Motto:
„ – Boże, wybaw mnie z tej podłej przygody…
Nie, nie, tak nie wolno mówić do Niego.
…Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
On to usłyszał już setki tysięcy razy
i znowu usłyszy tysiąc razy dzisiejszej nocy.
– Co mówi się do niego, kiedy potrzebuje się pomocy?
…Proszę Cię, Boże, spraw, żeby ktoś mnie zauważył,
żeby ktoś dostrzegł moje trójkątne manewry
i wysłał mi do pomocy pasterza do bezpiecznego lądowania…
Pomóż mi a ja przyrzekam…
Cóż ja Mu mogę takiego przyrzec? On mnie nie potrzebuje…
a ja, który Go teraz proszę o pomoc,
nie zwracałem na Niego uwagi przez tyle lat.
On już chyba o mnie zapomniał”.
Frederick Forsyth
Pasterz
Tłumaczenie Stefan Wilkosz
Przepiękna październikowa pogoda, że aż się nie chce siedzieć w domu. Pod oknem mojego pokoju krzew pigwy w najpiękniejszych jesiennych kolorach. Dopóki będą na nim owoce i liście, dopóty będzie trwał przepiękny, ba! śliczny październik.
Żadna pora roku nie umywa się do tego, co zdarza się w październiku, właśnie teraz, czyli od świtu do zmierzchu Słońce (w południe nawet taka „gorąc”, że można się opalać) oraz ten rześki wiatr. Właśnie rześki, a nie przesycony straszliwym wilgotnym ziąbem ciągnącym niemal zewsząd jak to jest na wiosnę.
Ludziska chodzą jednak już w zimowych czapach i jakby mało tego, osłaniają się dodatkowo kapturami. Przy plus czternastu, w południe siedemnastu stopniach Celsjusza! A co będzie zimą, co na siebie włożą, gdy będzie minus dwadzieścia stopni Celsjusza?
Krzew pigwy pod moim oknem w całej swojej krasie. Mój pokój zatem wyzłocony od blasku liści. Któregoś razu patrzę rankiem i – jak to się mówi – zdębiałem (w tym przypadku pasowałoby raczej… spigwiałem). Bo zżymałem się kiedy ludziska obdzierali (dosłownie: obdzierali) krzew pigwy z owoców. Ktoś jednak ordynarnie obciął krzewowi… „czuprynę”, czyli gąszcz gałęzi z liśćmi i owocami. Gąszcz ta skłaniająca się ku południowi, zawisła nad chodnikiem. Zamiast z szacunkiem i radością pochylić głowę przed takim pięknem, komuś ta „czupryna” przeszkadzała i ordynarnie ją obcięto. Co za barbarzyństwo i – nie waham się użyć tego słowa – głupota. Przecież można było poczekać aż liście i owoce opadną i potem ewentualnie ową „czuprynę” elegancko przystrzyc. Nie, bezmyślnie krzew pigwy poobciapywano. Głupi, bezmyślni ludzie to uczynili.
A ja trafiłem na znakomity zbiór opowiadań Fredericka Forsytha. Prawdę mówiąc zniechęcała mnie do lektury bezsensowna okładka z jakimś coltem i dwupłatowcem. Po jednak całym stosie współczesnej literatury nienadającej się do czytania, sięgnąłem i po te opowiadania i naprawdę mnie zachwyciły. A najważniejsze: nie są nudne – w czym celuje współczesna proza – i mają zaskakujące zakończenia. Nie chciałbym streszczać tych opowiadań, zresztą po co? Trzeba je koniecznie przeczytać. Może wprawdzie irytować wiele „Ale…” na początku zdań i akapitów, lecz jest to wina tłumacza, nie autora.
Nie przepadam za grami zespołowymi, ale zacząłem oglądać Mistrzostwa Świata w Piłce Siatkowej Kobiet 2022, czyli dziewiętnastą edycję międzynarodowego turnieju siatkarskiego.
Jestem pod wrażeniem gry Amerykanek i będę im kibicował aż do końca, czyli – mam nadzieję – zdobycia mistrzostwa świata. Bo nie dosyć, że zachwyciła mnie ich gra, to na dodatek są to ładne dziewczyny. Jakimże więc sposobem przegrały z „nieobliczalnymi”, jak się okazuje, Polkami?
Bo chyba bowiem wszyscy spodziewali się, że w ćwierćfinale Serbki rozniosą nasze dziewczyny. A tu niespodzianka. Po pierwszym, koncertowym secie Polek, nagle zupełnie odmiana gry. Polki nie potrafiły się pozbierać.
Największym mankamentem polskiej drużyny jest, niestety, obrona. Widać, że grały nonszalancko, na luzie, no bo cóż miały do stracenia. Serbki zaczęły grać dokładniej i uważniej i to przyniosło rezultat. Już, już, wydawało się, miały Polki w czwartym secie „na widelcu”, a jednak szczęście sprzyjało naszej drużynie. No i tie-break, który zapewne przejdzie do historii rozgrywek piłki siatkowej pań. Polki już prowadziły dwoma punktami. Wystarczyło okiełznać nerwy, Serbki jako bardziej doświadczone wykorzystały szansę, piłka poszła na libero, czyli Marię Stenzel, ta piłki nie odbiła.
Zabrało szczęścia, zimnej krwi, doświadczenia? Chyba wszystkiego po trochu. Stenzel zalała się łzami, jakby to była jej wina. Polki dzielnie walczyły, widać było, że niektóre z nich są kompletnie wyczerpane. I za tę walkę należy im się jak największa pochwała.
A Magdalenę Stysiak, która „zrobiła” chyba z 90% meczu, powinni wszyscy uwielbiać. Co za niesamowita dziewczyna. A przy tym ogromnie sympatyczna.
Półfinał był, jak pokazała to kapitan Joanna Wołosz, bardzo blisko, dosłownie „o włos”.
Moim zdaniem nieważne, czy polska drużyna będzie ósma, czy też piąta. Należą jej się jak największe podziękowania za wspaniałą postawę podczas całego turnieju.
4-12 października 2022 r.
PS Już po meczu USA-Serbia. Brzydki w wykonaniu serbskiej drużyny, nudny mecz. Jakże niewiele, jak bardzo niewiele brakowało by to Polki spotkały się z Amerykankami znowu w półfinale. I wierzę, że tym razem mogłyby wygrać. Srebrny medal był zatem na wyciagnięcie ręki.
13 października 2022 r.
PPS A to motto znalazło się tu wcale nieprzypadkowo. W pierwszych dwóch zdaniach napisałem dlaczego je przytaczam. A potem je wykreśliłem jako zbyt osobiste. Zresztą może do niego niebawem wrócę.
PPPS Do tego zapisku załączam zdjęcie październikowej tęczy, która jest o wiele ładniejsza niż ta z lata. Zresztą październik właśnie pokazuje cale swoje piękno. Na zdjęciu krzew pigwy jeszcze z „czupryną”.