UTYLIZACJA TWÓRCÓW

Pogoda jest taka, jak widać. Tak można by – parafrazując znane powiedzenie o koniu – podsumować krótko październik, który bardziej przypomina listopad.

Wiosna. Czy w tym roku była jakaś wiosna? Ach, tak. Pamiętam jak obok Kolegiaty Staroszkockiej pysznie zakwitły głogi. Lata nie było. Ba! Nawet nie zdarzyła się ani jedna porządna letnia burza. Ziemia zatem nie była ogrzmiana. Skąd poza tym miało przyjść lato, jeśli bezustannie zaciąga ziąbem jak nie z północy, to ze wschodu?

Jak zawsze czekałem na październik i „polską, złotą jesień” oraz „babie lato”, które zazwyczaj przytrafiają się właśnie w październiku. „Im bliżej ku jesieni, tym piękniejsza pogoda” – ten cytat z mojego wiersza nie pasuje jakoś do tegorocznej październikowej aury.   Chociaż, zaraz, przez kilka dni było rzeczywiście w październiku „przecudnie”, „prześlicznie”, „wprost bosko” jak piały jakieś panie w telewizji.

Kiedy zatem było tak „prześlicznie”, kopnęliśmy się natychmiast nad zatokę „do Sopotów”. Na molo przewalały się tłumy spacerujących, tak że o jakimkolwiek spacerze nie mogło być mowy. Dostrzegłem jednak w pewnym momencie spacerującą po oparciu mola mewę. Zupełnie jakby chciała mi pozować do zdjęcia. Zacząłem ją fotografować. Zbliżyłem się chyba nawet na 20 cm, fotografowałem i fotografowałem. Efekt widać na załączonych zdjęciach.

Uważny obserwator dostrzeże na tych fotografiach jeszcze coś ciekawego. Otóż widać w tle jak po zatoce kursują ciężarówki i wywożą z zatoki piasek. Likwidują w ten sposób efekt tzw. tombolo, które powstało przy molo w niedługi czas po wybudowaniu mariny. Aż nie chce się wierzyć, że projektanci i budowniczowie mariny nie przewidzieli owego tombolo.

Natomiast naukowcy tłumaczą powstanie sopockiego tombolo po swojemu, że to niby nadmiar piasku przeniesionego z orłowskiego klifu. „Tere fere” – jak mawiała Scarlett O’Hara w Przeminęło z wiatrem. Tak, czy inaczej ciężarówki w zatoce, to absurd pierwsza klasa. Jestem ciekaw: kto za to wożenie piasku z jednego miejsca w drugie zapłaci?

Nie mniejszym absurdem w Trójmieście jest komisja stypendialna „Stypendium Kulturalnego Miasta Gdańska”. Kto wymyślił tak niedorzeczną nazwę: „stypendium kulturalne”? (A czy stypendium dla twórcy kultury może być niekulturalne?).

Otóż przewodniczącym komisji stypendialnej jest – jak można dowiedzieć się ze strony internetowej – mgr inż. budownictwa, zatrudniony jako specjalista w… zakładzie utylizacyjnym. Mało tego, ów specjalista z zakładu utylizacyjnego reprezentuje środowiska kulturalne Gdańska (ciekawym, jakie?) i jest członkiem Rady Kultury Gdańska…. Już mnie zatem nie dziwi, że i ja jestem utylizowany.

A jeśli już jestem przy absurdach. To drugie miejsce przyznałbym – po utylizacji gdańskich twórców – Bożemu Narodzeniu w… październiku. Dzisiaj zaszedłem do jednego z tzw. centrów handlowych i oniemiałem. Za pasem bowiem Dzień Zmarłych, Zaduszki, potem Adwent, lecz wszędzie króluje już „wystrój” bożonarodzeniowy. Jeszcze trochę, a wszędzie zaczną pobrzmiewać – w Adwencie?! – kolędy. Co za absurd!

Na trzecim miejscu absurdów postawiłbym nadmiar książek, a właściwie potop „bestsellerów”. Z jednej strony ponoć „na łeb na szyję” spada czytelnictwo, a – z drugiej – nie ma co czytać. W ciągu ostatnich kilku dni odłożyłem co najmniej z pięć książek w tym Nokturny świeżego Noblisty Kazuo Ishiguro, które jako okropnie wodniste, najzwyczajniej nie nadają się do czytania.

