„MAGIA ŚWIĄT”

Motto:

 

„Tym właśnie jest życie,

odrobiną światła, które ginie w ciemnościach”.

 

Podróż do źródeł nocy Louis–Ferdinand Céline

 

 

Zaiste, do świąt Bożego Narodzenia jest jeszcze jeden miesiąc – w tym cztery niedziele Adwentu – a już także przynajmniej od miesiąca, (czyli od końca października) trąbi się wszem wobec o jakiejś… „magii świąt”. Szaleństwo to ogarnęło najpierw galerie handlowe a także i stoiska w sklepach z elektroniką, gdzie wszystko (wszystko!) począwszy od telewizorów, a skończywszy na ozdobach świątecznych oraz zabawkach jest tylko i wyłącznie „made in czajna”.

Trąbi się o „magii świąt”, a nikt nie potrafi wyjaśnić na czym owa „magia świąt” polega. Bo przecież nie na lodowiskach, jarmarkach, bombeczkach, lampeczkach, iluminacjach, bigosikach i grzańcach. Osobiście nie mam nic przeciwko ani „jarmarkom świątecznym”, ani tym bardziej „bożonarodzeniowym”. Tylko – „ludzieńki” – nie w Adwencie. Cztery tygodnie przed Bożym Narodzeniem, zwane Adwentem, to wprawdzie nie czas pokuty, umartwiania się i postu (tak dawniej bywało), ale także nie pora na jarmarczne uciechy. To nade wszystko czas zadumy i oczekiwania na przyjście Jezusa Chrystusa.

Takie jarmarki mogłyby się odbywać po Bożym Narodzeniu, po Godach, w karnawale. Jarmarki świąteczne organizowane już w listopadzie, a trwające przez cały Adwent, są jednym z absurdów współczesnych zwyczajów. A czyż nie głupie – no bo jak to inaczej nazwać? – jest śpiewanie kolęd w Adwencie oraz – jeszcze głupsze – organizowanie „spotkań opłatkowych” i „łamanie się opłatkiem”?

Wigilia świąt Bożego Narodzenia to dzień 24 grudnia, to dla ludzi wierzących w Boga, najważniejszy dzień w roku. I to tylko w tym dniu, podczas Wieczerzy Wigilijnej, a potem podczas Pasterki (gdzie po raz pierwszy zabrzmią kolędy) zaczynają się święta Bożego Narodzenia.

Rozjarzone lampeczkami, iluminacjami, bombeczkami wnętrza galerii handlowych oraz jarmarki nie mają nic wspólnego z jakąkolwiek magią, a tym bardziej z Bożym Narodzeniem.

Czyżby to znaczyło, że w małych miasteczkach oraz miejscach, które nie stać ani na galerie handlowe, ani tym bardziej na jarmarki, nie będzie „magii świąt”?

A poza tym dla kogo są te jarmarki z „magią świąt”? Czy także dla starszych osób, które ze względu na wiek i choroby latami nie wychodzą z domu? A może dla osób przebywających w Zakładach Opieki Leczniczej? A może dla tych dziesiątków tysięcy osób, które przebywają w Domach Seniora?

Ta „magia świąt” to wymysł, czy też zwyczaj, czasów współczesnych. Tak samo jak jeżdżenie rowerami po chodnikach przeznaczonych wyłącznie dla pieszych, ogłupianie się jakimiś e-papierosami, czy też – również bezsensowne – pokrywanie ciała tatuażami. Jeśli dodać do tego chodzenie jak cały rok na czarno, albo – kiedy tylko pociepleje – w powyszarpywanych („jakby psy je powygryzały”) portkach lub w takich szortach, że pośladki są odsłonięte itd., to mamy obraz zwyczajów czasów współczesnych.

Kontakty międzyludzkie stały się powierzchowne, dużo za to jest wśród ludzi wrogości i nienawiści. A spróbujże coś załatwić w jakiejś instytucji kultury i poproś o zainteresowanie się sprawą np. radnego powiatowego. Nie dosyć, że sprawą się nie zajmie, to wywróci ją na nice i otrzymasz od niego histeryczny telefon zawierający jedynie plotki, inwektywy i pomówienie.

