Na przełomie lat 80 i 90 XX wieku mieszkałem przez jakiś czas w falowcu, na Przymorzu, na IX piętrze. Mieszkało się nam bardzo dobrze. Sąsiedzi byli przewspaniali, przeuroczy i przesympatyczni.
Mieszkanie nasze miało jednak dwie wady: zaledwie 38m2 oraz obskurną windę, która bardzo często się psuła. Widok za to mieliśmy niezapomniany: od Parku Oliwskiego i aż po całą niemal Zatokę Gdańską.
Najbliższy sąsiad – przesympatyczny pan Henryk, który „lubiał wypić” – gdy spotykaliśmy się na galerii (on z papieroskiem, ja bezustannie podziwiający rozprzestrzeniającą się zatokę) podczas takiej pogody, jaka trwa właśnie bezustannie, często swoim akcentem spod wschodniej granicy – oznajmiał: „Lieje, panie, lieje”.
Cóż robić w taką pogodę, gdy zapisano mi na 7 dni antybiotyk i muszę „siedzieć” w domu, a za oknem bezustannie „Lieje, panie, lieje”?
Otóż zachwycam się prozą Stefana Grabińskiego. Jego opowiadania to małe arcydzieła. A Spojrzenia nie mogę się wprost… nasmakować. Co za cudowna proza.
A kiedy już się naczytam Grabińskiego, to odświeżam sobie… Stawkę większą niż życie. Serial ten – moim zdaniem – w ogóle się nie zestarzał. W dalszym ciągu podziwiam jego werwę, jego „filmowość”, jego inscenizacyjną pomysłowość, a nade wszystko aktorów. Co za wspaniała plejada najznakomitszych aktorów.
„Przymykam oko” na wszystkie wady tego filmu. Nie interesują mnie jego „tendencje polityczne”, „wpływu Iwana” itd. Stawkę już po raz kolejny znakomicie mi się ogląda i nie przyjmuję żadnych „czepialskich” argumentów.
Zachwyciłem się także, po raz kolejny, filmem Hud, syn farmera (Hud – 1963), 112 min., reż. Martin Ritt, z Paulem Newmanem, jako Hud Bannon, Melvynem Douglasem (Oscar), jako Homer Bannon, Brandonem De Wilde jako Lonnie Bannon oraz Patricią Neal (Oscar) jako Alma Brown, z czarnobiałymi zdjęciami Jamesa Wong Howe (Oscar).
Film został nakręcony według powieści Horseman Larryego McMurtryego (1936), który motto do niej zaczerpnął z poematu Williama Butlera Yeatsa (1865-1939) pt. Under Ben Bulben (1933): „Cast a cold eye / On life, on death. Horseman, pass by!”.
(Próbowałem odszukać w bibliotekach, w księgarniach książki Larryego McMurtryego. Niestety, książek tego interesującego, amerykańskiego pisarza jak na lekarstwo.
Wcale się nie dziwię: biblioteki i księgarnie są teraz zawalone wyłącznie „bestsellerami”).
W filmie Ritta jest przynajmniej kilka cytatów Huda Bannona wartych zapamiętania. Jak na przykład ten: „– Wiesz co szefuniu? Jeżeli nie zadbasz o własne interesy, to ludzie pomogą ci tylko przy spuszczaniu trumny do grobu”. Hud Bannon (Paul Newman) do swojego bratanka Lonnie Bannona (Brandon De Wilde).
Albo słowa, które Hud mówi Lonniemu na odchodnym: „Na świecie jest pełno gówna. I tak w nie wdepniesz, choćbyś nie wiadomo jak był ostrożny”.
(A tak nawiasem: mimo najwyższej ostrożności na jaką mnie stać, jakże ostatnio… wdepnąłem, starając się o pewne „kulturalne” stypendium na wydanie książki. Jakże strasznie wdepnąłem).
Na dworze tymczasem, gdy pod antybiotykiem „na górne drogi oddechowe” czytam albo oglądam filmy… „lieje, panie, lieje”.
A w ogóle z panem Henrykiem było zawsze wesoło. Niemal każdy kontakt z nim mógłby być anegdotą, jak np. ta sytuacja:
Pan Henryk bardzo lubił filmy wojenne. „– Panie, nieważna polityka. Ważne aby się naparzali” – mówił. Wypożyczyłem zatem kiedyś dwa filmy wojenne i zaprosiłem Pana Henryka na projekcję. Postanowiłem go ugościć następującym long drinkiem: do największych szklanek, jakie posiadałem, wlałem jakieś 5/6 soku, resztę pojemności dopełniłem mrożoną wódeczką i dwoma plastrami cytryny. Do tak przygotowanych drinków włożyłem dwie słomki. Sądziłem, że sącząc, obejrzymy te dwa filmy.
Pan Henryk nieco zdziwiony spojrzał na swoją słomkę, po czym wyciągnął ją z drinka i położył na talerzyku. „– To dla dzieci” – powiedział, a następnie, gdy nawet jeszcze nie skończyły się napisy czołówki pierwszego filmu, wychylił duszkiem swoją szklankę.
Dostrzegłem wielkie rozczarowanie na jego obliczu.
– Co pan nam nalał? – w końcu zdobył się na pytanie, nie odrywając oczu od ekranu telewizora.
– Według przepisu: 5/6 soku i 1/6 wódeczki.
Pan Henryk spojrzał na mnie z dezaprobatą.
– Jak pan będzie robił następnego drinka, to niech naleje 1/6 soku.
Zrozumiałem. Przygotowałem panu Henrykowi drinka według jego przepisu: 5/6 wódeczki i 1/6 soku. Odtąd serwowałem panu Henrykowi drinki według jego przepisu.
A kiedy i czym rewanżował mi się pan Henryk, może innym razem.
A tymczasem wciąż… „lieje, panie, lieje”.
7 września 2017 r.