Co zatem uważam za warte lektury? Ot, chociażby Jan Lechoń Kazimierz i Wierzyński Listy 1941-1956 oraz Filokalia. Teksty o modlitwie serca.

Myliłbyś się jednak czytelniku (czytelniczko) tych zapisków, gdybym poprzestał na trzech wymienionych absurdach. Oto, jako kinofil z długim – i jeszcze dłuższym stażem – postanowiłem w końcu wybrać się do kina na coś sensownego przedtem, oczywiście, przezornie zaopatrzywszy się w zatyczki do uszu, jako że współczesne kino to nie opowiadanie obrazami, lecz ryk, (lecz jakiż ryk) z niezliczonej ilości głośników.

No bo jakże się nie wybrać po „kultowym” (pokażcie mi film, który teraz nie jest „kultowy”, a byle książczyna – „bestsellerem”), a więc po „kultowym” Blade Runners Ridleya Scotta przyszedł czas na długo oczekiwaną „kontynuację”, czyli Blade Runners 2049 „wizjonerskiego” Denisa Villeneuve.

Ridley Scott to filmowy fachura, któremu wychodzą albo prawie arcydzieła (np. Pojedynek, 1977 r., 100 min.; Obcy – 8 pasażer „Nostromo”, 1979 r., 117 min.), albo, niestety, knoty. „»Blade Runners 2049« to film niezwykły. Ten olśniewająco piękny film akcji niesie bowiem widzom niepokojące przesłanie” można przeczytać w prospekcie reklamowym.

Przyznam, że od pierwszych kadrów film ten mnie zachwycił. Nawet pomyślałem: „Oho, Stanley Kubrick byłby dumny”, ale w miarę upływu czasu, a film jest bardzo długi, trwa 165 min., z „szóstki”, czyli arcydzieła, zrobiła się zaledwie „dwójeczka”. A po zastanowieniu dodałem jeszcze jeden punkt za efekty specjalne. Ostatecznie oceniam ten film, który wcale nie jest, moim zdaniem, ani „niezwykły”, ani „olśniewająco piękny”, a już na pewno nie ma w nim „niepokojącego przesłania” – na „trójeczkę”.  

Cóż, przyszło się żyć w obecności absurdów i oszustw. Na absurdach komisji stypendialnej w Gdańsku utylizującej twórców świat się nie kończy. Są poza tym książki warte czytania, filmy warte oglądania itd.

25 października 2017 r.

 

Ps.

1. Już po zakończeniu tego zapisku dotarła do mnie wiadomość, że z okazji przypadającego w IV kwartale br. jubileuszu 40-lecia działalności literackiej i wydawniczej „poszedł wniosek” o przyznanie piszącemu te słowa jubileuszowej „obligatoryjnej” nagrody.  

Wniosek jednak będzie rozpatrzony…, „jeśli wystarczy pieniędzy”. To jeszcze jeden, kolejny, absurd. Dla twórcy, nawet z okazji jubileuszu, pieniędzy nie ma. Są natomiast zawsze pieniądze dla urzędników „od kultury”, którzy owe pieniądze, „jeśli wystarczy” dzielą. Słowem: dla jednych wszystko, dla pozostałych „ochłapy”.  

2. Co do wodnistych opowiadań z tomu Nokturny Kazuo Ishiguro, to porównajcie sobie opowiadanie z owego tomu pt. Uwodzicielski głos z utworem pt. Namiętność (L’Appassionata) opowieść wenecka z tomu Namiętność Stefana Grabińskiego.

Oba utwory traktują o artystach, oba rozgrywają się w Wenecji, gdzie jak wiadomi jest dużo wody. Opowiadanie Ishiguro jest wodniste w każdym wymiarze. Opowieść Grabińskiego to… „twórcza szczodrota”, to – podczas dotykania kartek i parafrazując jedno z jego arcydzielnych zdań – „palce zanurzone w miąższ arcydzieła”.