Od dawna obcuję z poezją Jana P. Grabowskiego, mojego jeszcze uniwersyteckiego kolegi. Nie dlatego wszakże, że się znamy od lat, ale że jego wiersze są mi wyjątkowo bliskie poprzez jedyną w swoim rodzaju aurę, rozpoznawalną dykcję poetycką i światopogląd nie tylko artystyczny.
Niejednokrotnie o nich pisałem, a nawet – co uważam za najpiękniejszy wyraz relacji między poetą a krytykiem – czytałem je jeszcze zanim ukazywały się w książkach.
Nie mogę powiedzieć jednak, że działo się tak od początku twórczości Jana P. Grabowskiego. Pierwszym tomem, który po prostu mną zawładnął, był zbiór pt. Wiersze wybrane[1], wydany w 1991 roku. Do dziś „żyje” we mnie choćby strofa otwierająca liryk Dom[2]:
Wszystko jakby zmniejszone
przez odległość czasu,
kiedy patrzę za siebie albo niespodzianie
odwiedzam dawne miejsce,
w którym przeżyłem pół – być może – życia.
Od pierwszej lektury uległem urodzie tych fraz, że… trudno mi było się przełamać, aby o nich napisać. One po prostu s ą, stały się – daruje mi autor – „moimi”. Tak właśnie widziałem to, o czym jest tu mowa, a więc krytyk w tym przypadku nie miał nic do roboty. Czytałem dalej:
[…]
Oto wąska ulica pod starymi lipami.
Zawsze czuję ich zapach. To zapach przeszłości
tak wyraźny i trwały
jak gdyby nie było tych minionych lat.
I wtedy też wydaje mi się, że Tam mógłbym
żyć wiecznie. Bez upływu czasu.
To tylko ta krótka chwila staje się Wiecznością.
Bo – niekiedy – Wiecznością jest także i chwila.
Autor ma niebywały talent kreowania czasu świętego, który jest bez „przed” i „potem”, po prostu jest. Po przekroczeniu pewnego punktu w życiu przekonujemy się, że tak ważny wcześniej pęd do przodu przestaje poruszać nasze emocje. Przyswoiliśmy, bowiem niemało z otaczającej nas rzeczywistości, bez trudu rozpoznajemy to, co jest nam bliskie, a nawet co może okazać się na tyle „nasze”, że warto podjąć trud poznania i akceptacji. Chętniej zaś przywołujemy minione, jakby dopiero teraz w pełni smakując zapamiętane zapachy, krajobrazy, wrażenia. I jest nam z tym dobrze, jak w kojącym śnie, z którego niechętnie się budzimy. Bo jak się oderwać od obrazów ogarniających nas niby najpiękniejsze doznania.
„Obraz p r z e j r z y ś c i e j ą c y – pisze poeta – ściszony jak szept” [podkreśl. – W.S.]. Czytając, podążamy za autorem, który bezpośredniością wypowiedzi potrafi uwiarygodnić każdą sytuację: „Ściszony jak moje życie…” – wyznaje, nie wahając się dodać: „…lecz ileż kiedyś w nim było nieustającej nadziei, / ile Słońca i barw. / Ileż oczekiwania i zmagań z nocami. / Z nocami, które zawładnęły mroczniejącym światłem”, może powiedzieć to wszystko, gdyż nie uległ ciemności, a nawet potrafił ją pokonać:
[…]
Oto jednak przetrwałem napór tej ciemności,
co niedostrzegalnie wypełnia każdy jasny widok.
A teraz noce to łagodna przestrzeń
zabarwiająca wszystko na ametystowo i jest tak,
jak gdyby wielki kryształ
rozświetlał drogę na wskroś mroku.
Ilu z nas zmagało się z ogarniającym zwątpieniem, z pochłaniającymi ciemnościami? Ilu nie udało się ich pokonać? A może warto było powrócić do zapachów i smaków z czasów, gdy byliśmy szczęśliwi, albo spojrzeć w rozgwieżdżone niebo, skąd pada na nas tyle światła i w dzień, i w nocy?
