TAKIE SOBIE ZAPISKI,3 Albo: ŚNIEŻNE BIAŁE BOŻE NARODZENIE

A jeszcze wczoraj wydawało się, że będzie to smutne Boże Narodzenie. Tymczasem sypnęło obficie śniegiem, jest wszędzie biało, cicho, słonecznie: takie właśnie może być Boże Narodzenie. A gdy wczoraj, wigilijnym wieczorem ciemności rozświetlił Księżyc zrobiło się tak, jak za dawnych czasów.

Biel, ponad wszystko biel. Biały kolor jest najpiękniejszy. Zastanawiam się czy kiedykolwiek przyjdzie moda na biały kolor w ubiorze. Bo ja tej wszechobecnej czerni nie mogę znieść. „Czerń jest praktyczna, ponieważ na czerni nie widać brudu” – można często usłyszeć. Nikt zatem mnie nie przekona, że czerń jest… „elegancka”.

Nie mogę się doczekać końca tego roku już chociażby dlatego, że był to dla mnie niedobry rok. Kończę go bowiem długotrwałą chorobą i kwarantanną. (I jakby na domiar złego mój były znajomy, lekarz zresztą, zamiast jakoś podtrzymać mnie na duchu, przywalił mi jeszcze przysłowiowym obuchem siekiery. O tym jednak dwa słowa w postscriptum).

Patrzę zatem na stary kalendarz i co i rusz zerkam na nowy, 2022 r., z reprodukcjami obrazów Vincenta Willema van  Gogha (1853-1890).

Duży, piękny kalendarz formatu B-2, bo tylko taki format kalendarza uznaję. Trzynaście przecudnej urody reprodukcji. Otwiera ten kalendarz na 2022 r. Taras kawiarni w nocy (1888 r.), a potem styczeń to Oleandry, luty to Biały dom w nocy, marzec to Irysy (w ogrodzie), kwiecień to Pole pszenicy z cyprysami, maj to Widok na kościół w Saint-Paul-de-Mausole, czerwiec to Kwitnący sad z widokiem na Arles, lipiec to Łodzie rybackie na plaży w Saintes-Maries-de-la-Mer, sierpień to Gwiaździsta noc nad Rodanem, wrzesień to Irysy (w wazonie), październik to Gwiaździsta noc, listopad to Naprawiający drogę, grudzień to Pokój van Gogha w Arles.

Wypatrzyłem ten kalendarz gdzieś w Internecie. Kosztował prawie dwieście złotych. Taką cenę musiałem jednak sobie odpuścić. Po jakimś czasie otrzymałem wiadomość, że „ceny uległy zmianie” i kalendarz kosztuje coś ponad stówkę. Już, już miałem go zamówić, musiałem jednak „się zarejestrować” i ba! podać nawet datę urodzin, kiedy się okazało, że cenę tego kalendarza obniżono do… czterdziestu(!) złotych. Zamówienie zatem złożyłem bez wahania.

(A tak nawiasem niech mi ktoś powie: dlaczego aby kupić kalendarz, a nawet bilet on-line na SKM-kę trzeba podawać datę urodzenia?).

A swoją droga to przez kilka tygodni patrzyłem „łakomym wzrokiem” na jeszcze inny kalendarz na 2022 r. z reprodukcjami malarza, którego uwielbiam tj. Edwarda Hoppera (1882-1967). Tu jednak wydanie było – jejku, jej – „oryginalne amerykanskie” a cena nie do przełknięcia.

A zatem van Gogh, nade wszystko van Gogh i jego przecudne malarstwo. Kiedy patrzę na jego obrazy, to myślę sobie: po co ci współcześni malarze („bazgracze” wg prof. Artura Hutnikiewicza), biorą pędzle do ręki. Niemal identyczna sprawa jest z poezją. Bo kiedy czytam poezje Emily Dickinson, to zastanawiam się dlaczego, po co współcześni poeci („grafomani” według prof. Artura Hutnikiewicza) w ogóle cokolwiek piszą.

Czytelnicy tych zapisków znają moje zainteresowanie dziejami Ryszarda III (1452-1485). Przeczytałem na jego temat niemal wszystko co dostępne. Z okazji ponownego, tym razem królewskiego pochówku angielska, nadworna poetka Carol Ann Duffy napisała o nim taki oto wiersz:

 

RICHARD

 

            My bones, scripted in light, upon cold soil,

            a human braille. My skull, scarred by a crown,

            emptied of history. Describe my soul

            as incense, votive, vanishing; your own

            the same. Grant me the carving of my name.

