Motto:
„Zakładam, że jest to tekst wielki
– innymi nie miałby ochoty się zajmować –
a jeżeli jest to tekst wielki,
to w nim jest jak gdyby nieskończoność sensów”.
Zygmunt Kubiak o Sofoklesowej Antygonie
Klasyczne miary i świat współczesny.
Z Zygmuntem Kubiakiem rozmawia Paweł Czapczyk
Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2009 r.
Zaiste, październik Anno Domini 2024 minął nie wiadomo kiedy, a właściwie umknął mi, a jeszcze szczegółowiej… strawiłem go (jak się okazało suma summarum niepotrzebnie) na lektury trzech książek, odłożywszy czytanie Podróży do kresu nocy Céline’a.
Co do października, to uważam go za najpiękniejszy miesiąc w roku, jeśli w tym czasie przydarzy się „złota polska jesień”. W tym roku tak wyglądana nie przydarzyła się w całej okazałości na jaką ją stać, a jeśli już się pojawiła, to jakby nieśmiało, zajrzała ukradkiem, i to tylko gdzieniegdzie, do parków, pomalowała na chryzoprazowo niebo po zachodzie Słońca, albo zaprosiła na długi spacer z Rewy do Mechelinek i jeszcze dalej na południe.
Nie było to jednak To, na co i ja oczekiwałem. Napisałem mnóstwo wierszy o październiku i nawet miałem pomysł, by je z zapomnienia wydobyć i jeszcze raz przypomnieć, ale jakoś wszystko skończyło się, z różnych przyczyn, tylko na pomyśle. Może zatem wydobędę z archiwum wiersze o listopadzie. Zobaczymy.
Ach, jeszcze jedno, jeśli już jestem „przy pogodzie”, od czego zwykłem, od jakiegoś czasu, zaczynać te moje zapiski: otóż zapowiadano (ba, straszono, i to jak straszono) tu gdzie jest Jeszcze dalej niż Północ „wkraczającymi wichurami”. A wiał jedynie… rześki wiatr. Wprawdzie na plażach Zatoki Puckiej widać było, że woda poczyniła tu zapewne nocą niezłe harce, ale straszyć huraganami? „No ludzie, weźcie przestańcie” – chciałoby się powiedzieć.
Za to w dzisiejszym Wejherowie, w którym gdzie byś nie szedł zawsze masz pod wiatr, pustki. (Dzisiejszym tj. 3 listopada br.). Ludziska chyba „siedzą po chatach” i nie widać nawet drepczących do kościoła, albo z jakiejś mszy wracających. Za to w przecudnym wejherowskim parku… cisza. Śmieszne zatem wydały nam się barierki z ostrzeżeniami, aby między drzewa nie wchodzić. Mimo zapowiadanego, kolejnego huraganu… cichusieńko. Przystaniesz, spojrzysz w górę ku szczytom nawet najwyższych drzew, a tam spokój i cisza. Gdzież zatem te „wkraczające” oznaczone „czerwonym alertem” huragany?
Przeczytałem trzy współczesne powieści. Nie wiem, co mnie podkusiło, bo przecież lektura Podróży do kresu nocy była (jest) zajmująca. Uległem prośbom: „Weź, przeczytaj, Podróż do kresu nocy nie ucieknie, napisz recenzję, cokolwiek…”.
Pamiętam jak kiedyś W. ostrzegał mnie, by nie zajmować się współczesną produkcją literacką, bo „szkoda czasu i nerwów”. I W., chociaż „zapaniał” (to od „wielki pan”, albo „panisko”), to jednak miał rację: strawiłem kilka tygodni na czytanie rzeczy, które w sumie mógłbym spokojnie pominąć. Napisałem także kilka recenzji, ale jakoś nie mam ochoty ich opublikować ani w moich „Zapiskach i wspomnieniach”, ani tym bardziej na Facebooku. Bo zapewne oprócz kwasów i „się obrażania”, runęłaby na mnie fala straszliwego hejtu. Mam przedsmak tego, co by się działo, gdy właśnie na Facebooku komentuję coś „dla jaj”. Ci „komentujący” moje opinie, są straszliwie nienawistni. Gdyby mogli, to pewnie rozerwaliby mnie na strzępy. Ciekawym skąd w tych ludziach aż tyle niechęci.
Czasami jest to niechęć zupełnie irracjonalna, wręcz głupia, jak przykładowo jegomościa, który zwie siebie… „pisarzem” (chociaż nic istotnego nie napisał), czyli A. N. (ba! doktora habilitowanego), który nawet nie przeczytawszy mojej książki W jaśminach, skompromitował się napisaniem o niej bezsensowej recenzji. No, głupiec ten N. – można by powiedzieć – jeśli go tylko na tyle stać.
Zamiast tracić czas na byle jakie lektury bo… „innymi (tekstami) nie miałbym ochoty się zajmować”, wolę a to Podróż do kresu nocy, a w przerwie niezwykle zajmujące np. Klasyczne miary i świat współczesny. Z Zygmuntem Kubiakiem rozmawia Paweł Czapczyk.
