CZAS LETNICH IGRZYSK OLIMPIJSKICH W PARYŻU (ALBO: „MAMY MEDAL”, „MAMY MEDAL”, „MAMY MEDAL”)

Motto:

 

„Srebro? Niby co miałbym z nim zrobić?

Przecie dają je po przegranym meczu.

Tylko złoto mi smakuje. Tylko złoto mnie interesuje”.

 

Wilfredo León, po wygranym meczu półfinałowym z USA,

7 sierpnia 2024 r.

 

Zaiste, histeria zapanowała w Internecie oraz na portalach społecznościowych w związku ze zdobyciem przez Klaudię Zwolińską srebrnego medalu w slalomie kajakowym na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu. Takie zapisy, że: „Klaudia Zwolińska ujarzmiła wściekłą wodę”, „Cała Polska jest dumna ze srebrnego medalu” oraz „Cały świat zazdrości nam Klaudii Zwolińskiej” itd. są pełne Internetu. Z jednej strony jest to jakiś sukces. A na pewno nagroda za lata i miesiące bardzo ciężkich i wyczerpujących treningów. Należą się zatem gratulacje, co niniejszym czynię.

Z drugiej strony tak naprawdę w Igrzyskach Olimpijskich liczy się udział oraz zwycięstwo, zostanie olimpionikiem. A jeżeli medal to tylko złoty. Nie oszukujmy się: medal srebrny oraz tym bardziej brązowy to medale przegranych. Srebro i brąz to zatem nagrody pocieszenia, ot raczej pamiątka, że uczestniczyło się w Igrzyskach, i że zwycięstwo było tuż tuż, ale niestety, złoty medal zdobył kto inny.

Oglądałem m.in. finałową walkę w judo pań w kategorii do 52 kg. I jakoś nie było widać szalonej radości, gdy Distria Krasniqi (Kosowo) „zdobyła” srebrny medal po przegranej walce z Diyorą Keldiyorovą (Uzbekistan). Nikt także nie trąbił w Internecie, że „całe Kosowo jest dumne ze srebrnego medalu” i że „cały świat zazdrości Kosowowi Distrii Krasniqi”.

Pierwsze Igrzyska Olimpijskie odbyły się w 776 r. p.n.e. Jedyną nagrodą dla zwycięzcy był wtedy tylko wieniec z gałązek wawrzynu. Zwycięzca poza tym mógł się szczycić mianem olimpionika, a jego ród i miasto, z którego pochodził, otaczał splendor sławy. Te medale, tak obficie rozdawane to jest wymysł nowożytnych Igrzysk Olimpijskich. (I wcale nie olimpiad, bo olimpiada to jest czas między Igrzyskami Olimpijskimi).

Najpierw były tylko medale srebrne i brązowe. Potem postanowiono pokryć medal srebrny sześcioma gramami złota i uczyniono z niego medal złoty. Mamy więc trzy medale: złoty dla olimpionika i srebrny oraz brązowy dla przegranych, czyli tzw. wicemistrzów olimpijskich.

Co to jednak za wicemistrz olimpijski, jeśli np. w maratonie przybiega półtora kilometra za zwycięzcą? Jeśli jesteśmy aż tak szczodrzy w przyznawaniu medali, to czyż nie słusznym byłoby – w przypadku właśnie maratonu – obdarowanie wszystkich uczestników, którzy pokończyli bieg… srebrnymi medalami? Zwycięzca, oczywiście otrzymałaby medal złoty.

Albo inna sytuacja w np. pływaniu, czy łyżwiarstwie szybkim, gdzie o złotym medalu decydują… tysięczne części sekundy. Pamiętam, że kiedyś jakiś polski łyżwiarz wygrał swój bieg o dwie tysięczne sekundy, czyli o… „błysk na łyżwie”.  W takim przypadku należałoby przyznać złote medale kilku zawodnikom, albo przeprowadzać biegi aż do skutku.