 

            These relics, bless. Imagine you re-tie

            a broken string and on it thread a cross,

            the symbol severed from me when I died.

            The end of time – an unknown, unfelt loss –

            unless the Resurrection of the Dead …

 

            or I once dreamed of this, your future breath

            in prayer for me, lost long, forever found;

            or sensed you from the backstage of my death,

            as kings glimpse shadows on a battleground.

 

            W internetowym tłumaczeniu brzmi to oto tak:

 

 

RYSZARD

 

            Moje kości, wypisane w świetle, na zimnej ziemi,

            ludzkim Braillem. Moja czaszka, pokryta bliznami po koronie,

            wyczyszczona z historii. Opisz moją duszę

            jako kadzidło, wotum, zanikanie; twój własny

            to samo. Daj mi wyrzeźbić moje imię.

 

            Błogosławcie te relikwie. Wyobraź sobie, że ponownie zawiązujesz

            zerwany sznurek i nawlekasz na niego krzyż,

            symbol oderwany ode mnie, kiedy umarłem.

            Koniec czasu – nieznana, niewyczuwalna strata –

            chyba że Zmartwychwstanie umarłych…

 

            albo kiedyś marzyłem o tym, o Twoim przyszłym oddechu

            w modlitwie za mnie, dawno utraconym, na zawsze odnalezionym;

            lub wyczułem cię zza kulis mojej śmierci,

            jak królowie dostrzegają cienie na polu bitwy.

 

Ponoć ten wiersz to jest… „sonet napisany jambicznym metrum pentametrowym” i są w nim „biblijne odniesienia duchowne i filozofii chrześcijańskiej”. Mój Boże, znowu chyba ktoś się na mnie „obrazi”, bo ja tu nie widzę ani sonetu, ani jakiegokolwiek sensu. Innymi słowy: jak taka ma być współczesna poezja, to lepiej nie tykać jej wcale.

Trochę odbiegłem od świątecznego tematu, bo i po prawdzie tegoroczne powoli się kończą. Chociaż to przecież – Gody – najpiękniejszy czas w roku.

Dlaczego akurat w Boże Narodzenie przypomniał mi się Ryszard III? Ano dlatego, że był to bardzo katolicki król. (A jego żona Anna Neville uczestniczyła w trzech, czterech mszach dziennie).

A poza tym kiedyś zawsze w Boże Narodzenie „dawano w telewizji” jakiś film a to o królach, a to nawiązujący do Biblii, a to o biblijnych (mimo ujęcia hollywoodzkiego) czasach.

Teraz są tylko: reklamy, reklamy, reklamy, reklamy oraz jakieś kolędy mamroczących „gwiazd” i głupie „kryminały”, gdzie już pierwsza scena to ordynarna kopulacja.

25-26 grudnia 2021 r.

Ps.1. Zapisek ten postanowiłem okrasić reprodukcją obrazu Taras kawiarni w nocy Vincenta van Gogha.

Ps.2. W niedawnym zapisku „Takie sobie zapiski,1” napisałem nie więcej niż dwa zdania, o pewnym moim znajomym, że nie umie wiązać muszki. Reakcja tym razem na Instagramie, mimo najwyższej kulminacji świat Bożego Narodzenia, bo w Wigilię, bo tuż przed Pasterką była natychmiastowa. I, oczywiście, strrraszna, ależ to strrraszna obraza. Słowem: „uderz w stół, a nożyce się odezwą”, bo przeczytałem na swój temat olbrzymi elaborat „odsądzający mnie od czci i wiary”.

Przyznaję, w tych moich zapiskach bywam czasami uszczypliwy (na absurdy jednak mocniej reaguję), czy też… złośliwy pod adresem niektórych moich znajomych. To również dlatego aby – hm, hm – „sprawdzić”, że w ogóle czytają te moje zapiski. Zazwyczaj wszyscy reagują humorystycznie albo także uszczypliwie.

Tym razem z tą muszką na gumce miała być także… „szpileczka”, a otrzymałem cios obuchem siekiery. Tacy to właśnie bywają znajomi