„ŚWIĄTECZNY WEEKEND”, „ŚWIĄTECZNE WYŁĄCZENIE” ITD., CZYLI… WIELKANOC

Motto:

 

„Nieźle by było, pomyślał Grant,

odwracając się z niechęcią od barwnego stosu,

gdyby tak wszystkie maszyny drukarskie zostały zatrzymane

 na okres życia jednej generacji,

 ot takie literackie moratorium.

Wtedy nie przysyłano by ogromnej kupy nowości człowiekowi…

 … i nie wymagano, żeby te banialuki czytał”.

 

 „Córka czasu” Josephine Tey.

 

 

 

(ALBO: SŁÓWKO O OBYCZAJACH I ZWYCZAJACH

PIERWRSZEJ ĆWIERCI DWUDZIESTEGO PIERWSZEGO WIEKU. CIĄG DALSZY)

 

Zaiste tu, gdzie mieszkam, czyli Jeszcze dalej niż Północ, wczoraj po południu tj. 15 kwietnia Anno Domini 2025 przeszła pierwsza wiosenna burza. Od razu trzeba dodać, że była to bardzo, ależ to bardzo grzeczniutka burza, ale jednak burza. Wprawdzie w prognozach pogody trąbi się wszem wobec, że „nastąpią gwałtowane burze” oraz „silne wichury”, ale już chyba nikt w takie banialuki pogodowe nie wierzy.

Zakwitły forsycje, przeszła wiosenna burza, a więc do pełni wiosny brakuje jeszcze tylko śpiewu drozda-ortolana lub gwizdu kosa. Cóż, zarówno drozd-ortolan jak i kos potrzebują, by dać koncert, przysiąść gdzieś na gałęzi, najlepiej wysokiego drzewa. (Kos gwiżdże też na dachu). Niestety, tu gdzie mieszkam, chociaż i Trójmiejski Parku Krajobrazowy i nawet Puszcza Darżlubska są o dosłowny „rzut beretem”, to nie ma do nich dostępu, a o wysokich drzewach można tylko pomarzyć. W ogóle drzew jak na lekarstwo tak, że jak przyjdą upały, to nie będzie gdzie przysiąść w cieniu drzewa. A nie ma nic przyjemniejszego niż podczas upałów usiąść w cieniu drzewa.

A propos drzew, to od razu coś mi się przypomniało w związku ze świeżo przeczytaną książką pt. Dziki Zachód, gdzie autorka najpierw pisze, że osiedleńcy z Wołynia byli zaskoczeni na Żuławach brakiem drzew, a potem opisuje, że w Marynowach na skraju wsi rosły wysokie topole, a nawet za wsią, olbrzymia lipa zrośnięta z pięciu lip. O tej lekturze kilka słów w dalszej części tego zapisku, czy też… posta.

Trudno pojąć po co zachwaszcza się język polski jakimiś właśnie, a to „postami”, a to „must-watchami”, a to „it girlsami”, a to „flow wykładów”, a to „efektami wow”, a to „ robieniem unboxingów”, a to „headlinerami festiwalu”, a to „screen shotami”, a to „elektrycznymi fatbikami”, a to „myspacami” itd. A rozśmieszyło mnie do rozpuku, gdy pewna poetka… „Swoją codzienność researchuje w formie doktoratu”. Można rzeczywiście „ochujeć” od takiej polszczyzny.

Notuję, a nie piszę „posty”. Bo Wielki Post właśnie się skończył i twa Wielki Tydzień. Jego kulminacją jest Triduum Paschalne czyli Wielki Czwartek, Wielki Piątek i Wielka Sobota, po której następuje Zmartwychwstanie. Bo sama Wielkanoc to jest już właściwie… po świętach. Zgoda, świętuje się Zmartwychwstanie, ale najważniejsze jest jednak Triduum Paschalne. Kto jednak o tym wie? W Internecie panuje o tym kompletna ignorancja (by nie napisać jakieś dosadniejsze słowo). Prawie nikt nie pisze, ba! nawet nie wspomina o Wielkanocy, lecz wyłącznie o „świątecznym weekendzie”, „świętach”, o „zajączkach”, o „serniczkach” i o „białej kiełbasce”. Ja nie wymagam, nie oczekuję jakieś ortodoksyjności, ale przynajmniej odrobinę wiedzy na temat Wielkanocy ludziska jednak powinni mieć. Tymczasem prawie już nikt nie wierzy w jakieś tam Zmartwychwstanie, bo są to tylko kolejne „święta”, a więc dni wolne od pracy oraz okazja by „się nażreć, nachlać i się zabawić”.