Powiem wprost: ja już nie mogę znieść tych kalkulacji co do ilości zdobytych medali oraz tej niesamowitej przesady związanej ze srebrnym medalem Zwolińskiej. Napracowała się Pani szeregowiec (teraz oczywiście dostanie belkę albo nawet i trzy), natrenowała, na pewno nadenerwowała, niech więc ma nagrodę w postaci srebrnego medalu. W sporcie jednak liczy się tylko zwycięstwo, złoty medal. 

Zapisek ten zacząłem 29 lipca br. i od tamtego czasu wiele, a właściwie nic wielkiego w sporcie – bo najważniejsze są Igrzyska Olimpijskie (nie wiedzieć po co i dlaczego mylone z jakąś… olimpiadą) – się nie wydarzyło. Nie śledzę wszystkich zmagań sportowych i być może coś istotnego mi umknęło. Bo dawniej było tak, że albo istniało tylko radio albo tylko dwa programy telewizyjne i jak już trwały igrzyska, to transmisja leciała non stop. Teraz programów sportowych jest bez liku i trzeba bez przerwy szukać intersującej konkurencji sportowej. Bo ledwie zaczniesz coś oglądać, od razu zaczynają się pojawić niewyobrażalne ilości nachalnych i głupich reklam. A jeszcze bardziej irytujące jest to, że ktoś ci dzieli ekran na kilka konkurencji i podsuwa co jego zdaniem, masz oglądać.

Postanowiłem także śledzić Igrzyska Olimpijskie w Internecie. Tu za to są wprost niewyobrażalne głupie komentarze ich autorów jak np. ten, że srebrnym medalem Polki „zachwyca się cały świat” albo że „cały świat czeka na mecz ćwierćfinałowy Polek w kobiecej siatkówce” lub, że „Włosi wyrzucili Japończyków z olimpiady”.

Ludzieeee! Chciałoby się zakrzyknąć. Jakie „wyrzucili”? Japończycy to świetna drużyna, grają wyśmienicie. Przy końcu trzeciego seta, prowadząc trzema punktami, mieli już Włochów na przysłowiowym widelcu. Wtedy trener Włochów sprytnie poprosił o czas, widać było jak gestami radzi uspokojenie gry, no i niestety, Włosi wygrali. W każdym razie takiego darcia gęb Włochów, takiego rozdziawu – to dziw, że im nic z wnętrz nie powypadało – ja jeszcze w siatkówce nie widziałem.

I jeszcze jedno: takiego wrzasku „mamy medal”, „mamy medal”, „mamy medal” po zdobyciu tych kilku brązowych medali ja jeszcze nie słyszałem. A w tym momencie, gdy to piszę Amerykanie – przykładowo – mają… 28 brązowych medali, 30 srebrnych i tych, które się naprawdę liczą, czyli złotych 21. Gdyby tak nasi sportowcy zdobyli 28 brązowych medali, to chyba trzeba by było ogłosić tygodniowe święto narodowe.

I jeszcze ten bezustanny lament m.in. w Internecie, że komuś z naszych sportowców zabrakło… jednej setnej, a znowu innej, kilkunastu sennych sekundy itd., że jakiś „pech”, że to, że owo itd.

Ludzieee! Chciałoby się znowu zakrzyknąć. Jak jest się dobrym i umie się walczyć, to szczęście dopomoże. Oto Kelly Hodgkins staje na starcie trudnego biegu na 800 metrów. Ma za konkurentki zawsze mocne i świetne zawodniczki z m.in. Etiopii i Kenii. Widać, że jest mocno zmotywowana. Prowadzi od startu do mety. Wygrywa w świetnym stylu. Dla mnie taka właśnie sportsmenka jest bohaterką Igrzysk Olimpijskich w Paryżu.

29 lipca – 6 sierpnia 2024 r.

