URODZINY I NIECO DALEJ

Zaiste, myślałem, że otrzymam piękny prezent od naszych siatkarzy na urodziny. Niestety – mówiąc kolokwialnie i jak gdzieś usłyszałem… „chłopcy umoczyli” przegrywając z Brazylią aż 3:1. A jeszcze wczoraj nie mogłem się nachwalić naszej drużyny, gdy w meczu z Japonią grali jak chcieli, grali co chcieli, momentami wyraźnie bawiąc się z walecznymi Japończykami. Po prostu byłem dumny, że mamy aż tak świetnych siatkarzy, nawet momentami wzruszony, że można tak cudownie grać. A tu dzisiaj – akurat w moje urodziny – kompletny… „klops”. Czemuż to, a? – chciałoby się zapytać.

Nie miałbym „pretensji”, gdyby nasi siatkarze przegrali po zaciętej albo chociazby po walce. Wyszli jednak jacyś… „wczorajsi”, zupełnie jakby im się nie chciało grać. Coś tam kombinował Kurek, Kaczmarek był jakby bez formy i chęci do gry, toż samo Kochanowski. Dopiero, gdy wszedł Fornal, trochę się zmieniło, ale nie na długo.

Brazylijczycy grali tzw. „mocny” mecz, bili bez opamiętania w tę piłkę aż było słychać huk jak uderzała w któregoś z siatkarzy. Osobiście nie lubię takich „siłowych” zagrywek. Siatkówka to inteligentna gra, z „finezyjnie” rozgrywanymi akcjami i „fruwającymi” piłkarzami. Mam nadzieję, że piłkarze wspólnie z trenerem znajdą jakieś antidotum na takie uderzenia bez opamiętania w piłkę.

To już drugi przegrany mecz w Lidze Narodów (Liga Narodów w Piłce Siatkowej Mężczyzn 2024 [2024 FIVB Volleyball Men’s Nations League] – 6. edycja międzynarodowego turnieju siatkarskiego zorganizowanego przez Międzynarodową Federację Piłki Siatkowej [FIVB] dla 16 narodowych reprezentacji).

Siatkarzy czekają jeszcze cztery mecze: z Włochami (19 czerwca); z Argentyną (21 czerwca); z Serbią (22 czerwca) oraz z Kubą (23 czerwca). A potem finał najlepszych drużyn w Łodzi (27-30 czerwca br.). No, a wkrótce już Igrzyska Olimpijskie we Francji (27 lipca-11 sierpnia br.). Niech grają jak najlepiej potrafią, niech dają z siebie wszystko. A czy wrócą jako zwycięscy, czy tylko z jakimś medalem to już jest sprawa drugorzędna).

Zacząłem ten zapisek kreślić 8 czerwca Anno Domini 2024, a tu, proszę już „mój” miesiąc zmierza ku drugiej połowie.

(Wprawdzie w wielu wierszach podkreślam, że „najpiękniejszy miesiąc w roku październik”, i tak zaiste jest, ale tylko wtedy, gdy zdarza się w owym czasie „babie lato”).

Niebawem Jana, potem wakacje, czyli zamieszanie i wędrówka ludów oraz leżenie plackiem w tłumie na plaży jako forma wypoczynku. Bo lato w Polsce jest bardzo krótkie, trwa zaledwie kilka tygodni. A potem i tak zaczyna się To, co w przyrodzie najpiękniejsze, czyli koniec lata, początek jesieni z pięknym wrześniem i jeszcze piękniejszym październikiem. Lubię jesień, bo i listopady bywają ciepłe i nastrojowe. A wkrótce po listopadzie jest Adwent, Boże Narodzenie, Gody… zaiste piękny czas.

Te dni między moimi urodzinami, a imieninami to jest „czas kwitnienia jaśminów”. Jeśli kwitnie jaśmin w towarzystwie kwitnących lip – a tak się właśnie dzieje w parku w Rumi – to czegóż chcieć więcej?

