NADE WSZYSTKO O F.S. FITZGERALDZIE

Motto:

 

„ – Nie jesteśmy w stanie w jednej książce

opowiedzieć o wszystkich pańskich rolach teatralnych,

 bo w samym Teatrze Telewizji zagrał ich pan ponad dwieście,

A sto pięćdziesiąt w teatrach stacjonarnych,

nie mówiąc o rolach filmowych.

 

– Przez te pięćdziesiąt pięć lat zagrałem nieprawdopodobną ilość ról.

Ale natychmiast przypomina mi się anegdota Holoubka

o naszym koledze aktorze: »Wiem, że on grał wszystko.

Hamleta, Makbeta, Don Juana, Gustawa-Konrada, Kordiana.

I co? I chuj z tego«”.

 

Jan Englert, Kamila Drecka Bez oklasków,

Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2021, s. 211.

 

 

„Ogłuchłem, oczy osłabły, / Czytać, pisać już mi trudno, / I brakuje często słów, W téj doli czasem półsennie / Sam ze sobą gwarzyć muszę, / Aby jeszcze trochę żyć”.

Zapisek ten zaczynam od wiersza Aleksandra hr. Fredry pt. Ogłuchłem, który jest opublikowany w tomie dwunastym Dzieł, zawierającym  Poezye — Nieszczęścia najszczęśliwszego męża, wydanym w Warszawie w 1880 r., nakładem Gebethnera i Wolffa.

Wiersz ten cytuje w pewnym miejscu wywiadu-rzeki Bez oklasków Jan Englert. Współautorem tej książki jest Kamila Drecka, która z Englertem ten wywiad przeprowadza.

Bardzo mi się ten wiersz spodobał, ponieważ nie tylko, że się nie zestarzał, chociaż ma ze 150 lat, ale oddaje także sytuację piszącego te słowa. A to, że wiersz się nie zestarzał, świadczy o tym, że poezja z XIX wieku ma się wyśmienicie.

Książkę Bez oklasków czyta się bardzo szybko, ponieważ jest wydrukowana nieco powiększonym drukiem, a ponadto ma charakter gawędziarski, bez jakiegokolwiek zadęcia, a poza tym zawiera wiele anegdot, jak ta w motto.

(A tak nawiasem, to bardzo korciło mnie, aby dać temu zapiskowi tytuł pochodzący z anegdoty Holoubka, czyli „I co? I chuj z tego”, ponieważ będzie traktował o ulotności nie tylko sztuki aktorskiej, ale także literackiej).

No bo to prawda. Ile bowiem pozostanie z przedstawień teatralnych, ze sztuki aktorskiej w pamięci widzów? Niewiele. Albo zgoła nic. Można by powiedzieć, że tyle istniejmy (artystycznie), ile żyjemy. A po śmierci pamiętają o nas tylko nieliczni, a tak prawdę mówiąc, to i oni, zdominowani trudami życia codziennego i bezustannymi absurdami rzeczywistości, myślą tylko o przetrwaniu.

(A tak nawiasem, to Jan Englert oburza się przeciwko osobom, które nadużywają wobec siebie określenia „artysta”. No bo co wspólnego z mianem artystki, w ogóle ze śpiewem mają takie oto wokalistki ostatniego Top of the Top Sopot Festival 16-18 sierpnia 2022, gdy: jedna charczy, druga pokwikuje i popiskuje, trzecia fafluni, a czwarta macha rękawami, zamiast śpiewać?

W ogóle ten cały Top of the Top Sopot Festival 2022 to było kompletne artystyczne i śpiewacze dno.

Nigdy za to nie zapomnę piosenki Eurydyki tańczące – słowa: Ewa Rzemienicka, muzyka: Katarzyna Gaertner – w wykonaniu Anny German na 2 Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu w 1964 r. To było – ba! jest! – arcydzieło wokalne pod każdym względem. Dlaczego dzisiaj nie ma takich piosenek? Dlaczego żadna z tych współczesnych wokalistek nie potrafi śpiewać? No, wyjąwszy Edytę Geppert. Gdzież jednak ona, u licha, się podziewa?).

Tysiące, dziesiątki tysięcy wydawanych książek, a tak naprawdę nie ma co czytać. Bo albo tematycznie jest to miałkie, albo pisane szybkim, byle jakim klawiszowo-komputerowym stylem. Za to autorzy? Ho, ho, ho! Bo ten i ów jest – słuchajcie, słuchajcie – w jednej osobie: i polskim poetą, i krytykiem literackim, i historykiem literatury, i prozaikiem, i badaczem naukowym, i nauczycielem, i lektorem języka polskiego, a ponadto i współpracownikiem, i współzałożycielem, członkiem zespołów, stowarzyszeń oraz wykładowcą Studium Literacko-Artystycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kiedy ma zatem czas na pisanie?

(A tak nawiasem czego w owym studium nauki pisania może nauczać np. Krzysztof Szeremeta, jeśli sam niczego istotnego nie napisał? Dlaczego tak zacna uczelnia jak Uniwersytet Jagielloński aż tak obniżyła poziom, że wykładowcami w tym studium są osoby, których wartość literacka dzieł przez nich napisanych jest nikła albo śladowa?).