Doprawy, nie przypuszczałem, że za mojego życia doświadczę, aż takiej zmiany obyczajowości i mentalności. Technologia rozwinęła się w sposób niemal fantastyczny, natomiast mentalnie ludziska jakby się… cofnęli. Już wiele lat temu dostrzegła to także Wisława Szymborska pisząc, że „ludzie głupieją zbiorowo, mądrzeją pojedynczo”. No bo czyż nie nazwać zgłupieniem to publiczne, i masowo publikowane w Internecie, całowanie się z psami? Lubię psy, ale to, co niektórzy ludzie z nimi wyprawiają, to przeszło granice wszelkiej racjonalności. To, że traktują psy jak członków rodziny, że ostentacyjnie, publicznie, nazywają je „psynkami” i „psiewuchami”, to ich sprawa. Tylko po co to upubliczniać? Po co pokazywać filmiki, które stają się „viralami” (kolejny przykład zachwaszczania języka polskiego angielszczyzną), gdzie jakaś pani wręcz całuje się z psem, który przedtem – jak ktoś słusznie zauważył… „lizał się po jajach, jadł jakieś gówna”. A poza tym jeśli „wszystkie zwierzęta, to są nasi przyjaciele”, to już widzę jak ta pani całuje się z np. gniewoszem plamistym.

Wszędzie trąbi się: „kochajmy zwierzęta”, czyli wyłącznie psy i koty. No to niech mi ktoś wyjaśni to publiczne chwalenie się złowionymi (oraz ukatrupionymi) rybami. Złowiłeś tę, czy inną rybę, to twoja osobista sprawa. Widocznie byłeś aż tak bardzo głodny, że tę rybę musiałeś własnoręcznie złowić. Tylko po co to publiczne chwalenie się i wrzucanie do Internetu filmików i fotek? 

Jakoś również nie mogę pojąc chwalenia się książkami i zachwalania książek, Zachwalenia okraszonego niezmiennym „kup teraz”. No, ludzie, co mam kupować, wygląd okładki? Przecież książkę, zanim się ją kupi, trzeba wziąć do ręki, obejrzeć ją, podczytać, właśnie zobaczyć czy się nie rozpadnie już przy pierwszej lekturze. Bo książki w miękkich okładach to są „jednorazówki”. 

No i to chwalenie się nie tylko psami, którym „dało się domek” (tylko ileż potem w tym „domku” kłaków, sierści, kurzu i różnych mieszkańców naniesionych z dworu), ale i chwalenie się: o, patrzcie, tu jestem; o przejechałem na rowerku tyle a tyle kilometrów; o, jestem w Sopocie i piję kawę; o, patrzycie, właśnie wysiadłam z samolotu na Grenlandii itd. W takich okolicznościach mógłbym się także „pochwalić”, że np. „O, jestem w Pernambuco, gdzie trafiłem via Wyspy Zielonego Przylądka”. Ten „post” powinien oczywiście być okraszony  gębą w maksymalnym zbliżeniu i rozdziawie z jakąś palemką w tle.

Co do chwalenia się to ludziska lubią wrzucać do Internetu a to filmiki, a to zdjęcia, a to swoje „piosenki” (wszystkie, oczywiście w rytmie: „rypma-pympa”, „pympa-rympa”).

Oto – przykładowo – ktoś wrzucił zdjęcie jednej z ulic w Gdańsku. Zdjęcie jest całe zażółcone, pusto na nim, a na wieczornym niebie nie widać ani jednej gwiazdy. Napisałem, że nie ma się czym zachwycać, ponieważ te „zabytkowe kamieniczki”, to tylko PRL-owsa rekonstrukcja. No i jak można się domyślać, otrzymałem olbrzymi wykład, czego to na tym zdjęciu nie widać i jakich to nie użył środków autor, by było ono „klimatyczne”, „kultowe”, „malownicze” itd. Od razu przypomniał mi się wykład w galerii sztuki na temat pewnego… „obrazu”. Piszę w cudzysłowie, ponieważ była to tylko rama z wyrwanym jednym brzegiem. Otóż wykładowca, profesor sztuki, przekonywał przez dwie bite godziny, że jest to genialny obraz, ponieważ każdy może sobie włożyć w tę ramę dowolną treść.

