ŚWIATŁO POPIELATE
Poezje
Wydawnictwo Diecezji Pelplińskiej „Bernardinum”,
Pelplin 1999, ss. 87. (18 wierszy + proza).
Książka składa się z dwóch części:
w skład pierwszej pt. Slow-fox w chamois wchodzą Liryki wybrane z lat 1997–1998.
W skład drugiej – dyptyk pt. Światło popielate.
Zawartość: Slow-fox w chamois: Nastroje; Nie wiesz czy posiadłeś zdolność do odczuwania cudowności świata; Naprawdę nic…; Na Pohulance swój koncert dziś sójki bezpłatnie dają; Na wieczny – wobec nas – krajobraz patrzymy; Na łące: w Wiczlinie; Uwolnieni; Piosenka dla żony; Chodzę i szukam…; Wielkanocna suma; Litografia z jaworem; Przy fontannie w Loreto; Slow-fox w chamois; Przeglądamy fotografie; Dopiero za drugim przyjazdem…; Mindfulness; Pozostawiam; W śnieżnym lesie.
Zawartość Światło popielate (Dyptyk malborski): Po…; Przebudzenie w cieniu jabłoni.
NIE WIESZ, CZY POSIADŁEŚ
ZDOLNOŚĆ DO ODCZUWANIA CUDOWNOŚCI ŚWIATA
Wszystko To, co najważniejsze
nad tobą jest… Niekiedy
nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy.
Niekiedy? Czy też – często? Albo – może –
zawsze… Bo przecież całe życie jesteś…
w nieświadomości. Albowiem wszystko,
co najważniejsze nad tobą jest. Wszystko,
co najważniejsze z ciebie jednak powstaje.
Bo to ty je istnieniem swoim
nieustannie stwarzasz. Dopóki jesteś.
Ale jak długo jeszcze? Żyjesz tak, jakbyś miał
tu wiecznie istnieć. A przecież masz
tak niewiele czasu. Abyś mógł się przekonać:
czy ty również posiadłeś
zdolność do odczuwania cudowności świata?
Tymczasem wszystko,
co najważniejsze nad tobą przemija.
A może to ty przemijasz
nawet nie zdając sobie z tego sprawy?
Albowiem patrząc nic nie widzisz. Słuchając –
nic nie słyszysz i nie wiesz, czy posiadłeś
zdolność do odczuwania cudowności świata:
tego – nade wszystko – co nad tobą się zdarza.
Co w blaskach powstaje. Co światło wydobywa
z mroku. Z nie widzenia. Z nie do patrzenia twojego.
(1997)
NIEZAPOMNIANY OGRÓD
Nie mówię „do widzenia”, „żegnaj” mówię,
Bo spotkam cię, mój niezapomniany ogrodzie,
już na tamtym świecie. Kiedy tu zdrożony
będę musiał pójść przez doczesne ogrody
naprzeciw Nieznanemu. A może Tobie Panie?
Tymczasem wciąż istnieją moje ziemskie ogrody:
najbardziej dotykalnie to te stąd, z przedmieścia.
Za godzinę lub dwie mogę do nich zdążyć,
bo są ze mną niezmiennie już od wczesnych lat.
Oddycham ogrodami. Nade mną wciąż trwa
wasz chryzoprazowy cień. Znikam cały w was.
Chronię się pod przestrzenią w zieleni i złocie.
To stąd na początku lata najdokładniej widać
gwiazdozbiór Herkulesa i Warkocz Bereniki.
I prawdziwą „burzę gwiazd” można obserwować,
gdy Słońce na zwrotniku Raka w zenicie zaświeci.
O moje ogrody. Jakeście zmalały (a może to ja…
„urosłem” o pelagiczne i pozaziemskie przestrzenie?)
przez te wszystkie lata. Kiedy tamtędy idę, to wiem,
że przemija – lecz dlaczego? – wszystko. Prócz was…
I mojej – nieustannej – jeszcze wśród was obecności.
(1999)
Motto:
„…będę wyszukiwał szczyty,
na których mogę być sam –
ażeby tam odnaleźć przynajmniej ułamek
nieskończoności, spokoju i harmonii…”
Reinhold Messner
W ŚNIEŻNYM LESIE
Czy może być… wspanialej,
niż zostawić To wszystko,
co istnieć nie pozwala pomiędzy:
„było”, a „będzie”? A teraz… „jest”.
Bo staje się w twojej, tutaj
– tylko w śnieżnym lesie –
i nie do odnalezienia obecności?
Uwolnić się. Ach, uwolnić
od zamętu i zgiełku. I pośpiechu
z jednego miejsca w drugie.
I z powrotem wciąż tymi samymi ulicami
w kilka godzin później. Uwolnić się
od pogoni za nie wiadomo czym,
co – wydaje się – już w dłoniach trzymasz.
A czego (na pewno?) nigdzie nie ma.
Bo przeminęło jak wszystkie stąd dni?
Lub jest Niepochwytne:
jak barwa woni płynąca z daleka?
Albo muzyka: srebrne, barokowe adagio
które tylko ty w tym zgiełku słyszysz.