Wtedy wszystko schodzi na plan dalszy albo staje się nieistotnie. Oglądam te rozgrywki siatkarskie w ramach Ligii Narodów zarówno siatkarek, jak i siatkarzy, ale bez emocji. Najważniejsze przecież i tak są najbliższe Igrzyska Olimpijskie w Paryżu. (XXXIII Letnie Igrzyska Olimpijskie [oficjalnie Igrzyska XXXIII Olimpiady]. Paris 2024. 26 lipca-11 sierpnia 2024).

Poza tym zaczęły się Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej 2024 (Fußball-Europameisterschaft 2024, oficjalnie UEFA Euro 2024; 14 czerwca-14-lipca 2024). Niemcy pokazali ładną, i skuteczną, grę. Nasi? Cóż, są chwaleni za… elegancki garnitur trenera tudzież bardzo drogi zegarek. (Od razu runęła fala uwag, przeważnie pań, żeby panowie byle jak jak się noszący, brali przykład z Probierza).

Francuzi wygrali dzięki samobójczemu golowi Austriaków. Za to sami Austriacy pokazali się jako twarda i waleczna drużyna. Oj, niełatwo będzie w piątek, czyli 21 czerwca, niełatwo.

Od razu sobie przypomniałem drużynę Kazimierza Górskiego, która równo 50 lat temu ogrywała na ówczesnych Mistrzostwach Świata prawie wszystkich. Przypomnę zatem, że z Argentyną wygrała 3:2; z Haiti 7:0; z Włochami 2:1; ze Szwecją 1:0; z Jugosławią 2:1; z Brazylią 1:0 i Niemcami wprawdzie przegrała 0:1, ale kto wie co by było, gdyby mecz toczył się w normalnych warunkach, a nie po ulewnym deszczu.

W aktualnych Mistrzostwach Europy drużyna Probierza przegrała „na wejście” z Holandią. Cóż z tego, że jest chwalona za dobry mecz. W sporcie liczy się tylko zwycięstwo.

Nie oglądałem tego meczu, gdyż miałem ważniejszą sprawę.

A przed kilkoma dniami w Internecie spotkałem apel zrozpaczonej Pani nauczycielki polonistki, która biada nad beznadziejnością i właśnie bylejakością języka polskiego, którym posługuje się dzisiejsza młodzież. Już nie tylko bezsensowne anglicyzmy, ale i bezmyślne błędy językowe przeważają – ba! są codziennością – w języku polskim, który coraz bardziej staje się… polskawy, czyli byle jaki.  

A już myślałem, że tylko mnie jednego irytują te wszystkie „wow”-y („łały”), „ciężko powiedzieć”, „jakby” wtykane gdzie się da, a także: „powody”, „kluczowości”, „kultowości” oraz wyłącznie „pyszne” i „przepyszne” produkty do jedzenia.

(I tak na marginesie to przecież wszystkie widoki muszą koniecznie być „malownicze”. Wszędzie można znaleźć poza tym oferty z „tylko”. Aplikacja – przykładowo – kosztuje „tylko 19,99 zł”; „tylko 29,99 zł”, „tylko 299,99 zł”. Można by dodać: „tylko dla frajerów”

Podobnie jest z „coś”. Wchodzę do centrum handlowego, a tam oprócz tylko „pysznych” i „przepysznych” produktów, wielkie napisy „kup coś”, „kup coś”, „kup coś”, „kup coś”. Zbliża się Dzień Ojca, więc… „Kup coś dla Ojca”. Ale co to jest to… „coś”?).

Nie znoszę chlapowatego jedzenia tzn. te wszystkie kisiele, budynie, ciągnące się jak smarki sery oraz utytłane w jakichś sosach dania.

Z ciekawości: „co z tego wyniknie” oraz aby mieć temat na zapisek – postanowiłem zareagować na pewne danie reklamowane na Facebooku jako, oczywiście… „przepyszne”. Otóż napisałem na temat jakichś – jak najbardziej „przepysznych” – klusek unurzanych w jakimś chlapowatym sosie, co następuje: „A co w nich takiego »przepysznego«? Napisać można, że i »przepyszne«, ale na zdjęciu unurzane w jakiejś chlapie »przepysznie« nie wyglądają. A teraz zapewne spotka mnie co najmniej… wielkie oburzenie”.

