Tak, lekkoatletyka to jest To. Uradowały mnie zatem 18. Mistrzostwa Świata w Lekkoatletyce, które odbywały się, w 49 konkurencjach, w dniach od 15 lipca do 24 lipca, w Eugene i Portland na stadionie Hayward Field. Uwielbiam klimat stadionów lekkoatletycznych, a kiedy konkurencje wychodzą poza stadion, tak jak to było w chodzie na 35 km mężczyzn, to jest w ogóle super. Dzięki bezpośredniej transmisji telewizyjnej można było obserwować zmagania na całej trasie. Ach, jak ja to lubię.
(Na tym dystansie z czasem 2 godziny 23 minuty i 14 sekund zwyciężył Włoch Massimo Stano. Dzielnie z nim walczył do ostatniego metra, lecz niewiele przegrał Japończyk Masatora Kawano. Nagrodę pocieszenia w postaci brązowego medalu otrzymał Szwed Perseus Karlström, który daleko przydreptał za zwycięską dwójką. Polacy, chociaż chody to ponoć polska konkurencja, pętali się gdzieś w tłumie nierzadko obdarzani czerwonymi kartkami).
W ogóle cienko znowu wypadła polska reprezentacja, ponieważ zdobyła tylko jeden złoty medal. Po jednym złotym medalu zdobyło jeszcze 21 państw. Co to zatem za sukces?
Tak samo jak żadnym sukcesem jest znowu brązowy medal polskich siatkarzy w Lidze Narodów. Niby zaliczają się do najlepszych drużyn na świecie, ale grają irytująco. Ileż to razy przysięgałem sobie, że nie będę oglądał ich występów. Bo czyż to nie jest irytujące, że po świetnej partii nagle jakby stają, a np. chwaccy Irańczycy leją ich na wszystkie możliwe sposoby? Albo dlaczego nie mogą dać sobie rady ze sprytnie grającymi Amerykanami? Już sobie wyobrażam jaka masakra byłaby z Francuzami. A tak każdy dostał w łapkę nagrodę pocieszenia w postaci nic niewartego brązowego medalu. Drugi bowiem – w tym przypadku trzeci – znaczy ostatni.
A co do irytacji, to zdumiał mnie swoją beznadziejnością, zapowiadany od wielu tygodni hit nad hity Netflixu pt. The Gray Man (2022, 129 min), w roli głównej czyli „Szarego człowieka” tzn. jako Court Gentry, wystąpił Ryan Gosling.
Któregoś razu jadąc przez Przymorze zobaczyłem na dziesięciopiętrowej ścianie jednego z falowców olbrzymią reklamę tego filmu. – Oho! – pomyślałem sobie – jeśli aż tak wielkimi reklamami zapowiadany jest ten film, to będzie co najmniej hit na miarę np. Dnia Szakala (The Day of the Jackal – 1971), 145 min., reż. Fred Zinnemann (1907-1997), w roli głównej, jako Szakal – Edward Fox.
Ów The Gray Man reklamowany jako amerykański thriller akcji okazał się czymś tak beznadziejnym i bezsensownym, że naprawdę szkoda czasu by go oglądać. Tematycznie bowiem to wszystko już gdzieś było w innych filmach. Nic zatem nowego, czyli powtórka z powtórki z powtórki. Jeśli zatem nie „co”, to może „jak”? Czyż jednak nieudolne i tępe efekty specjalne mogą uzupełnić brak jakiejkolwiek treści? Czyżby widzowie aż tak zdurnieli, że dadzą sobie wcisnąć taki kit? No i w dodatku te bezsensowne nawalanki i strzelanki przeznaczone chyba tylko dla zupełnie głupiego widza. I jeszcze ten bez żadnej charyzmy Ryan Gosling.
Oglądając ten film (a miałem zamiar zaprzestać już po kwadransie, czując instynktem kinofila, że jest to kolejna ściema), ze smutkiem stwierdziłem, że kino jako sztuka upadło bardzo, ależ to bardzo nisko.
A czy pamiętacie świetny film Freda Zinnemanna Dzień Szakala z 1971 r. ze znakomitym Edwardem Foxem? Przecież film Zinnemanna wobec obrazu The Gray Man to jest arcydzieło thrillera. Wszystko bowiem w tym filmie jest arcydzielne: począwszy od wspanialej fabuły, poprzez realizację, grę Foxa i aż po reżyserię.
„Filmem” zatem pt. The Gray Man kończę swoją „współpracę” z Netflixem. Nie dam się więcej nabrać na tego rodzaju filmowe propozycje.
A zapisek ten chciałbym zakończyć kilkoma refleksjami na temat przeczytanej właśnie bardzo modnie wypasionej książki autorstwa Anny Lisieckiej pt. Będę sławny, będę bogaty. Opowieść o Bogusławie Kaczyńskim.
Czekając na tę książkę (bo konieczne były w bibliotece zapisy), przeczytałem kilka bardzo dobrych, i zgrabnie przetłumaczonych, opowiadań Francisa Scotta Fitzgeralda, zamieszczonych w nr 5-6/2022 „Literatury na świecie”. Nabrałem takiego „apetytu” na prozę Fitzgeralda, że koniecznie chciałbym sobie wypożyczyć dwa tomy opowiadań Piękność Południa.
Wracając jednak do książki o Bogusławie Kaczyńskim, to lubię sobie poczytać i takie pozycje. Niczego jednak nowego z tej książki o tym znawcy opery, traktowanym nie wiadomo dlaczego jako dziennikarz muzyczny, się nie dowiedziałem. Wręcz przeciwnie. Autorka książki wyraźnie zataja, lub pomija, np. zmagania Kaczyńskiego o jego dyrektorowanie Teatrem Wielkim w Warszawie, czy też jego seksualne preferencje.
A sam styl, wyraźnie pośpieszny, bywa irytujący, gdy autorka wiele akapitów zaczyna od „Ale…” oraz lubuje się we… „wkraczaniach” jak np. w tym zdaniu ze strony 120:
„Sari przez całe swoje długie życie artystyczne doświadczała rodzącej się nowoczesności, która szybko wkraczała do bogatych teatrów operowych!”.
Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że „rodząca się nowoczesność”… „wkracza”. Takich „kwiatków” jest znacznie więcej. Czy autorka w ogóle przeczytała to, co przedtem napisała?
Z doznań niedawnych dni: lekkoatletyka, siatkarstwo, thriller akcji, opowiadania Fitzgeralda i opowieść o Bogusławie Kaczyńskim, zdecydowanie wygrywa lekkoatletyka pospołu z opowiadaniami Francisa Scotta Fitzgeralda.
26 lipca 2022 r.