ILUSTROWANY TOMIK POEZJI

Zaiste, otrzymuję co jakiś czas: a to antologie przeróżnych grup poetyckich, a to antologie poetów takiej, czy innej ziemi, a to antologie pokonkursowe itd. Antologii jest wielka, przeogromna ilość. Można by powiedzieć, że wszyscy dzisiaj piszą (bez „prawie” wszyscy), ale nie ma się czemu dziwić, bo przecież tak było i w XX, a zwłaszcza w XIX wieku. Z tej przeogromnej ilości osób piszących zawsze coś się wykluje, coś pozostanie. W XIX wieku nasi czterej Wieszcze oraz wielu ciekawych poetów jak chociażby Asnyk, Karpiński, Konopnicka, Lenartowicz, Pol, czy Syrokomla. W XX wieku Skamandryci, Miłosz, Grochowiak. Z współczesnych: Marzanna Bogumiła Kielar… dopóki nie „poszła w profesory”.

Z jednej strony cieszy, że ludziska piszą wiersze oraz malują, rzeźbią, haftują itd. słowem nie nudzą się i uprawiają działalność artystyczną. Tu nie chciałbym uderzać w minorowy ton, ale ile z tej twórczości, działalności pozostaje? Otóż albo nic, albo zaledwie… ułamek promila.

Czesław Miłosz w znakomitej książce Rok myśliwego przytoczył na temat twórczości poetyckiej następujący opis. Otóż – pisze Miłosz – wyobraźmy sobie, że na łące jest pięciuset poetów i każdy trzyma w dłoni balonik. Ów balonik jest symbolem sławy. W pewnym momencie poeci te baloniki wypuszczają i każdy marzy o tym, żeby wszystkie inne popękały, a pozostał tylko jeden, jego.

Zaiste, tak jest w samej rzeczy. Trochę być może za dużo tego wprowadzenia, ale wydawało mi się, że będzie ono konieczne w przypadku najnowszej antologii, która właśnie trafiła do moich rąk.

Jej tytuł to W zwyklej i niezwykłej codzienności…, czyli Wybrane wiersze i obrazy malarskie, a nadtytuł Ilustrowany Tomik Poezji. Od razu powiem, że ujął mnie ten skromny tytuł, a szczególnie ów Ilustrowany Tomik Poezji.

Zacznijmy zatem od edycji. Bo edytorsko jest to rzecz wysmakowana, począwszy od twardej okładki, od tego, że książka została porządnie zszyta nićmi (a więc nie rozpada się już przy pierwszej lekturze, jak większość tylko sklejonych tomików), a skończywszy na znakomitych, pełnych soczystych i czystych kolorach reprodukcji malarskich. Zapewne gdyby to był format B-5 i jakiś „kwadratowy”, to wypadłoby ciekawiej, ale i tak jest pięknie. Z przyjemnością zatem bierze się tę książkę do ręki.

Książka została wydana przez Stowarzyszenie Aktywna Gmina w Olsztynku, której prezesuje Jerzy Tytz, były burmistrz Olsztynka oraz postać wielu talentów.

W „słowie wstępnym” do tej książki Tytz pisze, co następuje:

„Statutowa działalności stowarzyszenia stara się wypełniać niszowe zapotrzebowania w lokalnej społeczności, a taką aktywnością jest amatorska twórczość literacka lokalnych poetów i malarska olsztyneckich malarzy. Osoby te są bardzo wrażliwe na zawiłe niuanse codzienności, jak również na wszechobecne piękno otaczającego nas świata. Talent, systematyczna praca z pasją tworzenia, połączone z artystyczną wyobraźnią sprawiają, że amatorskie prace niewiele ustępują profesjonalnym dziełom”.

Z całego wystąpienia Tytza wybrałem te dwa zdania, ponieważ są one… symptomatyczne dla dzieła pt. W zwykłej i niezwykłej codzienności…, którego Tytz jest przecież spirytus movens. I od razu powiem: że z pierwszym zdaniem się nie zgadzam, z drugim – zgadzam się jak najbardziej.

Otóż w pierwszym zdaniu Tytz pisze o… „niszowym zapotrzebowaniu… amatorskiej twórczości lokalnych poetów” itd. Jeśli jest to „niszowe zapotrzebowanie”, to dlaczego twórczość poetycka i malarska tak wspaniale w Olsztynku rozkwita? A poza tym, co to znaczy „lokalny poeta”? Poeta może być dobry, albo niedobry (tak samo jak twórczość poetycka) i o tym, czy poeta jest „lokalny”, czy też nie decydują teksty, które pisze, a nie gdzie mieszka.

