(Dyptyk listopadowy. Epizod pierwszy: z 1995 r.)
Pięknie tu, bo pusto.
Tylko kilku przechodniów zakłóca
swoją przypadkową i zziębniętą obecnością
majestat południowej godziny.
Ziąb. Znad zatoki dmie wiatr północny
wlokąc ciężkie chmury. Z deszczem i śniegiem.
Wówczas nagle ciemność się staje i miasto znika
w gęstej zadymce. Ale mrok szybko odpływa.
Przejaśnia się, a na ścianach pojawia… ukośny blask Słońca.
Ziąb. A jednak pięknie, bo pusto. Od Bramy Zielonej do Złotej.
Bo bez tłumów. Nie wiadomo skąd i dokąd śpieszących.
Od wiosny – poprzez lato – i aż do wczesnej jesieni. Pozostaje –
listopad. Krótkie dni, coraz wcześniejsze zachody Słońca i… noc,
która już od południa wczesnym zmierzchem prószy.
Pięknie tu, bo pusto. W powietrzu
unosi się – wszak to listopad – woń stearyny,
mokrych ścian i chodników. Wilgotny zapach przeszłości
pokryty nalotem grynszpanu. Przystaniesz,
a wnet sam tej ulicy możesz stać się fragmentem
z patyną – na ramionach – lipowych lub jaworowych liści.
Pięknie tu, bo pusto. Wiatr wymiótł już wszystko,
co po lecie zostało. Prócz przechodniów
cichym krokiem śpieszących do ciepłych mieszkań.
Stamtąd – zza szyb – będą patrzyli na świat cały w wodzie,
która go delikatnie jak jedwabna tkanina spowija.
Pięknie tu, lecz pusto. Bo już odleciały
kosy. Zostały – ale cóż po nich? –
rybitwy, gołębie, mewy i wróble.
Coraz częściej perspektywę niskiego dnia
przysłaniają skrzydła gawronów. To właśnie nam
przyjdzie się tu z nimi zimować.
Pięknie tu, lecz pusto. Statki białej floty
posnęły zacumowane przy Długim Pobrzeżu.
Z tego miejsca – gdzie wykusz na moście –
„wychodzą” najlepsze zdjęcia, jeśli fotograf wie
jak wodę… „uwieczniać”, architekturę nad nią,
a również i tę przestrzeń z flotyllą obłoków ciągnących
sponad zatoki. To stamtąd można wyczuć
– w jasnoszarozielonawej Motławie – tę woń idącą
aż spod morskich przestworów. Pięknie tu,
lecz pusto. Smutek? Ogarnia?
Nic podobnego. Raczej… zastanowienie
nad umykającym czasem. I zdziwienie. I zachwyt
nad przemieniającą się tu świata postacią.