„…KARTKA OD FRANCISZKI, NA KTÓREJ SIĘ TEŻ PODPISAŁ”

„Od Łukasza żadnych wiadomości w ciągu tego miesiąca. Tylko miła kartka od Franciszki, na której się też podpisał”.

Łukasz zatem podpisał się nie tylko na kartce, ale także na Franciszce, swojej żonie. Tak właśnie jest w tekście książki, którą przeczytałem jednym tchem. Jest to powieść Pewien uśmiech (Un certain sourire, 1955) Françoise Sagan (1935-2004).

Książka ta, a właściwie książeczka, to zaledwie 4,3 arkusza wydawniczego nazywana jest… powieścią, chociaż bliżej chyba jej do opowiadania ze względu nie tylko na objętość, temat, ale nade wszystko zaledwie dwie osoby pierwszoplanowe: Dominika i Łukasz, dwie osoby drugoplanowe: Franciszka (żona Łukasza) i Bertrand oraz jeszcze dwoje albo troje epizodycznych znajomych.

(Nawiasem chciałbym zaznaczyć, że moja debiutancka minipowieść z 1980 r. pt. Ukryte spojrzenie to 6,60 arkusza wydawniczego).

Takie się jednak wówczas, tj. w drugiej połowie XX wieku, powieści pisało. Co innego teraz: nie dosyć, że są to „wypasione”, kilkusetstronicowe powieści, to w dodatku każda z nich jest „bestsellerem”. W dodatku kręcone są według nich filmy, które przechodzą bez większego echa.

Co zatem jest takiego w Pewnym uśmiechu, że przeczytałem tę książkę jednym tchem. Otóż mimo, że także i tę powieść czytałem z ołówkiem w ręku i coraz częściej zżymałem się na „Ale…” na początku zdań oraz „…się” kończące zdania, to byłem ciekaw: co dalej, co dalej, chociaż zakończenie romansu Dominika i Franciszki było do przewidzenia.

Uwiodły mnie jednak trzy rzeczy: klimat, okoliczności w jakich rozgrywa się akcja, a nade wszystko błyskotliwość i swada, z jakimi została napisana ta powieść. Rzadko się zdarza by teraz ktoś z taką lekkością, z takim talentem przedstawiał zawiłość uczuć.

Cóż jeszcze po Szekspirze można napisać o uczuciach – chciałoby się zapytać. Otóż można powiedzieć, że po swojemu nade wszystko w niezwykle świeży i „egzystencjalny” sposób czyni to Sagan.

Mimo moich zachwytów nad błyskotliwością stylu i swadą opowiadania czegoś, bardzo istotnego, brakuje mi w tej powieści. Otóż brakuje mi… metafizyki i Boga, czyli czegoś jeszcze ponad bardzo sprawne opowiadanie, a bez czego twórczość, moim zdaniem obyć się nie może.

Zapewne tłumaczka chcąc dorównać lekkości i swobodzie opowiadania Sagan poszła za nią „na całość”. Gnała za Sagan coraz bardziej okraszając jej opowiadanie swojskim „Ale..” oraz „…się” i popełniając śmieszny, szkolny błąd z Franciszką, na której Łukasz też się podpisał.

Wybitne powieści z reguły natychmiast bywają filmowane. Zazwyczaj jednak z takiej powieści powstaje kiepski film. Bywa też odwrotnie: że arcydzieło filmowe powstaje na kiepskim materiale literackim.

Filmowe Witaj smutku było przebojem filmowym. Natomiast za Pewien uśmiech (A Certan Smile – 1958), 104 min., wziął się hollywoodzki twórca Jean Negulesco (którego dziełem są m.in. dwa filmy z Marilyn Monroe: Jak poślubić milionera z 1953 r. oraz western Rzeka bez powrotu z 1954 r.).

Obejrzałem A Certan Smile w wersji oryginalnej. Niestety, z oryginałem powieści Saganki ten film niewiele, albo raczej nic nie ma wspólnego.

Przede wszystkim z filmu Negulesco ulotniła się gdzieś wspaniała egzystencjalna atmosfera powieści Saganki. Powieściowy Pewien uśmiech opowiedziany jest w pierwszej osobie, świadomej swoich wyborów, chociaż niekoniecznie uczuć, Dominiki. Natomiast filmowa Dominique Vallon, to głupiutka, niestety, chociaż bardzo ładna (i seksowna) studentka, którą bardzo nieprzekonująco gra Christine Carère.

Największą wadą tego filmu jest straszliwa gadanina. Chyba z 95% tego filmu to siedzenie i gadanie. Rażą w tym liczne niekonsekwencje jak np. ta, gdy filmowa Franciszka ofiaruje Dominique czerwony płaszczyk, który leży na niej „jak ulał”, podczas gdy widać, że obie panie mają zupełnie inne figury. W książce Franciszka i Łukasz zapraszają Dominikę do krawcowej i tam wybierają dla niej płaszczyk w kolorze rudym.

Rażą mnie także tzw. „projekcje tylne”. Szczególnie nieudana jest ta początkowa scena w tramwaju, gdy za plecami Dominique i Bertranda Paryż… wyświetlany jest na ekranie.

Kiedy wreszcie Luc i Dominique wyjeżdżają na Lazurowe Wybrzeże w filmie praktycznie ani Saint-Raphaël ani Cannes nie ma. A przecież to najważniejsza, pełna także erotyzmu, część powieści, gdy Łukasz i Dominika naprawdę się kochają. Filmowa Dominique i Luc są sobą znudzeni (doprawdy aż nie chce się wierzyć, że mężczyzna w średnim wieku może być znudzony bardzo młodą, atrakcyjną dziewczyną).

Film chociaż powstał w 1958 r. jest bardzo staroświecki. Te mercedesy, te muszki, te stroje wieczorowe, to bezustanne picie szampana nie przystaje do późnych lat pięćdziesiątych XX wieku. Czyżby Negulesco nie wiedział, że już dwa lata przed jego filmem powstał obraz I Bóg stworzył kobietę (Et Dieu… créa la femme – 1956), 95 min., reż Roger Vadim z Brigitte Bardot jako Juliete Hardy?

Pewnego uśmiechu Saganki mógł powstać wspaniały „kultowy”, jak obraz Vadima, film. Bezpowrotnie zmarnowano wtedy szansę, chociaż gdyby teraz ktoś kręcił taki film to oczywiście musiałby to być obraz czarno biały z nieustanną „szaloną” muzyką tamtych czasów.

Warta uwagi jest w tym filmie chyba tylko tytułowa piosenka A Certan Smile w wykonaniu Johnnego Mathisa, którego głos przypomina trochę Nat King Cole’a. (Nominowano zresztą tę piosenkę do Oscara. Nagrodę zdobyła wtedy piosenka Gigi w wykonaniu Alana Jay Lernera).

Na pewno sięgnę jeszcze do Saganki. Chciałbym jednak wreszcie trafić na dobrze przetłumaczoną książkę. Bez takich oto „kwiatków”, że: „Od Łukasza żadnych wiadomości w ciągu tego miesiąca. Tylko miła kartka od Franciszki, na której się też podpisał”.

26 września 2017 r.