Pewnie mi się dostanie od tego, czy owego czytelnika tych zapisków, że tak „jadę po nazwiskach”, że „nie uchodzi”, że „trzeba oględnie”, że – „panie mości dzieju” – trzeba trzymać jakiś umiar itd. A czy ktokolwiek się ze mną patyczkuje? To już nie jest, że „pomóc nie pomogą, ale upieprzyć, to i owszem”, lecz przywalają na oślep: aby tylko upokorzyć, poniżyć i znaleźć najbardziej nawet absurdalne argumenty, aby spotkania autorskiego nie zorganizować, a książki nie wydać.

Tyle poza tym wydanych – przez Instytut Literatury – książek, w tylu seriach, ba!, ze „wsparciem”. „I co? I chuj z tego” można by zacytować powiedzenie Gustawa Holoubka. Kto o tych książkach słyszał? Czy była o nich jakaś dyskusja chociażby w Internecie? A może któraś z nich została nagrodzona jakąś prestiżową nagrodą?

W poszukiwaniu prozy nadającej się do czytania, moją uwagę ostatnio zwrócił nr 5-6/2022 „Literatury na świecie” z czterema opowiadaniami Francisa Scotta Fitzgeralda (1896-1940): Pierwszego maja, Rozgrzeszenie, Wizyta w domu oraz Zad wielbłąda. Pierwsze trzy opowiadania w tłumaczeniu Mikołaja Wiśniewskiego, czwarte przetłumaczył Jacek Wiśniewski. Opowiadania są świetne, tłumaczenia – toż samo.

Po lekturze tych czterech opowiadań nabrałem takiego apetytu na prozę Fitzgeralda, że wypożyczyłem dwa tomy z jego utworami pt. Piękność południa i inne opowiadania, wydane przez „Czytelnika” w 1981 r. Tak mnie zafascynowały te opowiadania, że szukałem ich na tegorocznym Jarmarku Dominikańskim. Bezskutecznie. Bo nawet jeśli natrafiłem na jakieś stoisko z książkami, to ich właściciele wyraczali na mnie oczy nawet nie wiedząc kto zacz ów Francis Scott Fiztgerald.      

   

Jak to bywa w zbiorach,  opowiadania są lepsze i gorsze. Chociaż o jakiejś „gorszości” trudno tu mówić. A przeciez oprócz opowiadań Fitzgerald pisał przede wszystkim powieści:

This Side of Paradise (Po tej stronie raju, 1920; wyd. polskie 1992); The Beautiful and Damned (Piękni i przeklęci, 1922; wyd. polskie 1996); The Great Gatsby (Wielki Gatsby, 1925; wyd. polskie 1962); Tender is the Night (Czuła jest noc, 1934; wyd. polskie 1967) oraz The Love of the Last Tycoon (Ostatni z wielkich, 1941; wyd. polskie 1975).

Przeczytałem, oczywiście, i to po wielokroć, wszystkie te książki, ale ze względu na fatalne przeważnie tłumaczenia, nie zrobiły one na mnie większego wrażenia.

Co innego filmy. Do dziś pamiętam świetny obraz z 1974 r. Wielki Gatsby, w reżyserii Jacka Claytona z Robertem Redfordem. Natomiast film Wielki Gatsby z 2013 r. w reżyserii Baza Luhrmanna z Leonardo DiCaprio,  uważam za nieudany. (Zresztą nie lubię filmów Baza Luhrmanna).

Osobne słowa należą się niemal arcydziełu Ostatni z wielkich (The Las Tycoon – 1976), 122 min., reżyseria Elia Kazan, z Robertem De Niro w roli Monroe Stahra oraz Ingrid Boulting w roli Kathleen Moore. Zresztą w drugoplanowych i epizodycznych rolach występują ówczesne znakomitości aktorskie tj. m.in. Tony Curtiz, Robert Mitchum, Jack Nicholson, Donald Pleasence, Peter Strauss i inni.

(A tak nawiasem Ingrid Boulting, jako Kasia-Ingrid jest partnerką Konstantego Gawrońskiego głównej postaci opowieści pt. L’esprit de l’escalier, albo Zdarzyło się w uzdrowisku, czyli Ironiczne (niekiedy sarkastyczne) obrazki współczesne z transcendentialami.

Opowieść tę liczącą około dwustu stron maszynopisu ukończyłem 8 czerwca 2021 r. Kilka wydawnictw chciało ją wydać. Były cudowne, telefoniczne, rozmowy. Na koniec jednak zawsze padało to samo pytanie: a kto za to zapłaci?).

Pora kończyć ten zapisek. Wracam zatem do początkowego, Fredrowego Nieszczęścia najszczęśliwszego męża. Czy jestem szczęśliwy? Z pewnością. Gdyby nie kilkoro jejmości i jegomościów, którzy na wszelkie możliwe sposoby utrudniają mi kontynuowanie twórczości literackiej. Nie zabronią mi jednak pisać.

11-20 sierpnia 2022 r.