Wymaga to, z pewnością, przełamania przyzwyczajeń, ustalonych rytmów, a może nawet zaprzeczenia im, także za cenę wyśmiania. Wystarczy zbudzić się przed świtem, by zobaczyć najczystszą chwilę, gdy Bóg daje dzień, a w południe posłuchać dzwonów na Anioł Pański, jedynych dźwięków, „które jeszcze mogą przebić się przez nieustający hałas miasta”. Poeta nie kryje, że czysta przestrzeń, której wypatruje, „coraz częściej jest tylko obrazem zapamiętanym”, ale tym bardziej pragnie o niej przypominać.
* * *
Prezentowany wybór poezji Srebrne adagio. Poezje wybrane, gromadzący utwory od debiutanckiego wiersza Dotykanie czasu i zbioru Dotknięcie mroku, wydanego w roku 1981, w pełni ukazuje drogę artystyczną Jana P. Grabowskiego. Od początku głównym zagadnieniem jego twórczości – jakkolwiek górnolotnie by to zabrzmiało – była W i e c z n o ś ć. Poeta „dotykał czas”, by przekonać się, a może raczej upewnić, że jest p r o g i e m wieczności. Zwróćmy uwagę na wspomniany debiutancki wiersz, artystycznie, co oczywiste, niedorównujący późniejszym utworom, ale niezwykle interesujący jeśli idzie o określenie źródeł tej poezji:
Rokrocznie:
o tej samej porze
ziemia nagrzana Słońcem,
ukołysana wiatrem i nasycona deszczem
rodzi różnokolorowy plon.
Ziemi
strzegą kamienie po miedzach.
Niekiedy
– gdy zgubisz się w powtarzalności pór roku –
podejdź, przyłóż ucho i
posłuchaj kamiennych szeptów o
przemijaniu.
W takich chwilach kamienieje
też czas. Ciepłem ciała poczujesz
jego szorstki dotyk.
Słońce, deszcze, wiatry…
będą z wolna ścierały
zastygły w kamieniu – czas.
Ty – możesz rozbić kamień.
Nie rozbijesz jednak – czasu, który ciągle pozostaje
najtwardszą przeszkodą do…
Wieczności.
Kontrastowe zestawienie ziemi, pokrytej różnorodną roślinnością, przez co poddanej przemienności pór roku oraz kamieni, niemal niepodległych czasowi, pozwoliło poecie zbudować jakże wyrazistą sytuację liryczną. Kamienie „strzegą ziemi” i szepczą „o przemijaniu”, stąd już tylko jeden krok do obrazu poetyckiego: „W takich chwilach kamienieje / też czas”. Człowiek może wprawdzie rozbić kamień, ale pozostaje bezradny wobec czasu, „najtwardszej – powtórzmy – przeszkody do… / Wieczności”.
Wieczność przywołuje poeta także poprzez wiersze-modlitwy, mające charakter rozmów ze Stwórcą. Najlepsze z nich przywodzą na myśl jedno z pierwszych tego rodzaju naszych arcydzieł – pieśń Jana Kochanowskiego „Czego chcesz od nas, Panie…”, z tą różnicą, że w przypadku Jana P. Grabowskiego są to zawsze modlitwy indywidualne, jak ta, zatytułowana Łaska widzenia:
Dałeś mi Panie wszystko, co najlepsze.
Abym tutaj – na podobieństwo Twoje – istniał i
abym mógł doczekać
szczęśliwej godziny spotkania z Tobą.