Za to coraz powszechniejsze stają się publicznie ogłaszane apostazje i odchodzenie od Kościoła katolickiego. Żałośnie to, niestety, wygląda. Po pierwsze Kościół katolicki trwa już przeszło dwa tysiące lat. I można by dodać: a ty, co tak się szamoczesz robaczku i apostazjujesz, ile tu jeszcze potrwasz? A po drugie nikt ci nie broni ani gdziekolwiek wstępować, ani tym bardziej występować. A zatem i ta twoja żałosna apostazja, to powinna być wyłącznie twoja osobista sprawa. A po trzecie wreszcie gdybyś poczytał dzieła chociażby Zygmunta Kubiaka, to dowiedziałbyś się, do jakiej kultury należysz i jakich – jako cywilizowanemu człowiekowi – wypada przestrzegać obyczajów oraz zwyczajów. No, ale teraz jest modne mieć wszystko w dupie, napawać się wyłącznie chwilą, a życie traktować jako rozrywkę.

I jeszcze jedno. Wskutek emocjonalnego oddalania się ludzi od siebie, coraz więcej jest usynowień psów i ucurkowień kotów, a właściciwie kotek. Modne jest teraz mieć psynka i kocórkę. I z takim psynkiem, choćby się położywszy lizał po jajach, albo z cieknącym mu z pyska jakimś śluzem, wolno wejść do restauracji, a nawet, w specjalnym wózeczku, do centrum handlowego. A jeżeli ktoś postanowi usynowić prześlicznego konia lub nie mniej sympatycznego kozła, to dlaczego z tymi „synkami” nie wolno wejść ani do restauracji, ani tym bardziej wejść na zakupy?

Z ludźmi dzieje się coś przerażającego. Jakiś czas temu na pytanie dziennikarki do Krzysztofa Zanussiego: „Dlaczego nie lubi pan ludzi”? Zanussi odpowiedział: „Lubię ludzi, ale się ich boję”. I mam takie samo zdanie jak Zanussi. No bo kiedy – całkiem niedawno – pisałem, że srebrny medal olimpijski to medal przegranych”, odpisano mi m.in. „no ty kurwa sam zdobądź olimpijskie srebro” albo „a ty, kurwa, coś potrafisz przegrywie” lub „jebnij baranka o ścianę” itd. Przy tym na nic się zdało moje powoływanie na autorytet tj. Sebastiana Kawę, arcymistrza szybownictwa, który twierdzi, że „drugi znaczy ostatni”.

Podobne komentarze spotkały mnie, gdy ostatnio zadałem – nieco prowokująco – pytanie na czym polega „tajemniczość i… uliczki Plebania w Gdańsku?”. Nikt na to proste pytanie nie potrafił odpowiedzieć. Za to, czego to ja się nie naczytałem na swój temat. Nikt nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, za to każdy chce być mądrzejszy, albo przynajmniej – jak nie ma argumentów – aby jego było na wierzchu. Przy tym nikt się nie bawi w jakieś zwyczajowe „pan”. Wszyscy walą mi na „ty” i oczywiście mają w dupie Netykietę.

Zaiste, trochę się dziś rozpisałem, a tu już z 24 listopada zrobiło się 28 listopada (czwartek). A wczoraj obiegła Internet wiadomość, że „Jarmark Bożonarodzeniowy Gdańsk wygrał w prestiżowym konkursie „Best Christmas Market in Europe 2025!”. Można było głosować przez osiem dni: od 20 do 27 listopada. Przedziwny to „konkurs”, ponieważ większość jarmarków zarówno w Polsce, jak i w Europie zostanie otwartych już po ogłoszeniu werdyktu. No, ale zewsząd płyną gratulacje, a ludziska się cieszą. Gdyby ten werdykt ogłoszono w ostatnim dniu trwania jarmarku, to byłoby to naturalne. 

Bo oto European Best Destinations pisze: „Najlepsze jarmarki bożonarodzeniowe w Europie 2025. Odkryj swój wybór najlepszych jarmarków bożonarodzeniowych w Europie na rok 2025 (ranking oparty na ponad 753 000 głosach podróżników z całego świata).

