Cóż może być ważniejszego
prócz tych barw i woni,
gdy jadę pociągiem przez scenę jesieni?
Cóż może być bardziej radosnego
i zarazem wzniosłego – przez tę krótką chwilę –
gdy pociąg przystaje,
a najbliższe drzewa to jeden wielki świergot
i – wydaje się – jakby więcej na nich było ptaków, aniżeli gałęzi?
Wokół mnie szkarłatniejący wszechświat liści.
Jakże stąd blisko
i zarazem daleko do niewidzialnych granic przestrzeni.
Jakże stąd blisko do nieba.
Wiatr rozpłomienia dalekie ogniska woni.
Czuję przypływ błękitu na wszystkich rzeczach.
To właśnie teraz i tędy
prowadzi główna droga jesieni.
I zagarnia mnie w tę wielką podróż.
W ten lot – na wskroś spurpurowiałych liści.
Jestem już blisko
i widzę tę jasną przestrzeń
zastrzeżoną dla… moich kolibrów,
bohaterów Szekspira i woni powietrza.
Widzę tę przestrzeń,
która uśmierza ból i sprawia, że czuję
jak – wokół mnie – wibruje błękitny pył.
(1986)