Uwolnić się. Ach, uwolnić… Na brzegu
krajobrazu przystaniesz. A potem
przed siebie pójdziesz. Przez śniegi
koloru nieba. A fotografując wysoką,
– w białej sadzi – trawę,
na tle zieleni powietrza błyszczącą –
doznasz… Nieprzemijalności tego,
co wokół ciebie, dzięki zmysłom twoim,
lecz przecież na jakże krótko się staje.
Uwolnić się. Ach, uwolnić i… zniknąć
w ciszy idącej od świerka do świerka.
O doskonały krajobrazie
w łagodnym świetle zimy. Dlaczego
otwierasz przed nami te świerkowe
przestrzenie zaledwie na dwie lub trzy
godziny? Dlaczego uświadamiasz nam,
że w to miejsce – prawie niezmienne –
już nigdy tacy sami nie wrócimy?
A może to ty śnieżny lesie,
ty krajobrazie w łagodnym świetle zimy
znasz odpowiedź na te pytania?
A może absolutnie, bezwzględnie
i ostatecznie odpowiedź tylko Ten zna,
ku któremu – krok za krokiem,
przez śnieżny las, przez krajobraz,
przez życie – powoli zmierzamy?
(1999)
Agnieszka Tomasik
Poezja, czyli wrażliwość
Niepojęty jest świat i pełen tajemnic. A człowiek życie traci, aby go zrozumieć, poznać, odgadnąć. To trudne zadanie. Są tacy, którzy nigdy nie osiągną celu. Żyją, nie wiedząc i nie myśląc zbyt wiele. Ale są i tacy, którzy dotrą do tej Tajemnicy, a wtedy zechcą o tym opowiedzieć komuś drugiemu. To artyści. Jak pierwszy człowiek nazywają za każdym razem na nowo. Dar natchnienia, czyli widzenia głębiej i lepiej, pozwala składać zdania albo malować obrazy, aby i inni mogli zobaczyć i zrozumieć. Poeta mówi:
Jeśli zechcesz świat otworzysz,
nazwiesz barwą… popiołu lub jak chryzopraz:
jabłkowozieloną, zielonawobiałą…
(Nastroje)
Właśnie sztuka potrafi najlepiej opowiedzieć świat. Wystarczy zachwyt i natchnienie a już kreska na płótnie snuje barwną opowieść o miłości, czarny atrament notuje czyjś ból po utraconym szczęściu, a muzyka naśladuje spontaniczny śmiech dziecka. „…wystarczy dostrzec to, co dzieje się – niedostrzegalnie? – obok ciebie.” Bo poezja polega na uważnym przypatrywaniu się rzeczom. Wyraz „sztuka” można zresztą zastąpić słowem „uważność”, czyli: dostrzeganie tego, co zakryte dla innych. Nie, nie zakryte tylko trudno zauważalne. I na pewno nie dlatego, że opisywane przez artystę zjawiska należą do nietypowych, unikalnych, czy niedostępnych, ale paradoksalnie są właśnie powszechne, banalne i nikogo oprócz poety nie interesują. Dociera on do przedmiotów, znaków na niebie i ziemi, wydarzeń jak nikt inny. Obejmuje je swoją wrażliwością, przenika niecodziennym doznaniem, sprawia, że dotąd niezauważalne staja się dostrzegalne. Poeta wydobywa z tła, a słowa je uwieczniają.
Przy fontannie w Loreto w tamten pamiętny dzień musiało spacerować wiele osób. Jednak tylko ta mała dziewczynka, jej ojciec, matka zatrzymali się w tym miejscu:
Oto rodzice wraz z pięknie wystrojoną córeczką
do kościoła idą. Na placu – którędy ich droga wiedzie –
w fontannie pochylone gołębie kręgiem wodę piją.
Dziewczynka też chciałaby ugasić pragnienie.
Ojciec więc bierze ja w dłonie i tak unosi aby
– nie zamoczywszy nawet rąbka swej strojnej sukienki –
tylko ustami, jak gołąb dziobkiem, napiła się wody.
(Przy fontannie w Loreto)
Nawet poeta dziwi się niezwykłej kartotece swej pamięci, która sama dokonuje wyboru pewnych minionych chwil. Przecież wiersz pod tytułem Przy fontannie w Loreto „powinien” opisać plac, architekturę, fontannę. Służyć za przewodnik, detalicznie przedstawiając przestrzeń tak, aby czytelnik, który go nigdy ni widział, mógł odtworzyć w wyobraźni to miejsce. A tu dziewczynka… „Bo zazwyczaj w pamięci na zawsze zostają / tylko blaski świtów, lśnienia światła, czasami / nie istotne na pozór: gesty, rozmowy, zdarzenia”. Tak działa ludzka pamięć, ale tak przede wszystkim działa „uważność” poezji. Dla niej istotny staje się refleks na butelce, szpaki na gruszach, „barwa woni płynąca z daleka”. Drobiazgi, detale, cienie wydobywane z drugiego planu nabierają mocy. Zaczynają żyć własnym istnieniem, bo ktoś na nie zwrócił uwagę. Jan P. Grabowski woli je od monumentalnych niezwykłości tego świata tak jak woli codzienność od święta i przedmieścia od miasta:
Istniejemy więc również dzięki: blaskom, refleksom
światła na obrzeżach i krawędziach przedmiotów…
A także – doznaniom ponad i poza krańcami zmysłów.