„Wielkie oburzenie”? Oooo jakże się pomyliłem. Osoby, które postanowiły skomentować moją wypowiedź, miały tylko jeden „argument”… maksymalnie dowalić. Zupełnie jakby nie mogły powściągnąć swoich emocji i szukały pretekstu aby się gdzieś wyżyć. Wszystkie, oczywiście, walą mi na „ty”, bo taka ponoć jest… „netetykieta”. I nieważne jest, że drażni mnie nazywanie wszystkich (absolutnie wszystkich) produktów do jedzenia i dań „pysznymi” i „przepysznymi”, lecz aby piszącemu te słowa dowalić. Bo czegóż to ja się nie naczytałem: od „żryj na sucho kluski, jak ci sos nie odpowiada”, poprzez różne głupie odzywki, aż po „bokserskie” groźby pewnego nudzącego się, lecz pseudochwackiego jegomościa.

Najbardziej mnie rozbawiła jednak wypowiedź pewnej Pani, która o dziwo nie wstydzi się zarówno swojego wizerunku, jak i nazwiska. (Bo przeważnie lubią dowalać osoby, które zasłaniają się albo kotkiem, albo pieskiem lub słonikiem albo wręcz jakimś kwiatkiem).

Otóż ta Pani pisze: „Ojej, ktoś się poczuł urażony. A może Pani Natalii (tzn. tej Pani, która reklamuje swoją »przepyszną« chlapę) również było przykro po Pańskim komentarzu – nie pomyślał Pan o tym? Widząc jakich słów Pan użył, mogę spokojnie założyć, że mnie z Pana pisaniem na pewno nie będzie po drodze”.

Tak, to jest klasyczne „odwracanie kota ogonem”. Ludziska lubią być chwaleni. A jak napiszesz coś od siebie, od razu dramat i huzia na tego, który ma swoje zdanie. A na to, że „pyszne” i „przepyszne” jest nadużywane (i kompletnie się zdewaluowało) już nikt nie zwraca uwagi.

Przypomina mi to niedawną sytuację, gdy pewna pisarka zaczęła w Internecie zamieszczać zdjęcia ze swoim wizerunkiem i „ochać” na swój temat i nasładzać się sama sobą. Postanowiła także poprzechwalać się, że została jedną z dwudziestu(!) „ambasadorek” czegoś tam itd. Zareagowałem i napisałem, że ważny jest tekst, wartość napisanej książki, a nie jakieś „ambasadorstwo”, „bukiety od mężusia” oraz ilość wydanych książek.

No i wtedy też „się zagotowało”. Kilkanaście „wiernych czytelniczek” (może ich było ździebko więcej) runęło na mnie z pretensjami, że „jak tak w ogóle można”. A najśmieszniejsze było to (i śmieszy mnie do dziś), że niektóre „wierne czytelniczki” uznały, że… „podwalam się do pani pisarki”. Ludzieee! – chciałoby się zakrzyknąć – głupota nie ma granic. W tym miejscu można by przytoczyć powiedzenie Wisławy Szymborskiej, że – cytuję – „Ludzie głupieją zbiorowo, a mądrzeją pojedynczo”. To się też tyczy ataku na mnie wielbicieli chlapowatych – wyżej wspomnianych… „przepyszności”.

A ja też mam nauczkę by niczego na Facebooku nie komentować. Niech się ludziska nasładzają sami sobą i jedzą te wyłącznie „pyszności” i „przepyszności”.

Pora zatem kończyć ten zapisek. Z mojego balkonu podziwiam oszałamiające pięknem zachody Słońca i Białe Noce rozprzestrzeniające się ponad Trójmiejskim Parkiem Krajobrazowym, ponad pobliską Puszczą Darżlubską i aż po Zalew Pucki. Jest tyle uroku w Przyrodzie, że te zawiści, nienawiści małych, zakompleksionych, niemających gdzie się wyżyć ludzi, na mnie nie działają.

Bo kiedy staję nad niewysłowionym pięknem Zalewu Puckiego i widzę rozfalowane wody, to zawsze myślę że ludzie przeminą, a Zalew, cała morska przestrzeń i niebo pozostaną.

8-19 czerwca 2024 r.