W ostatnich dniach wiele było hałasu w środkach masowego przekazu o nowym Papieżu Franciszku oraz komecie C/2011 L 4 (PanSTARRS). Papież Franciszek jest bardzo sympatyczny, tym bardziej, że pochodzi z Argentyny, do której mam pewien (rodzinny) sentyment.
Poza tym Argentyna to przepiękny kraj. Niewiele, naprawdę niewiele brakowało, abym do Buenos Aires, z racji spraw rodzinnych, pojechał. Tymczasem po pierwszej euforii, że jest nowy Papież już niektórzy dziennikarze zaczęli… „ryć” i doszukiwać się: jakie też ma on powiązania z juntą wojskową. Ba! nawet ściągnięto jakąś uczoną panią profesor, która objaśniała, że tak może być. Nie, nie mogłem tego słuchać. Że też zawsze znajdą się ludzie, którzy muszą wszystko obrócić na nice. Nie ma dla nich żadnych świętości.
Natomiast nie mogłem się także doczekać widoku tej nowej komety. Miała pojawić się tuż po zachodzie Słońca, ponad horyzontem, tuż w sąsiedztwie „młodego” Księżyca. Obdzwoniłem, obmailowałem wszystkich swoich znajomych, sam też uzbrojony w lornetkę próbowałem wypatrywać 12 i 13 marca br. to „cudo”. I co? I tym razem przysłowiowe „nic”. Na zdjęciach publikowanych w Internecie kometa ta wygląda przepięknie, ale ze wzgórza na gdańskim Chełmie nie było jej widać. Ponoć pod Księżycem był widoczny jakiś obłoczek, ale ani ja, ani żaden z moich znajomych, nic nie dostrzegliśmy. Ponoć jest jeszcze szansa ujrzenia tej komety do końca marca.
Rozumiem medialny hałas wokół wyborów nowego Papieża, to dobrze także, iż środki masowego przekazu informują co dzieje się na niebie. Kiedy jednak zaczął się szum wokół pewnego poety, który właśnie skończył 70 lat i z tej okazji wydał książkę zawierającą 22 wiersze zaciekawiła mnie ta informacja. A więc nareszcie nie mówi się tylko o polityce, wypadkach i wszelkich możliwych nieszczęściach itd., ale jest i miejsce dla poetów. Sam solenizant, który pisze „wiersze pozbawione słów” oświadczył, że tych wierszy i tak jest w jubileuszowym tomiku za dużo, bo „powinno być co najwyżej pięć”. Cóż za skromność godna podziwu. Ów poeta stwierdził także, iż dla niego pisanie poezji polega na redukcji słów. Doszedł tak daleko, że dla niego wiersz to… „dwa wyrazy oddzielone przecinkiem. Dalej już się nie dało”.
No, cóż: „wiersze pozbawione słów”, czyli… powieści pozbawione sensu, muzyka pozbawiona melodii, obrazy pozbawione treści itd. Czyż taka ma być współczesna Sztuka? W moim – konserwatywnym i tradycyjnym – przekonaniu słów w wierszu powinno być tyle, ile… być powinno, czyli ani za dużo ani za mało. Z doświadczenia wiem, że wiersz może być „błyskiem” i wtedy nie poprawiłbym ani jednego słowa, ani nawet przecinka. Niekiedy jednak zdarza się, że w tekście mi „coś zgrzyta” albo wiersz, gdy czytam go głośno po wielekroć… „nie mieści się w gębie”, jak zazwyczaj mówią aktorzy. Wtedy szukam słów, ba! skreślam całe wersy, a nieczęsto i strofy. Czasami jestem zadowolony. Niekiedy już od pierwszych słów, od pierwszych wersów czuję, że wiersz mi się „udał”. Tak było z wierszem i o tegorocznym marcu. Przedstawiam go poniżej. Mogę sobie na to pozwolić, ponieważ ostatnio trochę „sypnęło” mi wierszami.
CHCIAŁBYM WIERSZ NAPISAĆ:
TAKI,
ABY BYŁ MARCA OZDOBĄ
Chciałbym wiersz napisać: by stał się ozdobą
marcowych – wciąż zimowych jeszcze – dni.
O, wiersz napisać niby jaśminowiec wonny, tak
by wiosną zapachniało i cieplejsze stały się dni.
Rozglądam się: dni już tak przestronne, że czas…
już najwyższy czas, aby je przewietrzyć, światłem
napełnić. Tak, czekam na rychłą zmianę pogody.
Niech wiatr wiosną zaszeleści, deszczem podzwoni.
Gdzie szukać natchnień, kiedy pochmurno i zimno.
Z książek? Wiele, a niektóre po wielokroć, czytam.
Ach, jakże chętnie… „audiobooka” posłuchałbym,
który mi wiosennie jeden, drugi, trzeci listek opowie.
Oto mały cud marcowy na niebie: nad zachodnim
horyzontem, w sąsiedztwie cienkiego sierpa Księżyca,
kometa Panstarrs świeci. Kto ją tam wypatrzy. Nieba
nad miastem tyle, co małe okno. Ile gwiazd pomieści?
O, taki wiersz napisać, aby marca był ozdobą. Bo:
ileż jeszcze mam czekać aż przebiśniegi się ockną
a ptaki zaczną śpiewać. Zresztą: skąd wiedzą kwiaty
by – rosnąć, ptaki – by śpiewać? No, skąd wiedzą?
16 marca 2013 r.
Ps.
Laureatem pierwszej edycji Nagrody im. Zbigniewa Herberta (50 tysięcy dolarów amerykańskich) został 86 letni poeta amerykański, „awangardowy klasyk”, William Stanley Merwin, który w Polsce nie wydał ani jednej książki. Przysłuchiwałem się rozmowie siedmioosobowego jury. Było to raczej odpytywanie przez Andrzeja Franaszka pozostałych sześciorga członków jury. Nie dowiedziałem się niczego ani o laureacie nagrody, ani niczego nowego o jej imienniku. Chętnie poczytałbym, chociażby w dobrym przekładzie, wiersze William’a Stanley’a Merwin’a.