Zaczęło powoli padać. Przystanąłem zatem
na chwilę – rozmawiając przez telefon – pod
drzewem jarzębiny. Deszcz bowiem, częsty gość
tego lata, znów zawitał, nikogo nie pytając o zgodę.
Ani – również – nie czekając na zaproszenie.
Wielkie krople dżdżu spadały tuż obok siebie,
jedna po drugiej: tak, jakby Malarz Niewidzialny
dotykał pędzlem wszystkiego, co mu się pod rękę
„nawinęło” i wodą malował. Spod liści czarny
kot wychynął spłoszony zapewne dotknięciem
ręki Niewidzialnego. Szukał ostatnich suchych
miejsc, okrążył mnie i znowu w trawach zniknął.
Czułem, że ten świt i dzień nie będą zwyczajne
– nie wierzę w czarne koty ani inne przesądy –
gdy na niebie, tuż ponad horyzontem ujrzałem
chmury burzowe spiętrzone niby morskie fale.
(2011)