Gdański Jarmark Bożonarodzeniowy otrzymał tytuł Europejskiego Najlepszego Jarmarku Bożonarodzeniowego 2024-2025 z +90 000 głosów ! Gdy zapada noc, serce Gdańska w Polsce ożywa dzięki iluminacjom, świątecznym melodiom i radosnym odgłosom dzieci, co oznacza wyczekiwany Gdański Jarmark Bożonarodzeniowy”.

Natomiast Forbes pisze: „Gdańsk, Polska. Gdański Jarmark Bożonarodzeniowy został właśnie wybrany Najlepszym Jarmarkiem Bożonarodzeniowym Europy 2025 głosami milionów podróżnych”.

A więc: „753 000”, czy „+90 000 głosów”, czy „miliony podróżnych”? Gdańsk podaje na stronie internetowej, że 90.000 tysięcy. Jestem bardzo ciekaw kto z owych +90.000 głosujących odwiedził w ciągu 8 dni głosowania pozostałe… 20 jarmarków biorących udział w konkursie w: Kajowej (Rumunia); Genewa (Szwajcaria); Ryga (Łotwa); Asti-Govone (Włochy); Essen (Niemcy); Valkenburg (Holandia); Montbéliard (Francja); Wiedeń (Austria); Marbella (Hiszpania); Praga (Czechy); Bath (Wielka Brytania); Bruksela (Belgia); Birmingham (Wielka Brytania); Salzburg (Austria); Edynburg (Szkocja); Londyn (Wielka Brytania); Helsinki (Finlandia); Brugia (Belgia); Manchester (Wielka Brytania)?

Tymczasem zaczął się Adwent. Furda tam Adwent, gdy w „sercu Gdańska” trwa „magia świąt”. W sercu? Jeśli miasto ma serce, to – trzymając się biologii, czy, ściślej, fizjologii – ma też głowę, żołądek, jelita i… wiadomo co. Ciekawym, gdzie znajdują się te części ciała?

Albowiem jedna z moich tras spacerowych wiedzie następującymi ulicami: wysiadam z autobusu na Łagiewnikach, następnie – po wypożyczeniu książek na Wałowej – wracam na Łagiewniki, idę: Lektykarską, Rybakami Dolnymi, Wapienniczą, przechodzę przez Ołowiankę, idę dalej Szafarnią, Stągiewną, Powroźniczą, Ogarną, Słodowników, Za Murami, Armii Krajowej, Menonitów, Zaroślakiem i dalej na Południe, a potem na Zachód. Te ulice, po których chodzę to – nawiązując do naturalistycznej poetyki Podróży do kresu nocy – wątroba miasta, żołądek, a może jelita?

Nigdzie tam jednak nie widać ani jakiejkolwiek „magii świąt”, ani czegokolwiek „świątecznego”.

Kiedy nieco sięgam pamięcią wstecz, to nikt wtedy nawet nie wspominał o jakiejś… „magii świąt”. Owa „magia” była nie w jarmarkach, nie w lampeczkach, nie w iluminacjach, nie w grzańcach i nie w pajdach chleba ze smalcem, lecz w ludziach.

Bo tak mniej więcej na miesiąc przed Bożym Narodzeniem organista roznosił opłatki, a i ludzie się jakby zmieniali. Jeszcze częściej uśmiechali się do siebie, częściej zagadywali do siebie, słowem czuło się radość z nadchodzących świąt Bożego Narodzenia. I oczekiwanie. Wprawdzie post nie był nakazany, ale nikt nie obnosił się z pajdami ze smalcem, ani piciem alkoholu. Choinkę się stawiało i ubierało w Wigilię. I od Wigilii, a nie już w Adwencie – jak jest teraz – śpiewało się i słuchało kolęd. A, i zawsze na Boże Narodzenie był przynajmniej lekki mrozek, no i zawsze śnieg. Bardzo często dużo śniegu. To były niezapomniane święta Bożego Narodzenia. I dopiero po Bożym Narodzeniu, podczas Godów, które trwały do Trzech Króli i zaraz potem zaczynał się karnawał.

24 listopada – 2 grudnia 2024 r.

PS. Zapisek ten postanowiłem okrasić obrazem Fra Agelico (1387-1455) pt. Zwiastowanie (1450).