FORSYCJE I ŚPIEWAJĄCE – WIOSENNIE – PTAKI

Od mojego ostatniego zapisku mięło zaledwie dwa tygodnie z okładem, a świat – za przyczyną nade wszystko środków masowego przekazu, w tym szczególnie niektórych stacji telewizyjnych – niemal zupełnie się rozsypał.

Patrzę przez okno swojego pokoju i cóż widzę: niebo, Słońce, gwiazdy i planety w dalszym ciągu istnieją. Słońce jest coraz bardziej w swojej jaskrawości oszałamiające, ale za to piekielnie mroźny wiatr ze wschodu może odmrozić uszy (dlatego właśnie bardzo nie lubię marca przez ten ziąb i zdradliwe chłody). Jeżdżą jak zawsze samochody, na przystanku, także widocznym z mojego okna, trochę mniej ludzi, ale kataklizmu nie widać. Ktoś idzie na spacer, ktoś inny niesie zakupy. Śmigają rowerzyści na rowerowych ścieżkach i wszędzie, gdzie tylko można rowerem wjechać. Drepczą w swoich smolisto-czarnych strojach biegacze. Miłośnicy psów wychodzą systematycznie na dwór…

Kiedy wczoraj wyszedłem na codzienne zakupy zauważyłem zjawisko niesamowite. Oto nawet okna mieszkań w blokach zwróconych na południe, ku wspaniałemu marcowemu Słońcu, są zaparte na głucho. Żadnego uchylenia, żadnej nawet szparynki, zupełnie jakby wszędzie unosiło się morowe powietrze. Ludziska zatem siedzą na kupie w domach bojąc się świeżego powietrza!

Za to w telewizji kataklizm. Po „temacie” z księżmi pedofilami znaleziono nowy temat: koronawirus. I teraz od świtu do nocy widać bezustannie gadające gęby, które nic innego tylko gadają, gadają, gadają, gadają… mamrocząc, fafluniąc i bełkocąc. Ileż można na temat koronawirusa gadać? I co z tej gadaniny wynika?

Wiadomo, że jest epidemia, że należy przestrzegać wszelkich środków ostrożności, że informacje bieżące są jak najbardziej na miejscu. W przekazach telewizyjnych nie ma jednak chyba ani jednego zdania, w którym by nie użyto słowa koronawirus. Prawie nikt prowadząc te programy, wiadomości, podając informacje nie dba o dykcję. Prawie nikt wypowiadając się zdalnie (to teraz chyba najmodniejsze słowo) nie dba o dykcję, a za to – posługując się językiem polskawym i mamrocząc, bełkocąc, fafluniąc – gada, gada, gada i gada.

Gdyby nie było telewizji to i nie byłoby… koronawirusa?

Telewizję włączam tylko na kilka chwil, bo już nie mogę znieść tej bezustannej gadaniny, tego wszechogarniającego kataklizmu, którego (całe szczęście w Gdańsku, ani w mojej dzielnicy Chełm) nie widać. Ile jeszcze można rozdymać i do jak absurdalnych granic (jeżeli takie są w tym przypadku) temat koronawirusa.

Zazwyczaj stacje telewizyjne, jako główne wiadomości podawały: ile to wypadków zdarzyło się na drogach, że gdzieś tam był pożar jakiegoś magazynu, że w Sopocie zapaliła się hulajnoga, że piorun uderzył w muszlę klozetową itd. To były pierwszorzędne – kluczowe! – wiadomości telewizyjne.

A teraz: koronawirus na wszelkie możliwe sposoby.”Nie wychodźcie z domu” – grzmią megafony w centrum Gdańska. I na przekór epidemii, wbrew komunikatom o nie wychodzeniu z domu i przeciw zdrowemu rozsądkowi, na przekór chyba wszystkiemu – pewien człowiek ogłasza, że wybory prezydenckie mogą się, a nawet powinny, zgodnie z jakimiś tam przepisami, ba!, nawet Konstytucją – odbyć w wyznaczonym terminie. Czy ktoś aby nie postradał zmysłów?

Ta epidemia jeszcze wciąż się rozwija, nie wiadomo, czym się skończy. Będzie bardzo wiele tragedii. Ludzie potracą wszystko. Bardzo często życie. Ci, którzy przeżyją być może się opamiętają.

Póki co na przekór zbliżającej się wiośnie (kalendarzowa, w chłodach ze wschodu, już jest), mimo rozkwitających forsycji i pomimo wiosennych ptaków, telewizja całą dobę przedstawia w języku najczęściej polskawym hekatombę w „temacie” koronawirus.

Za trzy miesiące kończy mi się mój telewizyjny abonament. Nie ma dnia, aby nie zadzwonił do mnie jakiś konsultant, abym przedłużył umowę. Mam przedłużyć umowę, na co: na coraz głupsze reklamy, na powtórki filmów, które nie nadają się do oglądania, na wałkowane przez całą dobę tematy w języku polskawym, na kluczowe informacje o uderzeniu pioruna w muszlę klozetową?

A ja, gdy tylko nieco pociepleje (ach, ten zdradliwy, marcowy wiatr)… zgromadzę się i pójdę samowtór (przestrzegając tym samym ściśle zalecenia rządu) z L. na jeszcze jeden – chyba nie ostatni? – spacer do Parku Oruńskiego.

(Tydzień temu, podczas przepięknej pogody i łagodnego, lecz silnego wiatru wiejącego z południa, poszliśmy do Parku Oruńskiego. Spotkaliśmy tam starszych znajomych. Zapytałem, czy nie obawiają się koronawirusa. A oto, co usłyszałem:

– „Panie, my co dzień do parku spacerujemy dwa kilometry w te i wewte. W dupie mamy tego koronawirusa. To, panie, nie morowe powietrze. Inaczej by, panie, ludzie padali jak muchy”. Stwierdziwszy to udali się w swoją drogę, a my w swoją.

24-25 marca 2020 r.

Ps. 1. Wszystkie bez wyjątku duże i małe (szczególnie małe) firmy upadają. Za to zacierają ręce… przedsiębiorcy pogrzebowi, a szczególnie producenci zniczy, świeczek itd., gdzie „produkcja idzie całą parą i przez całą dobę”, co oświadczył pewien roześmiany i szczeciniasty na gębie producent, że nareszcie ma „hossę” i „idealnie wstrzelił się w interes”.

Ps. 2. Dzisiaj, 25 marca, to dzień Zwiastowania Pańskiego. Stąd tez tu obraz Fra Filippo Lippi (1406-1468) Zwiastowanie z dwoma fundatorami (1440). Kto dzisiaj pamięta o tym święcie? 

Moja Mama (1924) opowiadała mi dzisiaj rano, że akurat w dzień Zwiastowania Pańskiego tj. 25 marca 1943 r. przybiegł do nich sąsiad i ostrzegł o napadach na Polaków bojówek Ukraińskiej Powstańczej Armii. Od tego dnia, i aż do 4 lipca 1943 r. kiedy to musieli uciekać („Rzeź Wołyńska”), już nie spali w swoim domu.