Skończyłem czytać Rok myśliwego Czesława Miłosza i żal mi jest rozstawać się z tą książką. Dużo w niej ciekawych spostrzeżeń na temat pisarzy i w ogóle pisarstwa, czego tak bardzo mi brakuje w Dzienniku Julii Hartwig.
Na temat pisarzy Czesław Miłosz m.in. pisze:
„Nie lubię słowa „pisarz”. Żałosna to konfraternia. Gdzieś znalazłem taki obraz zachowania się wszelkiego rodzaju artystów: łąka, na niej tłum ludzi i każdy wypuszcza swój balonik, niebo ich pełne, a każdy marzy o tym, żeby inne baloniki pękły, żeby je przekłuć, a został jeden tylko balonik, jego. Literaci gromadzą się, mają tę potrzebę, niemal instynkt stadny, bez tego nie byłoby rytuału wzajemnych obgadywań i stawiania stopni. A zarazem każdy swojego kolegę uważa za trochę niższego od siebie. Po czym to sczepione towarzystwo przemija i na pięćset czy tysiąc nazwisk jedno ocaleje dla potomnych”.(s. 47).
Mnie, osobiście, nigdy nie ciągnęło do „gromadzenia się”, wręcz przeciwnie: kiedy tylko mogłem i jak tylko mogłem unikałem wszelkich literackich zgromadzeń i „rytuałów wzajemnych obgadywań”, co nie znaczy, że na pewno obgadano i „oceniono” mnie na wszelkie możliwe sposoby. Mam to gdzieś, robię swoje. Zajmuję się twórczością literacką już prawie 35 lat i spotkałem przez ten czas bardzo wiele różnych literackich „wielkości” (myślę tu przede wszystkim o środowisku gdańskim), ale z perspektywy owych lat mogę powiedzieć, że nie ostało się – jak dotąd – dla potomności ani jedno nazwisko. A przecież czasami tyle było krzyku. Gdzież jednak są te poetyckie i prozatorskie arcydzieła?
Miłosz podaje rękę Hutnikiewiczowi, kiedy pisze:
„W ocenie przeszkadza nasza nieśmiałość wobec niezrozumiałych zdań czy gwałconej składni. Wiele wierszy czy obrazów niezrozumiałych okazało się wybitnymi dziełami sztuki, toteż ludzie już się boją. Na swój jednak użytek powiadam po prostu „nie rozumiem”, i nie dbam o notowanie danego poety na literackiej giełdzie. Nie przemawia do mnie, nie rozumiem, nudzi mnie i basta. Nie mam czasu zgłębiać. Zakładam, że istnieje wiele poziomów niezrozumienia i że moje jest dostatecznie wybredne. Jakoś odrzucanie mnóstwa wierszy z powodu ich niezrozumiałości mnie nie zaszkodziło, choć rzecz jest delikatna i nasza profesja nie lubi przyznawać się głośno do tak prostych kryteriów, że nie ośmielać maluczkich.
Któż może zgadnąć, jakie pokrętne brednie lęgną się w głowach naszych bliźnich, czasem razem z głębokimi intuicjami? W poezji rozmaite brednie zyskały prawo obywatelstwa, odkąd znikła kontrola logiki, taka jest cena płacona za odkrywczość, ale też z tej przyczyny trudno zakreślić granice pomiędzy poezją wybitną i podrzędną”. (s. 130).
W innym miejscu Roku myśliwego dodaje:
„Literatura jest ogromnym jarmarkiem próżności, aż na jego widok śmiech pusty i trwoga. Szeregi piszących wiersze, powieści, dramaty rosną z każdym krokiem, ale nadzieje aspirantów do zawodu są przeważnie złudne, a pośród wydawanych drukiem większość puszy się daremnie. Czego chcą? Podobać się. Eros, jak przed lustrem?” (s.134).
Jeszcze dalej przyznaje się, że:
„Ogarnia mnie niechęć do rozprawiania o poezji, ta niechęć, która mnie odróżnia od tysięcy teoretyków, szkolarzy, męczenników tego czy innego –izmu, robiących na –izmie kariery uniwersyteckie. Wolę haiku napisane tysiąc lat temu przez poetkę japońską Izumi Szikibu (974–1034):
Jeżeli ten, na którego czekam
Przyjdzie teraz – co zrobię?
Dziś rano ogród w śniegu
Tak ładny bez śladu kroków.
Czy taki wiersz jest instrumentem poznania? Tak, poznania, na poziomie głębszym niż filozofia. (s. 240–241).
Natomiast Julia Hartwig w swoim Dzienniku na temat poezji w jednym miejscu (tylko w jednym miejscu) pisze, co następuje:
„Coraz dalsi jesteśmy od dobrej odpowiedzi na pytanie, co jest poezją, a co nie jest. I zapewne coraz bardziej będziemy się od rozstrzygnięcia tego pytania oddalali, zważywszy na słabnące poczucie koniecznej w poezji dyscypliny. Chętnie mówi się o jej zbieżności z prozą, a miłoszowska „forma bardziej pojemna” też rozluźnia gorset poetycki, od dawna już zresztą zaniedbywany czy wręcz odrzucany. Pociechą jest więc zdanie Borgesa: „Co do mnie, to u kresu życia podejrzewam, że w zasadzie poezja jest w intonacji, w pewnym oddechu zdania”.” (s. 416).