I takim, nie wiedzieć czemu, zapamiętanym obrazom,
Które pojawiają się niespodzianie i… są razem z nami.
Dopóki – aż po granice wieczności – trwamy…
Niepostrzeżenie i dzień po dniu – w błękit się zanurzając.
(Przy fontannie w Loreto)
Pojawiają się więc w jego wierszach obrazy okolic gdańskiego osiedla Chełm, Oruni, ośnieżony las, upamiętnienie wielkanocnej sumy, ale także szklanka ze świeżo zaparzona herbatą, czyjeś zniekształcone odbicie, sójki (które „dają bezpłatny koncert”). Te nastrojowe utwory świadomie przedstawiają inne oblicze Gdańska. Zaskakująco nie jest to świat głośnych tramwajów i ludzkiego, bezimiennego tłumu. Nawet nie zabytkowych kamieniczek, czy słynnego Neptuna. To park toruński, przedmieścia, rzeka Radunia.
Nie tylko przyrodę czyni poeta bohaterem wierszy. Przywołuje też swoich najbliższych: syna, żonę, kilka utworów dedykuje innym bliskim mu ludziom. Niekiedy także próbuje… „wytłumaczyć się” z tego przedziwnego zajęcia, jakim jest pisanie.
Nad jednym wierszem jest motto – słowa Ryszarda Kapuścińskiego – „Sztuka podnosi nas w wymiar, który jest ponad nami”.
Ta myśl patronuje całej poezji Jana P. Grabowskiego. Bo sztuka należy do dwóch porządków: w niedoskonałym świecie sama jest doskonała. Operuje symbolem, metaforą, peryfrazą, paradoksem – w ten prosty sposób nazywa Nienazwane. Za pośrednictwem materii słowa, dźwięku, czy kreski dociera do innego wymiaru. Poeta wielokrotnie wspomina o Nieprzeniknionym i Nieodgadnionym. Nazywa Je również Niewiadomym, Niewyobrażalnym, Niepochwytnym. Poezja tropiąca i dokumentująca codzienność staje się nagle metafizyczna. Osoba opisująca „tę” rzeczywistość nieustannie przywołuje inny porządek. Otwieranie świata polega już nie tylko na zdobywaniu o nim wiedzy, ale także na odczytywaniu znaków-śladów Nieprzeniknionego „Stamtąd”. Nie ma, bowiem wątpliwości, że w poetyckiej krainie Jana P. Grabowskiego współ-istnieją obok siebie dwa światy. Ten jeden – materialny, w którego tworzeniu mamy swój udział, daje się opisać choćby fragmentarycznie. To on może być furtką do poszukiwania drugiego – transcendentnego, wyczuwalnego jedynie przez wrażliwą intuicję artysty, ale nigdy za życia nie poznanego, mimo że poszukujący – jeśli wierzyć poecie – także przynależy do obu przestrzeni. W jednej trwa. Druga jest mu przeznaczona.
Nieprzeniknione chowa w sobie jeszcze jedną tajemnicę – Jego. Ani razu nie został nazwany po imieniu, choć to do niego skierowane są słowa:
Pozostawiam. Z każdym dniem pozostawiam…
życie. Pozostawiam
aby połączyć się z Tobą.
(Pozostawiam)
Smutno zaczyna się ten wiersz, ale tak naprawdę smutny nie jest. Podmiot liryczny w perspektywie Spotkania nie ma żalu za przemijaniem i pozostawieniem tej ziemi. Mimo piękna, jakie w sobie przechowuje świat i zachwytu, który wzbudza jest odczuwany jedynie jako zapowiedź lepszego. A jednak bez tego świata nie ma „Tam” i nie ma spotkania z Nim, bo najlepiej przybliża do Niego zwykły dzień:
Najbardziej cisza mnie do Ciebie przybliża
jeśli mnie słuchasz. I kiedy ja słucham Ciebie.
A także… zwykłe czynności: codzienne
rozmowy z synem, kiedy ze szkoły wraca.
I wtedy, gdy późnym wieczorem,
zmęczony, przyjeżdża z ostatniego treningu.
Bo zapewne można Cię chwalić i
coraz doskonalszym wykonaniem slow-foxa.
(Pozostawiam)
Ten sam motyw dwóch porządków pojawia się często w poezji Jana P. Grabowskiego. Znikomy człowiek, któremu z czasem pozostaje jedynie zdziwienie tym światem („Że jest? Że Tak właśnie jest?), jest tylko pozornie smutną istotą. Kiedy patrzy na wszelkie rzeczy, które giną, aby się powtórzyć, wie, że jemu dano inny kres. Choć Niewiadomy to koniec, czeka na niego z nadzieją.
Agnieszka Tomasik, Poezja, czyli wrażliwość. Recenzja tomu poezji Jana P. Grabowskiego pt. Slow-fox w chamois. Sopot, 27 maja 1999 roku.