Cały czas i ja oczekuję lata, którego w tym roku nie było. Ot, zdarzyło się dwa albo i ze trzy razy po kilka dni upalnych i to wszystko. Dziwne w tym roku to lato. Bo co zapowiedzą upalną pogodę, to grzeje i duchota nie do wytrzymania przez jeden dzień, a potem od razu są burze. Dlatego też jedną z najczęściej odwiedzanych przeze mnie witryn w Internecie jest: burze.dzis.net. Zresztą nawet te burze, które tak lubię obserwować, i fotografować, są w tym roku nad Gdańskiem jakieś nietypowe: niby zapowiada się groźnie i ciekawie, a potem trochę pogrzmi, popada i już jest po wszystkim.
Cały lipiec i aż do połowy sierpnia przygotowywałem najnowszą książkę do wydania. Przez chwilę… Wiersze z lat 2010–2011 oraz Wiersze nowe z 2012 r. jest już w druku. Będzie gotowa w połowie września br. Mogę zatem powiedzieć, że wakacji jeszcze w tym roku nie miałem. Może jesienią uda mi się „wyskoczyć” na kilka dni nad jezioro. Najlepszy bowiem moim zdaniem wypoczynek jest nad jeziorem. I im mniej ludzi nad jeziorem (a najlepiej aby nie było ich wcale) tym lepiej. Jestem zmęczony miastem, a nade wszystko tą wszechobecną, szczególnie wakacyjną, obecnością ludzi.
Z Jarmarku Dominikańskiego trzykrotnie uciekłem. Za każdym razem powtarzałem sobie: „nigdy więcej jarmarkowego tłumu” i znowu powracałem w poszukiwaniu minerałów albo przynajmniej czegoś, co zatrzyma moją uwagę. Minerały co roku są coraz marniejsze. Chryzoprazów nie ma prawie wcale. Za to kilkakrotnie przystawałem nad zbieraniną jakichś rumoci z konstatacją: ileż też człowiek może wyprodukować zupełnie niepotrzebnych rzeczy. Liczyłem na stoiska z książkami, ale tych, tak jak chryzoprazów, nie było prawie wcale. Co mi zatem po takim jarmarku, na którym prawie wszystko to tandeta lub chińszczyzna.
Ach, no tak, w poszukiwaniu Sztuki zajrzałem także na wystawę malarstwa i rzeźby w Zbrojowni. Cóż mogę powiedzieć: jeśli prezentowane tam, i nagradzane, bohomazy są sztuką, to co mam sądzić o olśniewającym impresjonizmie amerykańskim, który tak bardzo mnie zachwyca?
Liczyłem na Literacki Sopot, który w tym roku odbywał się w dniach od 18 do 22 sierpnia. W programie wydrukowanym na pięknym tekturowym papierze starałem się odnaleźć przynajmniej jedną imprezę, jedno spotkanie autorskie, dla których warto by było pojechać do Sopotu. Jeśli miałem coś wybrać to tylko ewentualnie spotkanie autorskie z… tak go nazwijmy, „znanym pisarzem”. Gdyby nie to, że moja żona miała umówioną wizytę u stomatologa w Sopocie wieczorem, to chyba nie wybrałbym się i na to spotkanie o 18.00 do Sopotu z owym „znanym pisarzem”. Przyjechaliśmy zatem do Sopotu 21 sierpnia br. nieco wcześniej. Wszędzie, oczywiście, tłumy, tłok, jedzący ludzie i oprócz smętnie zawieszonych banerów, że właśnie trwa Literacki Sopot nigdzie, żadnego śladu… Literackiego Sopotu. Z ciekawości, tuż przed 16.00 zajrzałem do Państwowej Galerii Sztuki, gdzie na drugim piętrze miało odbyć się spotkanie z „bardzo znanym pisarzem”. Na sali siedziało nie więcej niż kilkanaście osób. Wyszedłem, postanowiłem na zewnątrz przysiąść i przyjrzeć się czy na to spotkanie w ostatniej chwili będą „waliły tłumy”. Tłumy jednak przewalały się po deptaku. Na spotkanie z „bardzo znanym pisarzem” dobry kwadrans po 16.00 weszło jeszcze chyba ze dwóch literatów a nieco później wbiegły trzy nawiedzone miejscowe „poetki”.