Warto o tych refleksjach Hartwig, a szczególnie Miłosza pamiętać. Co ciekawe Hartwig w swoim Dzienniku wspomina Miłoszu wiele razy. Natomiast Miłosz w Roku myśliwego o Hartwig pisze, bynajmniej nie jako o poetce raz, najwyżej dwa razy.
Co ciekawe zarówno dla Hartwig jak i dla Miłosza X Muza prawie w ogóle nie istnieje. Hartwig zdaje się w ogóle nie chodzić do kina. Miłosz w swoim dzienniku wspomina o kinie tylko dwa razy.
„Można nawet myśleć, że w samym tym medium, wskutek konieczności prowadzenia akcji, bez czego widz usypia, tkwi demaskacja chwytów powieści, które jakoś przykro obnażają się, podczas kiedy pisarz, jako że pracuje w materiale słownym, ma wiele innych sposobów przykucia uwagi czytelników. Tak czy inaczej, postacie i ich wzajemne odniesienia tracą swoją wielowymiarowość. Słowa, jeżeli już na nich reżyser próbuje się oprzeć, raz wymówione przepadają razem z upływającą minutą, nie są przed oczami jak w książce. Czy też odpowiedzialność za mizerne wyniki da się przerzucić na presje – finansowe, społeczne, na charakter danej cywilizacji, albo na selekcję, artystycznie biorąc in minus, typu ludzkiego nadającego się na reżysera, który musi być zanadto człowiekiem czynu, politykiem, finansistą, żeby lubiły go Muzy”.
Zgadzam się z Miłoszem w drugiej części jego wypowiedzi. Sam bardzo często mam wrażenie, a nawet pewność, oglądając te niezliczone, kompletnie nieudane filmy bez żadnej wartości artystycznej, że gdybym się zawziął to zrobiłbym o wiele lepszy film. Żeby zostać reżyserem trzeba być jednocześnie i kapralem, i poetą. To upraszczające, oczywiście, określenie zawodu reżysera filmowego. Trochę jednak jest w tym prawdy. Na kaprala nigdy się na nadawałem. Zostałem zatem poetą. A film, przynajmniej jeden, na pewno zrobiłbym gdybym miał tylko możliwości.
(Jeden z moich znajomych o wyraźnych inklinacjach poetyckich ukończył reżyserię filmową. Kiedy zaczął reżyserować swój pierwszy film jakże mu zazdrościłem. Okazało się jednak, że już na początku realizacji tego filmu musiano na gwałt ściągać zawodowego reżysera, ponieważ mój kolega nie potrafił poradzić sobie i z machną realizacyjną i z samą reżyserią. Od tamtego czasu nie zrealizował ani jednego filmu).
Nie zgadzam się, natomiast, z tym, co Miłosz pisze na temat filmu w pierwszej części swojej wypowiedzi. Dla jasności uważam, że na czele wszystkich Sztuk stoi, oczywiście, Poezja. Potem, Literatura, czyli Słowo. Film jest siostrą Literatury lub raczej dalszą krewną. Film jednak to nie tylko akcja. Film także to nie tylko działające postaci i słowa, które wypowiadają. Film – jeśli jest arcydziełem – jest zarazem: i Poezją, i snem, i ożywioną fotografią, i muzyką. Kto potrafił robić takie filmy? Niewielu (podaję kilka nazwisk w kolejności alfabetycznej, chociaż Kubrick i tak jest największy): Antonioni, Bergman, Demy, Fellini, Kazan, Kobayashi, Kubrick, Lean, Wilder, Visconti.
Poza tym swój dziennik Miłosz pisał przez rok: od 1 sierpnia 1987 r. do 30 lipca 1988 r. i w tym czasie ani DVD ani Blu-ray nie było jeszcze rozpowszechnione. Tak jak tekst książki można trzymać przed oczyma, tak i każdy, dowolny fragment filmu można teraz również w każdej chwili odtworzyć. Z czego, osobiście, bardzo często korzystam mając dość nieustannej rozrywki albo „megahitów” w repertuarze filmowym.
(Ostatnio np. oglądałem zachwycając się, po raz kolejny, Garsonierą (The Apartment – 1960 r.) Billy Wildera z Jackiem Lemmonem jako Calvinem Cliffordem Baxterem i Shirley MacLaine jako Fran Kubelik. To zastanawiające, bo film ma już przeszło pięćdziesiąt lat, kręcony był tylko we wnętrzach, przy sztucznym świetle, ciągle w nim gadają, a jednak jest arcydziełem).
Rok myśliwego kończy się refleksją na temat filmu:
„Nicola Chiaromonte, kiedy odmawiał filmowi możliwości rywalizowania z literaturą, chyba się nie mylił. Dobrze, ale gdzie są te wyjątkowe zalety literatury? Pewnie też skromne, choć jej nieporadność, kiedy próbuje schwytać i utrwalić w słowach rzeczywistość, to już osobny temat”.
Tacy wielcy ludzie jak Chiaromonte i Miłosz. Ciekawym jakie oni filmy oglądali (czy oglądali?), że odmawiają możliwości rywalizowania filmu z literaturą? To jednak dobrze, że Miłosz określa literaturę jako „nieporadną w próbach uchwycenia rzeczywistości”. Czy jednak zadaniem literatury jest próba chwytania i utrwalania w słowach tylko rzeczywistości?
A poza tym najwięksi reżyserzy filmowi wcale nie próbowali chwytać i utrwalać rzeczywistości. Oni tę rzeczywistość tworzyli. Iluż jednak potrafiło stworzyć tę rzeczywistość tak, że stała się ona nieprzemijającym arcydziełem?
28 grudnia 2011 r.