W kalendarzu już wiosna, wszędzie widać wspaniały przepych hortensji no i jeszcze ta, jakże mi bliska, nieogarniona biel kwitnących głogów. Ba!, przeszła pierwsza, bardzo grzeczna, wiosenna burza, więc ziemia jest już ogrzmiana, tzn. można na niej się kłaść. Któregoś dnia przeleciał z krzykiem nad moją głową kos, jakby chciał mnie obudzić z zimowej melancholii…, lecz skąd ten nieustanny, wciąż zmieniający kierunek i chłodny wiatr?
Oj, oprócz bezustannych zmian pogody tak, że czasami nie wiadomo: czy to zima, czy lato, a może jednak wiosna, wydarzyło się to i owo. Zastój w tych zapiskach wyniknął stąd, że musiałem oddać mój komputer do „przyśpieszenia”. Wstawiono więc mu jakieś „kości” i znowu, jako tako, działa.
A zatem kilka ważnych spraw. Pierwsza, i najważniejsza, to nowe nagranie piosenki Blank Space w wykonaniu Jackie Evancho. Po absolutnie, moim zdaniem, doskonałej płycie Awakening Jackie śpiewa, jakże cudownie, nie tylko klasykę.
Oto całkiem niedawno nagrała wraz z Peter’em Hollens’em słynne Hallelujah, a jakieś dwa tygodnie temu z przygrywającym jej na gitarze akustycznej Nick’iem Marzock’iem Blank Space. I jednego, i drugiego utworu trzeba koniecznie, chociażby na You Toube, wielokrotnie odsłuchać.
Hallelujah „śpiewane”, jakby ktoś go dorzynał, przez Leonarda Cohena jest przygnębiające i w nastroju trumienne, a przecież jest to świetny utwór i trzeba go tak zaśpiewać jak właśnie Peter i Jackie.
Natomiast Blank Space powinno nie schodzić z anteny radiowej, bo śpiew Jackie jest cudowny, wykonanie porywające, pełne wigoru i humoru. Zamiast tego można w radiu usłyszeć wywrzaskiwane sepleniącym, dławiącym się głosem… „Śniło mi się / Że mam wielki biust / Poruszam nim / I wszyscy się gapią” itd. Czy nikt z redaktorów muzycznych w Polskim Radio naprawdę nie słyszał o Jackie Evancho? Trudno, bardzo trudno jest mi w to uwierzyć.
Druga sprawa to skromny, lecz jakże piękny film japoński pt. Jak ojciec i syn (Soshite Chichi ni Naru – 2013), 120 min., reż. Hirokazu Koreeda z m.in. sześcioletnim Keita Ninomiya. Warto ten film obejrzeć chociażby dla samego Keita. A poza tym aż „zazdrość bierze”, że Japończycy potrafili nakręcić tak piękny, mądry i o ponadczasowych problemach film. Tymczasem nasi reżyserzy wolą „dać ciała” (np…. Ciało/Body) i inne podobne „metafizyczne” wymysły, które u mnie, jako kinofila z długim, i jeszcze dłuższym stażem, nie mają prawie żadnego znaczenia.
Trzecia sprawa to książka Renaty List pt. W lodach Prowansji z podtytułem Bunin na wygnaniu. Po znakomitej Ręce Flauberta także i książkę o Buninie natychmiast postanowiłem kupić. Okazało się to nie takie proste, ponieważ W lodach Prowansji jest tylko na zamówienia. W końcu zdobyłem tę książkę i z pewnymi początkowymi oporami przeczytałem. A swoje wrażenia po jej lekturze przedstawię w jednym z najbliższych zapisków.
Czwarta wreszcie sprawa to urocza płyta Tylko echo Katarzyny Rogalskiej z przebojami Henryka Huberta Jabłońskiego. Pani Katarzyna postanowiła przypomnieć, czy raczej przedstawić, nowe wersje „starych” przebojów takich jak m.in. Pierwszy, siwy włos; Tylko echo; czy Hej chłopcy itd. Lirycznego sopranu Katarzyny Rogalskiej słucha się doskonale. A za zaśpiewanie Kasztanów – chapeau bas! Dotychczas bowiem sądziłem, że jedynym, i najlepszym, wykonaniem może poszczycić się tylko Natasza Zylska.
8 maja 2015 r.
Ps.
Po dodaniu „kości” do mojego komputera coś zaczęło w nim się dziać z Wordem tak, że ten krotki tekst musiałem pisać kilkakrotnie, ponieważ niemal wszystko co pisałem zaczęło znikać.
W końcu chwyciłem pióro… Pisanie bowiem ręczne, piórem i atramentem, na papierze jest nieporównywalne z pisaniem na klawiaturze. „Szybki”, komputerowy styl od razu widać.
Ciekawym jak wyglądałaby szybka, komputerowa wersja Życia Arsieniewa?