W niedawnym zapisku „Zapach kwitnących głogów” przedstawiałem przedziwny dźwięk, który nieustannie rozbrzmiewa w bloku, w którym mieszkam.Jest to dźwięk przypominający, jako żywo jakąś halę fabryczną z obracającymi się, dudniącymi turbinami, ciężko pracującymi, wibrującymi pompami itd. Owo dudnienie i wibracje narastają szczególnie w nocy…
Nie sądziłem, że wybierając się na film pt. Dunkierka (Dunkirk – 2017), 106 min., reż. Christopher Nolan, owych dudnień i wibracji doświadczę ze stukrotną, a może jeszcze większą, mocą. Także i w tym filmie wszystko poszło w dźwięk, a właściwie w łomot.
Dunkierka jest filmem wojennym. Zrozumiałe zatem jest, że będą na nim wybuchy, strzały, warkot silników samolotowych itd. Nie do przyjęcia dla mnie jednak jest stukrotne, a może nawet tysiąckrotne wzmocnienie tych odgłosów. W dodatku temu straszliwemu łomotowi towarzyszy – jako… „muzyka” – narastający jazgot piłowania.
Jakże odmiennie odbiera ten film recenzent z portalu internetowego filmweb piszący, m.in., co następuje:
„Godziny bezczynnego czekania na ratunek mogą zlać się w mentalną stopklatkę, zaś chwila nasłuchiwania, czy nadlatuje kolejna bomba, potrafi dłużyć się w nieskończoność. Nic dziwnego, że fundamentem pulsującej nerwowo muzyki jest odgłos tykania zegara”., itd.
W Dunkierce nie dostrzegłem owego „zlania się w mentalną stopklatkę”. Wręcz przeciwnie, film jest nudnawy, a tak zachwalany „montaż równoległy” – przedziwny. No bo – przykładowo – jeśli akcja, w różnych miejscach, ma dziać się w tym samym czasie, to dlaczego to jest dzień i… noc?
Spodziewałem się, że zwiastuny przyszłych premier będą grzmiały łomotem nie do zniesienia, więc zaopatrzyłem się przed seansem w… gumowe zatyczki do uszu. Na Dunkierce nie pomogły nawet owe zatyczki. W pewnym momencie, gdy obraz zaczął mnie najzwyczajniej nudzić, a łomot – mimo zatyczek – stał się nie do zniesienia, wyszedłem z Dunkierki.
Kilka dni wcześniej, kiedy przebywałem na Morenie, miałem trzy godziny wolnego, w oczekiwaniu na wynik pewnej sprawy. Nie chciało mi się wracać do domu, a Dunkierkę wyświetlano dopiero po południu. Wybrałem się zatem na film… Paryż może poczekać (Paris Cant Wait – 2016), 92 min., reż. Eleanor Coppola z jakoś tak dziwnie starymi: Diane Lane (rocznik 1965) w roli Anne oraz Alec’iem Baldwinem (rocznik 1958) w zaledwie kilkuminutowej roli Michaela.
W materiałach informacyjnych jest wielokrotnie podkreślany udział właśnie Diane Lane oraz Alec’a Baldwina, który w tym filmie nie ma co do zagrania.
W związku z tym filmem nasunęło mi się kilka refleksji:
- Okazuje się, że starzeję się nie tylko ja, jako widz, ale proces ten dotyka także gwiazdy filmowe. Diane Lane jest zaledwie po pięćdziesiątce, a wygląda tak jakoś staro. Bardzo także się postarzał dobiegający sześćdziesiątki Alec Baldwin.
- Amerykanie potrafią jednak znaleźć pierwszoplanowe role dla aktorek w średnim wieku. W Polsce jest bardzo wiele utalentowanych aktorek w średnim wieku, dla których nie ma nie tylko głównych ról, ale nie ma żadnych ról filmowych. Nie liczę tu, oczywiście, seriali. Seriale, w których się siedzi i bezustannie gada, gada, gada i gada, to dla mnie nie są filmy.
- Taki film jak Paryż może poczekać z powodzeniem mógłby powstać w Polsce np. Gdańsk może poczekać o podróży np. z Zakopanego na Wybrzeże. Wystarczy troje aktorów, sprawna realizacja, zdjęcia „malowniczych” miejsc, nastrojowa muzyka i powstałby niezły – jak obraz Coppoli – wakacyjny film.
Jak już wyżej wspomniałem podstarzały Alec Baldwin jest tylko „na przynętę”. Świetnie natomiast wypada w tym film ten trzeci, czyli francuski aktor Arnaud Viard (rocznik 1965) jako Jacques. Moim zdaniem właśnie to on swoją grą, swoim urokiem, swoim charmem „trzyma” ten film.
Arnaud Viard posturą, uśmiechem, zachowaniem przypomina, jako żywo, znaną trójmiejską postać tj. gdyńskiego krawca Janusza Wiśniewskiego.
Słowem lipcową pogodą, która bardziej przypomina listopad niż środek lata warto wybrać się na wakacyjny Paryż może poczekać.
Gdybyż, chociaż bilety były tańsze. Kto to bowiem widział by ulgowy bilet do kina dla emeryta kosztował przeszło 20 zł. Zresztą ceny – nie tylko za bilety do kina – dosłownie straszą. Kilogram czereśni kosztuje 30 zł za kilogram, czarnych jagód 35 zł za kilogram, wiśni 15 zł za kilogram, ładniejszych truskawek, które powoli „się kończą”, także 15 zł za kilogram.
Jeśli emeryt ma 1000 zł – 1200 zł emerytury to co może sobie za to kupić? Dla zwykłych, „szarych”, ludzi nic się w tym kraju (właśnie „w tym” kraju) nie zmieni. „Dobra zmiana”? Koń by się uśmiał.
Co pozostaje? Szukanie dobrych, sprawnie napisanych, książek, a także oczekiwanie na dobre filmy, które będą opowiadały obrazem, a nie ogłuszały dźwiękiem i łomotem.
A poza tym ileż radości może sprawić czytanie Poezji Roberta Frosta.
26 lipca 2017 r.