Albowiem współczesna produkcja pisarska takich myśli jak poniższa jest pozbawiona, że: „Moja ufność, pokładana w Transcendencji, chroni mnie od całkowitej rozpaczy”.
Nie mniej smakowity, jest następujący, nieco długi fragment o istocie literatury. Otóż Zygmunt Kubiak pisze:
„Prawdziwa literatura jest rzeczą rzadką i tylko bardzo nieliczni z piszących zajmują się pracą pisarską serio. Dlatego trzymanie ręki na pulsie i śledzenie tego, co aktualnie wychodzi i jest drukowane nawet w renomowanych czasopismach, mało mnie interesuje. Bieżącą produkcję literacką, z towarzyszącym jej często przemijającym zgiełkiem w telewizji, można potraktować jako wynik układów towarzyskich, przejaw robienia kariery przez niektórych ludzi czy po prostu jak godziwy sposób zarabiania na życie, znacznie lepszy i bardziej higieniczny niż noszenie bagaży. I jeżeli spojrzymy na pisma literackie nawet tak świetnego okresu rozwoju naszej poezji i prozy, jak dwudziestolecie międzywojenne, dłużej zatrzymamy wzrok jedynie przy »Wiadomościach literackich«. Tam jest najwięcej rzeczy, które zechcemy uznać za trwałe: przenikliwa krytyka, celne wiersze. Natomiast sporo periodyków, nawet godziwych, trzymających ówczesny poziom, przeminęło wraz ze swoją epoką i nieodwracalną atmosferą, która je powołała do życia. Poza specjalistami nikt już nie będzie się nimi interesował. Podobnie dzieje się i dzisiaj”.
A na pytanie Pawła Czapczyka, Zygmunt Kubiak odpowiada:
„ – w jednym z ostatnich esejów zauważył Pan, że pod względem kultury dzisiejsza »Europa to jest bezdomność« – »bezdomność w świecie idei«. Czy zechciałby Pan to rozwinąć?
– Mam tu na myśli bezdomność bardzo wielkich rzesz ludzi, którzy wyszli ze swoich wspólnot duchowych i religijnych. Wygasło przecież sporo dotychczasowych idei i doświadczenie pustki cechuje naszą epokę. Nie potrafię powiedzieć, jak długo Europa będzie wyjałowiona. Nie wiem nawet, czy nastąpi nowy wzlot, nowe spotężnienie doświadczeń duchowych. Ale widać krzepiące symptomy, chociażby w prawdziwej sztuce, w najlepszych odłamach literatury, gdzie uobecnia się głód wartości metafizycznych”.
Ja osobiście – jako czytelnik z długim i jeszcze dłuższym stażem – tego „głodu wartości metafizycznych” nigdzie ani m.in. w literaturze, ani we współczesnej produkcji filmowej, nie widzę. Literatura bowiem jest nastawiona wyłącznie na doraźność, na to by pisać jak najwięcej i zdobyć „słaaaaaawę”. (Mamy nieprawdopodobny wysyp tzw. pisarek. Wiele z nich rąbie powieść za powieścią, niektóre nawet potrafią napisać… „24 powieści w ciągu pięciu lat”). Można by zapytać: no i co z tego, jeśli w pogodni za „słaaaaawą” potrafią tylko pisać: o „akwenie z błękitną wodą” albo, że „myśl brzmiała jak brzęczenie pszczoły” lub, że „na jego widok moje serce fikało koziołki” itd.
Podobnie jest z produkcja filmową, w której nie tylko nie ma głodu, ale nawet śladu wartości metafizycznych. Dominuje wyłącznie rozrywka i „strzelanki” jak w „super-mega-hicie” pt. Idź przodem, bracie… nad którym wiele osób „pieje” z zachwytu.
Bo po co komu w dzisiejszych czasach metafizyka. Najważniejsze „by się najeść, napić i się rozerwać”. By życie traktować jako nieustanną rozrywkę. I jeszcze by być młodym i mieć pieniądze. „A kto będzie sprytny, to w 2025 r. może mieć nawet 2 miesiące urlopu” – można przeczytać na Facebooku. Skomentowałem to w ten sposób, że jeszcze „sprytniejsi” mogą mieć w roku nawet 12 miesięcy urlopu. Jakoś nikt tego nie zhejtował.
A żeby nie kończyć tego zapisku minorowo, to fajnie jest „zrobić” ze 40 basenów na grzbiecie (czyli jeden kilometr), a także pokibicować, gdy w siatkarskiej Plus Lidze Steam Hemarpol Norwid Częstochowa spokojnie, i bez darcia jap, pokonuje LUK Lublin, a Projekt Warszawa męczy się z AZS Olsztyn i „cudem” wygrywa.
3-9 listopada 2024 r.