim jednak go pewnie „zaciąłem” nieźle ze mną „zatańczył”. Cóż było robić, najostrożniej jak tylko mogłem odhaczyłem rybę i zanim włożyłem ją do siatki podziwiałem jej wspaniałe piękno: złote łuski, wysoką niebieskawo-ciemnokarmazynową płetwę grzbietową przeciętą chryzoprazowymi pasami. Do tego czarne kropki po bokach.
Z lipieniami tego upalnego południa „zatańczyłem” jeszcze trzykrotnie. Wszystkie cztery wróciły z powrotem do strumyka.
– Niech mają urodzinowy prezent ode mnie. Niech cieszą się wolnością – patrzyłem wraz z Ksawerym i Markiem z tej samej stromizny na stadko „moich” lipieni.
Okazało się, że Ksawery i Marek woleli patrzeć na ryby niż je łowić. – Trochę cię podpatrywaliśmy jak „tańczysz” z lipieniami, a potem zaczęliśmy politykować.
Spinningową kurtkę, którą kilka razy zamoczyłem w strumieniu przemianowałem na lipieniową. Wciąż bowiem jeszcze pachnie dyskretnym zapachem wody ze strumienia i lipieni.
12 czerwca 2014 r.