„PUTIN WKRACZA DO DONBASU”

 Staram się nie interesować polityką, gdyż uważam, że jest to starta czasu, bo i tak politycy robią, co chcą. Trudno jednak się nie interesować, jeśli po włączeniu telewizora trafia się jak nie na wszechwładne reklamy, to bezustannie debatujących polityków, którzy w kółko powtarzają to samo, że „trzeba coś zrobić”.

Z tej gadaniny nic, oczywiście, nie wynika, ponieważ Putin i tak robi co mu się żywnie podoba. A co do owego „wkraczania”, to już widzę jak ten pan w średnim wieku wyraźnie utykający z przyczyny zapewne rwy kulszowej albo dyskopatii (na to mi bowiem wygląda) szeroko rozstawiając nogi „wolno i uroczyście wchodzi” (czyli właśnie „wkracza”) do Donbasu.

Absurd goni absurd, bo czyż to nie absurd do którejś tam potęgi, że „Prezydent Rosji Władimir Putin w poniedziałek wydał dekret o uznaniu niepodległości tzw. republik ludowych – Donieckiej (DRL) i Ługańskiej (ŁRL)”.

Co bowiem Putin ma do Ukrainy? I na jakiej podstawie, jakim prawem prezydent jednego państwa ogłasza niepodległość ziem nieznajdujących się w jego państwie? Dlaczego tzw. opinia publiczna, politycy, dyplomaci na to pozwalają? Z bezustannej gadaniny polityków, że „trzeba coś zrobić” Putin nic sobie nie robi.

To tak jakby – toutes proportions gardées – zachowując odpowiednie proporcje i przy całym szacunku dla Śląska – nasz Śląsk chciał uzyskać autonomię (były takie „pomysły”), a może nawet niepodległość, a Czechy lub Niemcy wydaliby w tej kwestii też jakiś „dekret”.

Rosja jest wielkim terytorialnie krajem. Po co zatem okrawa wciąż Ukrainę z ziem, z bogactw naturalnych itd.? Ach tak, „boi się” NATO, ale przecież Ukraina jest niepodległym państwem i może zawierać sojusze z kim chce.

Rosja potraciła swoje wpływy i teraz stara się je odzyskać. A to „wkracza” na Krym,  a to popiera Naddniestrze itd. Podkreślam, nie interesuję się polityką, za to historią jak najbardziej. Śmieszą mnie poza tym różne terytorialne dziwactwa. Zawsze przecież – przykładowo – tzw. Besarabia, czyli Mołdawia miała dostęp do Morza Czarnego. Teraz jednak Mołdawia ma zaledwie dziesięć kilometrów do morza, ale bezpośredniego dostępu nie ma. Nie ma? A jednak posiada… port morski w Giurgiulești.

Zostawmy jednak politykę, chociaż w kulturze nie mniej absurdów. No bo, niestety, i w Netflixie nie ma co wybrać. A przecież na świecie, w Europie odbywa się, mimo pandemii wiele festiwali filmowych, a przecież filmowcy wciąż kręcą nowe filmy. Dlaczego zatem i oferta Netflixa jest aż tak przeraźliwie uboga w wartościowe filmy?

Jakiś czas temu przyrzekłem sobie, że nie będę oglądał współczesnych polskich filmów. Bo najzwyczajniej mówiąc ich poziom artystyczny jest denny. Jakieś popłuczyny po amerykańskich gangsterskich filmach, głupie romantyczne komedie i wciąż te same nieogolone, cwaniackie gęby i łyse pały. I wciąż ta sama gęba Roberta Więckiewicza. Nie trawię tego aktora. Dawniej była cała plejada wspaniałych aktorów (a jakie były dzieła ba! arcydzieła filmowe), a teraz niemal w każdym filmie jak nie Więckiewicz to Karolak.

Obejrzałem jednak ostatnio dwa polskie filmy: Króla życia (2015, 100 min., reż. Jerzy Zieliński) z, oczywiście, Robertem Więckiewiczem oraz „kultowy” Pod wiatr (2022, 107 min., reż Kristoffer Rus).

Przy Królu życia nie dałem jednak rady: nie dosyć, że głupia treść to na dodatek Więckiewicz plus jak zawsze straszliwie ponury Trela. Nie, to ponad moją wytrzymałość kinofila z długim – i jeszcze dłuższym – stażem.

Natomiast filmu Pod wiatr nie chciało mi się oglądać. Raz, że jest adresowany do… nastolatków. A dwa, że ni stąd, ni zowąd  stał się nagle „kultowy”. Żeby jednak ocenić trzeba obejrzeć.

Przyznaję, owszem, niezłe są te zdjęcia „lotów” na desce kitesurfingu, ale poza tym nic, ależ to nic w tym filmie nie ma: ani treści, ani aktorstwa. Za to, oczywiście jest scena z myciem zębów, bezsensową wigilią w lipcu, a cały film jest „modnie” rozedrgany, rozchwiany, czyli kręcony z ręki.

A oto co ktoś wypisuje w Internecie na temat tego filmu:

„Ona ukończyła prestiżowe warszawskie liceum i dostała się na medycynę w Londynie. On pracuje jako instruktor kitesurfingu nad morzem dzięki czemu łączy zarabianie pieniędzy i pasję. Poznają się na Helu. Niezwykły urok chłopaka powoduje, że dziewczyna przekracza swoje granice i wkracza w zupełnie nieznany świat kitesurfingu, muzyki i zabawy”. (wytłuszczenia moje).

Zaledwie cztery zdania niemające nic wspólnego w treścią filmu, a poza tym napisane w jakimś dziwacznym języku polskawym.

Ludziska poszaleli (albo w ogóle nie myślą) z tym „powoduje”, „przekracza”, „wkracza”. (Bo przecież: „przekracza okracza sracza”).

23 lutego 2022 r.

PS

Jeśli ma się naprawdę wyjątkowe szczęście, to po włączeniu telewizora można nie trafić na reklamy. Za to jednak trwa bezustanna gadanina o wojnie na Ukrainie. Wszyscy jak nie gadają, obficie przetykając gadaninę „ciężko powiedzieć”, to debatują i powtarzają w kółko, że „trzeba coś zrobić”.

Zamiast gadaniny ten i ów mógłby pokazać co konkretnego(!) dla tej Ukrainy, dla uchodźców z Ukrainy, zrobił. 

Co z tego poza tym, że ludziska stoją z chorągiewkami Ukrainy i „się solidaryzują”. Zamiast stać, mogliby organizować rożne zbiórki a to odzieży, a to żywności. Zamiast stać, mogliby zająć się przygotowaniem noclegów dla Ukraińców itd.

A tak na marginesie: czy zauważyliście, że w telewizji nagle zniknęły wszelkie samochodowe wypadki, pożary wysypisk śmieci, pożary hulajnóg i wszelkie inne „nieszczęścia”? Nie ma także „tematów”: koronawirusa, księży-pedofilów, nie ma imigrantów z Białorusi.

PPS

Trafiłem w Internecie na wykład prof. Jana Miodka o współczesnym języku polskim. Świetny wykład. Profesor grzmiał i obruszał się wyraźnie uważając za wielki błąd językowy owe „ciężko powiedzieć”, które rozprzestrzeniło się w polszczyźnie jak chwast.

Uważam, że na owe bezmyślne, wręcz głupie „ciężko powiedzieć” trzeba natychmiast reagować.

PPPS

A oto obraz Tarasa Hryhorowicza Szewczenko (1814-1861), zwolennika niepodległości Ukrainy już w XIX w. pt. Katerina.

26 lutego 2022 r.