Do, zatem 18.00 i spotkania ze „znanym pisarzem” pozostawało jeszcze dwie godziny. Poszliśmy więc z żoną do baru na rybkę. Ludzie u nas boją się chłodu lub nawet odrobiny bardziej rześkiego powietrza. Bo gdy wracaliśmy do Sopotu nadmorskich bulwarem dało się zauważyć swetry, polary, a nawet płaszcze. Trochę spóźniłem się na spotkanie ze „znanym pisarzem”. Sala była wypełniona może w jednej trzeciej. Spotkanie prowadziła młoda i, jakże mogłoby być inaczej, oczywiście „poetka”. Co i rusz zadawała pytanie siedzącemu w wytartych dżinsach i trampkach „znanemu pisarzowi” a on, oczywiście, starał się na nie odpowiadać.
W tym miejscu chciałbym napisać małą dygresję na temat ubioru „znanych pisarzy” i „bardzo i znanych pisarzy”. Otóż irytuje mnie publiczne występowanie w wytartych dżinsach i trampkach. To brak szacunku dla czytelników. Prywatnie pisarz, artysta może nosić się jak chce. Natomiast denerwuje mnie, gdy pisarze, artyści przychodzą na spotkania autorskie, na występy „wprost z ulicy”. No a poza tym te nieogolone twarze. Okropieństwo. Mężczyzna nieogolony to, według mnie, brudny mężczyzna.
Jest taki moment podczas m.in. spotkań autorskich, że słuchacze zaczynają się niecierpliwić przynudzaniem. Jeśli i prowadzący spotkanie (w tym przypadku młoda „poetka”), i „znany pisarz” nie wyczują tego ludzie zaczynają wychodzić. Tak było i tym razem. Po mniej więcej „godzinie lekcyjnej” przynudzania słuchacze zaczęli wychodzić. Być może z perspektywy i prowadzącej, i „znanego pisarza” wyglądało to zupełnie inaczej. Bo przecież tyle chciałoby się powiedzieć. Mnie, osobiście, sama gadanina między prowadzącą spotkanie a „znanym pisarzem” nie wystarczyła. Wysiedziałem jednak do końca, ale tylko dlatego, że przedtem całe popołudnie byłem „na nogach”.
A w radiowej „dwójce” usłyszałem nazajutrz rano, że Literacki Sopot był bardzo udany. A może by o to zapytać tych nielicznych czytelników, którzy przyszli na te spotkania autorskie?
Usatysfakcjonowany jednak jestem trzema projekcjami filmowymi. Udało mi się bowiem w repertuarze telewizyjnym znaleźć trzy wartościowe filmy: Wyspę skazańców (Kongen av Bastøy – 2010) 116 min., reż. Marius Holst, prod. Francja, Norwegia, Polska, Szwecja; Drogę życia (The Way – 2010) 115 min., reż Emilio Estevez, prod. Hiszpania, USA oraz Baarię (Baaria – 2009) 150 min., reż. Giuseppe Tornatore, prod. Włochy.
Wszystkie trzy filmy są co najmniej, moim zdaniem, na czwórkę. Drogę życia oraz Baarię obejrzałem z wielką przyjemnością kilkakrotnie. I chyba po raz pierwszy nie miałem „pretensji” do telewizji, że w kółko wciąż powtarza te same filmy.
Gdzieś na marginesach, bo przecież pierwsze strony przeznaczone są dla afery Amber Gold, ukazały się informacje o wydanym właśnie Dzienniku Raïssy Maritain. Chętnie sięgnąłbym także do jej Poezji. W księgarniach zawalonych „powieściami” i „tomikami poetyckimi” nikt o tych książkach nawet nie słyszał. Tak to już jest z tą kulturą: wszystko co wartościowe jest gdzieś na obrzeżach.
24 sierpnia 2012 r.