NASZ BEŁKOT POWSZEDNI (essais)

Rano podczas śniadania otwieram telewizor aby zobaczyć prognozę pogody oraz zapoznać się z najnowszymi wiadomościami. Wprawdzie i tak po przebudzeniu zaglądam do telefonu, ale co duży ekran, to duży ekran.

A tu na cały ekran wielka, spasiona, aż wykrzywiona od dobrobytu gęba coś fafluni/bełkocze/mamrocze. Zmieniam kanał: reklama. Na następnym znowu głupia reklama. Jeszcze inny: reklama. Na następnym zapowiedź „debaty”, czyli gadaniny dla samej gadaniny.

O, wreszcie trafiam na prognozę pogody. Jakiś jegomość w średnim wieku, za to ubrany w slim fit, czyli w obcisłą marynareczkę aż go wyraźnie pije pod pachami, do tego spodeńki przyciasne w kroczu, krawacik, że niby taki elegant, ale choć roześmiana, nie wiadomo od czego, gęba to zarośnięta wielodniową szczeciną. No i mamrocze, mamrocze, mamrocze.

(Kiedyś usłyszałem od znanej osoby znającej się na modzie, obyczajach, itd. że „mężczyzna nieogolony, to mężczyzna brudny”. I teraz czy komu pasuje, czy nie pasuje prawie wszyscy panowie chodzą zarośnięci niemal po oczy jakąś szczeciną).

Czy ci wszyscy, którzy występują w telewizji nigdy nie słyszeli co to takiego dykcja!?, dykcja!!?? dykcja!!!??? DYKCJA!? Czy nie słyszeli co to takiego impostacja? IMPOSTACJA!?

Pod ekranem przesuwają się paski z „wiadomościami”, czyli wypadki, morderstwa, pożary itd. I to są jedyne(!) telewizyjne „wiadomości”.

Wygaszam telewizor. Włączę go pewnie pod wieczór by coś nowego znaleźć w repertuarze filmowym na Netflixie. O, jest nowy polski film. Niestety, nic nie można zrozumieć, ponieważ wszyscy aktorzy straszliwie bełkocą. A może tak Furioza (2021), 139 min., reż Cyprian T. Olencki? Pierwsza scena i obraz się chwieje, acha, mamy „modne” kręcenie z ręki. A potem już tylko: „kurwa”, „kurwa”, „kurwa”, „kurwa”. Po dziesięciu minutach mam dosyć. Ja, kinofil, który widziałem najdziwaczniejsze filmy, nie mogę zdzierżyć tej bylejakości, czyli kręcenia wyłącznie z trzęsącej się ręki, bełkotu zamiast polskiej mowy i kurwowania.

Wracam do oglądania kolejnych odcinków Columbo, czyli do precyzyjnych scenariuszy, znakomitych inscenizacji, takiegoż aktorstwa i… „przeźroczystych” zdjęć tzn. takich, że ma się złudzenie, ba! pewność, bezpośredniego uczestnictwa w akcji.

Unikam jak tylko mogę wizyt w takim, czy owakim urzędzie. Po co mam bowiem się denerwować, bo i tak nigdy niczego nie udało mi się załatwić (jedynie kiedyś wymianę dowodu osobistego załatwiłem od ręki).

Czasami jednak mam sprawę do tego lub owego urzędu. Dzwonię, słyszę: „W trosce o wysoką jakość usług rozmowy są nagrywane. Jeśli nie wyrażasz zgody na nagrywanie, odłóż słuchawkę”.

Polskie prawo nie pozwala na nagrywanie rozmów. Nie zabrania jednak. „A to co nie jest zabronione, jest dozwolone” i z tego absurdu korzysta ten i ów m.in. operator. Tak to „sprytnie” jest wykorzystane, że jeśli jest awaria z przyczyny operatora, to dzwoni klient, ale – uwaga! – na własny koszt. A operator zawsze i tak twierdzi, że wina jest tylko i wyłącznie po stronie klienta.

A zatem telefon do urzędu. Słyszę: „W trosce o wysoką jakość usług rozmowy są nagrywane. Jeśli nie wyrażasz zgody na nagrywanie, odłóż słuchawkę”. Po drugiej stronie słuchawki słyszę zawsze jakieś mamrotanie. Przedstawiam się i pokrótce wyłuszczam swoją sprawę. Po czym słyszę:

– Mi jest ciężko powiedzieć… – słychać mamrotanie.

„Mi jest ciężko powiedzieć…” to jest teraz standard. Mam ochotę odłożyć słuchawkę, ale słyszę kontynuację owego „mi jest ciężko powiedzieć”.

– Mi jest ciężko powiedzieć, ale musi pan jakby zadzwonić pod inny numer.

Ja przecież niczego nie „muszę”, a poza tym co to znaczy „jakby zadzwonić”? Mam w dalszym ciągu ochotę odłożyć słuchawkę, bo czuję, że nic nie załatwię. A poza tym ten niechętny tembr głosu młodej, zazwyczaj, pani.        

– To proszę o podanie mi tego numeru – kontynuuję.

– Ale ciężko powiedzieć jaki to jakby numer, ja nie mam obowiązku podawać jakby numerów do innych jakby wydziałów.

Czuję, że naruszyłem błogi spokój sekretariatu, w którym pracuje owa pani.

– Bardzo mi na tym zależy – staram się być „uparty” ponieważ to urząd jest dla mnie, a nie odwrotnie.

– Mi jest ciężko powiedzieć o co panu chodzi. Czy mogę jakby jeszcze w czymś pomóc?

– Nic mi pani nie pomogła – opowiadam zgodnie ze stanem rzeczy.

– Czy jeszcze mogę jakby w czymś pomóc? – pyta po raz wtóry pani sekretarka ważnego urzędu, po czym nie doczekawszy się mojej odpowiedzi, bo mnie całkowicie zamurowało takim potraktowaniem, odkłada słuchawkę.

I co z tego, że rozmowy są nagrywane. Jeśli ośmielisz się petencie, złożyć skargę, to będziesz musiał odczekać ustawowe trzydzieści dni, a potem otrzymasz byle jaką odpowiedź, że „zostały udzielone wyjaśnienia”, które oczywiście niczego nie wyjaśniają. A przecież Kodeks Postępowania Administracyjnego w żadnym miejscu nie stanowi o „udzielaniu wyjaśnień”, z których nic nie wynika.

I tak się to wszystko toczy: tak było „za komuny”, tak było po zmianie ustroju, tak jest i teraz.

Język polski przekształcił się w język polskawy, z obowiązującym „mi” na początku wypowiedzi, dodawania do wszystkiego „jakby” oraz powszechnego… „ciężko powiedzieć” itd. Sprawy są tylko „kluczowe”, jedzenie tylko „pyszne”, „przepyszne” albo „przepychota”. („Pani premier po kluczowym spotkaniu, udała się z panią kanclerz na kluczowe śniadanie”. „Te wielkanocne mazurki to jest przepychota, a i czekoladowe zajączki wyglądają na przepyszne”).

Dykcja, a zwłaszcza jakaś tam impostacja nikogo nie obowiązuje. Wszyscy teraz, zwłaszcza w środkach masowego przekazu, mamroczą/ bełkoczą/faflunią.

7 kwietnia 2022 r.

PS Obejrzałem właśnie polski film Gierek. Dwie i pól godziny. Żałosny poziom.