PS. Według polskich przepisów nieważne jaki się zdobędzie medal na igrzyskach, emeryturka i tak przysługuje. Za „medal olimpijskich” obojętnie: złoty, srebrny, czy brązowy otrzymuje się emeryturę w wysokości – zdaje się… 4.200 zł (cztery tysiące złotych, chyba na rękę, a nie brutto). Poza tym za złoty medal otrzymuje się: 120.000 zł, za srebrny: 80.000 zł; za brązowy: 50.000 zł. Do tego dochodzą nagrody w postaci mieszkanek w postaci tzw. kawalerek, nagrody resortowe itd.

Dla porównania: polski literat, po 50 latach pracy literackiej otrzymuje od Miasta Gdańska… spinki z bursztynami oraz resortowy „order” w postaci złotego medalu Zasłużony Kulturze „Gloria Artis”, który nie wiąże się z żadną gratyfikacją finansową. Jakie ma zatem znaczenie? Żadne. A ustanowiono jeszcze dwie „niższe klasy”: masowo przyznawane medale srebrne i brązowe. Po co?

Czy z tego wynika, że lepiej zająć się sportem niż pisaniem książek? Niekoniecznie. W Dwudziestoleciu Międzywojennym były także złote i srebrne „Wawrzyny Literackie”, ale – po pierwsze – przyznawała je Polska Akademia Literatury składająca się z najznamienitszych pisarzy, a po drugie, z tymi wawrzynami wiązała się jednak jakaś tzw. kasa.

A poza tym: niekoniecznie wybitny bramkarz kopanej piłeczki chwali się w Internecie, że ma… 100.000.000 milionów „oszczędności” (sto milionów zapewne euro, nie złotych, bo gra w zagranicznych klubach).

Pokażcie mi takiego np. kardiochirurga, który ratuje życie wielu ludziom i ma też tyle „oszczędności”. Czyli jednak bardziej „się opłaca” w dzisiejszych czasach kopać piłeczkę niż ratować zdrowie i życie ludzi.

Słowem: żyjemy w coraz bardziej absurdalniejącej rzeczywistości, w której wiele rzeczy, zjawisk itd., zostało wywróconych do góry nogami. Bo sukcesem jest już nie złoty medal olimpijski, lecz szczęśliwie zdobyty: jednym jedynym sztychem w szpadzie… medal brązowy. A gdyby to tak Chinki zadały ten jeden, jedyny sztych więcej? Co wtedy by było: żałoba narodowa?

PPS. Już po ćwierćfinałowym meczu polskich siatkarek z Amerykankami. To był tak beznadziejny mecz ze strony Polek, że aż w pewnym momencie przestałem tę… „rzeź” oglądać. Bo Amerykanki wyszły niezwykle zmotywowane, aż niektóre purpurowe z czekających je emocji, co było wyraźnie widać oraz… jakby rozluźnione, pewne swego. Polki? „Stały jak kołki”. Nic im nie wychodziło. Magdalena Stysiak zniechęcona, a może i zmęczona (Tylko czym? W końcu wszystkie zawodniczki mają te same warunki). Agnieszka Korneluk coś tam „pyknęła”, a przecież słynie z nonszalanckich zbić i nie mniej udanych bloków. Jedynie Justyna Łukasik próbowała walczyć, ale cóż ona sama mogła zdziałać. W drugim secie Polki przegrały do 14. To deklasacja.

Trzeci set zaczął się obiecująco. Pięciopunktowe prowadzenie, ale Amerykanki powoli wyrównały. Wyszły na prowadzenie. Trener próbował jeszcze się szamotać, wymienił wysoką Martynę Czyrniańską na malutką… Marię Stenzel. I to już był koniec. Gdyby siatkarki walczyły, to nikt nie miałby do nich tzw. „pretensji”, ale aż tak dać się zdeklasować?

No i nie będzie nawet brązowego medalu.

6 sierpnia 2024 r., pod wieczór.