I drugie zdanie, z którym się zgadzam (i bardzo mi się stanowisko Tytza podoba) jest o tym… „że amatorskie prace niewiele ustępują profesjonalnym dziełom”. Bo to prawda: może być „amator” który pisze wspaniałe wiersze i niestety zdarzają się profesjonalni poeci (z legitymacjami takich, czy owakich związków twórczych), którzy piszą byle jakie wiersze pozbawione myśli i uczuć.

Dlatego też bardzo dobrym pomysłem było w tym… „amatorskim” tomiku twórczości umieszczenie wierszy znakomitego, jak najbardziej profesjonalnego, Erwina Kruka. Może to świadczyć o tym, że – jak pisze Tytz w „słowie wstępnym” – amatorzy dorównują Krukowi, albo poezje Kruka mogą być niejako wzorem dla „amatorów”. Tak czy siak, był to z Krukiem wspaniały pomysł.

Co do samych wierszy i prac malarskich to ich lektura i doznawanie może sprawić czytelnikowi tylko radość ich obfitością, pomysłowością, wrażliwością i co jeszcze tylko chcecie.

Nie powiem, żeby mi się wszystko w W zwyklej i niezwykłej codzienności… podobało. O, nie. Artur Sandauer – znakomity krytyk literacki (szkoda, że takich już teraz nie ma) – powiedział, że „w sztuce nie ma taryfy ulgowej”. Nie jestem krytykiem literackim, lecz zwykłym czytelnikiem z długim – i jeszcze dłuższym – stażem i mam swoje upodobania.    Bo być może niektóre wiersze w Ilustrowanym Tomiku Poezji nie powinny się znaleźć. Być może należało pominąć tego, czy owego autora. Z doświadczenia jednak literacko-edytorskiego wiem, że są teksty poetyckie, które podobają się jednym czytelnikom, a drugim nie podobają. I te, które się nie podobają jednym – podobają drugim. Tak to już jest z twórczością artystyczną.

Mnie osobiście podoba się twórczość m.in. Marka Domagalskiego. Jego teksty to „sama poezja”. Podobał mi się również wiersz Barbary Łukaszewicz Chciałabym… oraz jej nastrojowy obraz Kwiaty polne. Podobał mi się także wzruszający wiersz Janiny Dobrowolskiej pt. Miasto mojej wczesnej młodości, który niniejszym w całości załączam.

 

Gdybym po wielu latach wróciła do miasta

mojej wczesnej młodości, długo musiałabym szukać

Domu, bo już i nie ten adres i ludzie teraz inni

chodzą swoimi ulicami… musiałabym swym oczom

dodać spojrzenie tamtych, którzy już odeszli.

Ale kto wtedy zrozumiałby mnie?

Więc, snując się, patrzyłabym na te same drzewa

znów zielone i oddychała takim samym powietrzem,

i pamięcią pierwszego pocałunku w srebrnym wieczorze

wśród zapachu kwitnących jabłoni.

Poczułabym ten sam zapach trzcin, ciągnący

od niebieskich jezior wokół miasta,

i tamte niedziele pachnące ciastem drożdżowym

i świeżą wilbrą na tenisówkach.

I spacery z Anielą M. w stronę żółtego dworca PKP…

Wszystko to spotkałabym naraz i w jednej chwili,

 odciśniętej już tylko na przydrożnym kamieniu,

 podczas gdy dla tych innych moje miasto jest

jak świeża łąka, z której nieskończenie zrywają kwiaty.

 

Lecz co trzyma mnie tu, gdzie jestem?

 

Ładny wiersz. Życzyłbym Pani Janinie Dobrowolskiej więcej utworów utrzymanych w takiej poetyce.  

Książkę w Zwykłej i niezwykłej codzienności… najpierw przeczytałem z ołówkiem w ręku podkreślając wszystko, co mi się podoba. Bo uważne czytanie może być tylko z ołówkiem w ręku. Im więcej moich ołówkowych uwag, refleksji i podkreśleń, tym bardziej książka jest warta uwagi. A zapewniam Cię Czytelniku/Czytelniczo tego zapisku, że książka ta jest porządnie… „pokreślona”.

Potem pokazałem tę książkę domownikom. Wreszcie znajomym. I tak jak było do przewidzenia każdemu czytelnikowi co innego się podoba i co innego nie podoba. I tak powinno być.

30 maja-4 czerwca 2024 r.