Marzec to dla mnie miesiąc jeszcze zimowy. Od razu powiem, że marca nie lubię najbardziej ze wszystkich miesięcy w roku. Marzec wprawdzie potrafi zwodzić jaskrawym Słońcem, dzień jest już coraz dłuższy, ale jest to… martwy miesiąc. Cała przyroda trwa w niekończącym się uśpieniu. Najmniejszego chociażby listka, żadnego pączka na drzewach. Gdzieś tylko przemknie – kryjąc się w krzakach – jakiś kos, który odważył się zazimować. Bezustannie szaro, wilgotno i zimno. Najgorszy jest jednak zdradliwy ostry wiatr.
Nie nudzę się bynajmniej jego szarościami, bo musiałem przytaskać z poczty pakę z tomikami wierszy. „Co pan o tej twórczości sądzi? Bardzo prosimy o ocenę”. Cóż, zanurzyłem się w lekturze i… „powiem tak”: poezja to dla mnie Antoni Słonimski, którego ostatnio nie mogę się naczytać oraz Marzanna Bogumiła Kielar.
Co do Słonimskiego, to dla mnie rzecz jasna: nie ma znakomitszych poetów niż Skamandryci. Natomiast Marzanna Bogumiła Kielar to jest jedyna (podkreślam: jedyna) współczesna polska poetka, którą można, i należy, czytać, chociaż napisała i wydała bardzo niewiele. Po znakomitym debiucie Sacra Conversacione wydała jeszcze chyba ze trzy tomiki, zrobiła doktorat, potem habilitowała się i teraz jest panią profesor. Postąpiła bardzo uczciwie i lojalnie wobec literatury: albo twórczość literacka, albo droga nauczyciela akademickiego, czy też naukowa. Wybrała drogę naukową z wielką stratą dla poezji.
I tak powinno być: albo zajmujesz się twórczością literacką (i niczym więcej) nie mając żadnej, najmniejszej pewności, co do losów owej twórczości, albo trzymasz kilka srok za ogon. I wówczas to nie ma nic wspólnego z twórczością literacką. Jeśli ktoś jest i profesorem, i prozaikiem, i poetą, i eseistą itd., to kim ten ów właściwie jest? A jeszcze inaczej: czy szewc może być poetą? A poeta… szewcem? Chciałbym zobaczyć te podzelowane przez poetę buty.
Oto wiersz Antoniego Słonimskiego Żal:
ŻAL
Gdy cię spotkałem raz pierwszy,
Mokre pachniały kasztany.
Zbyt długo mi w oczy patrzałaś –
Ogromnie byłem zmieszany.
Pod mokre płaty gałęzi
Szedłem za tobą w krok.
Serce me trzymał w uwięzi
Twój fiołkowy wzrok.
Dawno zużyte słowa
Wróciły do mnie znów
I zrozumiałem od nowa
Znaczenie prostych słów.
I tak się jakoś stało,
Że bez pachniał – jak bez,
I słowa „pachnieć” pachniało,
I łzy były pełne łez
A oto wiersz Marzanny Bogumiły Kielar Portret:
PORTRET
niemal w bezruchu oboje, w szczelinie
rozsychającego się dnia; gazety
książki, cień w ogrodzie – coraz to
odkładane czytanie, leniwe doń powroty;
popołudnie rozpięte na słonecznym stelażu,
godziny w ciężkich, luźnych gronach, przejrzałe,
osypujące się przy dotyku; tłocznia, z której wypływa
ciemniejący sok.
Podmuch sosen rozprzęga skwar, ale nie schną
krople potu na skórze, zbierają się nad obojczykiem,
nad wargą, gdy pijesz zmrożoną miętę;
twoja stopa w trawie dotyka mojej –
jedno kończy się wewnątrz drugiego
i zaczyna, jak kolory w widmie świetlnym
Jeśli jestem już przy zachwytach, to uwiódł mnie ostatnio amerykański serial pt. Billions z uwielbianym przez mnie aktorem Paulem Giamattim.
A rozczarowania? W końcu odłożyłem, nie mogąc zdzierżyć „kręcenia się wokół własnego ogona”, Powrotu do bezsennych nocy. Dzienników Józefa Hena. A ponadto… „pechowy mecz” polskich piłkarzy nożnych z drużyną Nigerii. Panowie, albo gramy, albo udajemy, że gramy.
24 marca 2018 r.