Inny przykład: pewna pani pstryknęła rankiem zdjęcie porannej tęczy, wrzuciła je do Internetu i opatrzyła komentarzem… „wow”. Napisałem, że „wow” w języku polskim ma co najmniej kilkadziesiąt odpowiedników. Wiecie jak zareagowała? Postem pełnym agresji i nienawiści. Taki jest właśnie Internet, tacy są ludzie. Zamiast – jak w tym przypadku, podziękować, zainteresować się jakie to są odpowiedniki „wow”, najlepiej jest bezmyślnie komuś dowalić, stłamsić, zdeptać, głupio ukąsić.

Bo chwalący się w Internecie oraz bezustannie lansujący swoje „ja”, chcą być także bezwarunkowo chwaleni. A napiszesz coś od siebie, albo nie daj Boże skomentujesz, to od razu kły i pazury na wierzchu.

Dlatego też nie bez obaw chciałbym napisać kilka słów o książce pt. Dziki Zachód, o której wspomniałem wyżej. Autorka w „podziękowaniach” zamieszczonych na końcu książki podkreśla, że jest nie tylko „pisarką”, ale także „pisarką historyczną”.

(Tu na marginesie chciałbym podkreślić, że np. Zofia Kossak, która napisała genialne powieści historyczne, nigdy nie chwaliła się, że jest „pisarką” oraz „pisarką historyczną”. Widocznie teraz taki jest znak czasów, że trzeba bezustannie się chwalić i lansować oraz podkreślać, że jest się „pisarką”).

Do sięgnięcia po tę powieść, raczej niby powieść, zachęciła mnie informacja, że jest to pozycja o ludziach, którzy w 1945 r. zostali przesiedleni z Wołynia w okolice Malborka. Znam przecież z pierwszej ręki opowieści z tamtych czasów, których nasłuchałem się we wspomnieniach zarówno moich Rodziców, jak i Ciotki oraz osób, które z Wołynia przyjechały i pod Malborkiem się osiedliły.

Od razu powiem, że opis życia w Dzikim Zachodzie na Wołyniu Polaków jest zupełnie szczątkowy, a właściwie w ogóle nie ma. Bo oto są dwie rodziny o z ukraińska brzmiących nazwiskach: Kaczaniuk, Dańczuk, są i dzieci o imionach np. Mietek, Icek, Benek i Poldek, jest i jakiś Gerszon pijaczyna, który wymachuje pepeszą niewiadomego pochodzenia. Jest i Galina Kabaszna… rzeczywiście, sami Polacy. Ledwie słowem jest wspomnienie o Rzezi Wołyńskiej, o wypędzeniu Polaków z ojcowizny, ba! a o Przebrażu, gdzie uciekinierzy koczowali od 1943 do 1945 r. ani słowa. Podczas dwutygodniowej podróży z Wołynia do Malborka Gerszon z Witoldem bez przerwy się kłócą, zupełnie jakby to była jakiś telenowela, bo ani treści ani sensu w tej wymianie zdań nie ma. Osadnicy w Malborku a potem już w Marynowach bez ustanku głodują, ale kiedy Gerszon odpędza pepeszą bandę, znoszą mu, nie wiadomo skąd… butelki wódki i swojskiego wina.

Jeszcze mniej wiarygodna jest ta wyprawa kilka osób po konne wozy do oddalonej o dwadzieścia kilometrów miejscowości nad morzem. Otóż osoby te, prowadzone przez Niemca, brną kilka godzin przez wodę sięgającą im do pasa. Mało tego, w wodzie jest pełno przeważnie zdechłych zwierząt… Wystarczy? I to ma być „historyczna powieść”? Koń by się uśmiał. No, ale cóż, jest… „poczytna” i książki tej autorki są kupowane przez czytelniczki (nade wszystko czytelniczki) nawet oberemkami. Jak nietrudno się domyśleć są to chyba wielbicielki tasiemcowych telenoweli i disco polo. Bo Dziki Zachód to jest taka właśnie książkowa telenowela utrzymana w rytmie disco polo.

Dosyć zatem o przywarach, chwaleniu się, o bezmyślnym lansie. Bo zaczęło się właśnie (i trwa) Triduum Paschalne.

16-19 kwietnia 2025 r.

 

PS. Do tego zapisku postanowiłem załączyć obraz Zdjęcie z krzyża (1435) Rogera van der Weydena (1399/1400-1464). Wprawdzie nie za bardzo on „koresponduje” z treścią tego zapisku, ale ten obraz jest ważniejszy niż jakakolwiek w ten czas treść takich, czy innych zapisków.