Trudno o piękniejszy wyraz hołdu dla Stwórcy niż to pierwsze, a więc szczególnie nacechowane zdanie: „Dałeś mi Panie wszystko, co najlepsze”. Można dodać z uśmiechem, że nawet ks. Jan Twardowski nie byłby w stanie zdobyć się na więcej. Ufność poety jawi się na miarę ufności dziecięcej, chociaż nie mamy wątpliwości, że autor tych słów jest człowiekiem dojrzałym; mówi wszak o „szczęśliwej godzinie” spotkania z Bogiem, czyli o śmierci.
Po tym inicjalnym czterowierszu nie zmienia się wprawdzie charakter owej dziękczynnej modlitwy, ale zaskakiwać może sprowadzenie wspomnianego „wszystkiego” do tytułowej Łaski widzenia:
Dałeś mi wzrok, abym w dalekich krajach i
w opromienionym widoku najbliższego wzgórza
mógł odszukiwać i utrwalać w sobie barwę
przemijających wrażeń. Dałeś mi wzrok,
abym każdego dnia
mógł układać wielki poemat jasności
zrodzony z przestrzeni. Abym mógł zawierać
przymierze ze światłem,
które wyprowadza pragnienia i myśli
na druga stronę ciemności…
[…]
Niemal cały przytoczony fragment, poza pierwszym zdaniem, wskazuje na metaforyczne rozumienie widzenia, które wprawdzie pozwala „zawierać przymierze ze światłem” (to konkret), ale „wyprowadza pragnienia i myśli / na drugą stronę ciemności”. Metafora ta z całą pewnością przenosi najważniejsze sensy wiersza „na drugą stronę”, albo w inny, symboliczny wymiar, także sam trud poety:
[…]
Dałeś mi Panie łaskę widzenia.
Abym w słowach dostrzegł wszystko to,
czego nie ogarnia jasność światła.
Jednak granica między – nazwijmy je tak – widzeniem symbolicznym a realnym okazuje się bardzo płynna, co w niczym nie zaciera najważniejszych sensów. Przywołany już tu ks. Jan Twardowski pisał: „Zachwyca mnie otaczający nas świat, jego kolor, dźwięk, zapach, różnorodność. […] Zdumiewam się i zachwycam urodą i dziwnością widzialnego i niewidzialnego świata. To, co widzialne, dotykalne, pozwala określić granice niewiadomego i niepoznawalnego. Bez tej jedynej bliskiej miary świata nie dałoby się też dostrzec i pojąć jego nieuchwytnych tajemnic”.
Jan P. Grabowski wyznaje: „Dałeś mi wzrok, abym tutaj i teraz / nie czuł się samotny i zagubiony w mroku”. I każdy, kto zna bliżej autora tych słów, wie, ile znaczą.
* * *
Odtąd poeta, obdarowany przez Stwórcę nie tyle wzrokiem, co – powtórzmy – „ł a s k ą w i d z e n i a”, bodaj każdym wierszem wielbi Pana w jego dziełach. Każdy dzień, nie tylko ten w potocznym znaczeniu uważany za piękny, tyle niesie, że nie sposób nie dziękować Boskiemu Siewcy za niepojętą hojność. Zatrzymajmy się choćby – nomen omen – przy „Przystanku w błękicie”, już w samym tytule łączącym ziemię z niebem, widzialne z niewidzialnym, poznawalne z Tajemnicą (tak właśnie, pisaną wielką literą):
Cóż może być ważniejszego
prócz tych barw i woni,
gdy jadę pociągiem przez scenę jesieni?
Cóż może być bardziej radosnego
i zarazem wzniosłego – przez tę krótką chwilę –
gdy pociąg przystaje,
a najbliższe drzewa to jeden wielki świergot
i – wydaje się – jakby więcej na nich było ptaków, aniżeli gałęzi?
Wokół mnie szkarłatniejący wszechświat liści.
Jakże stąd blisko
i zarazem daleko do niewidzialnych granic przestrzeni.
Jakże stąd blisko do nieba.
[…]
Jestem przekonany, że większość z nas doświadczyła podobnych przeżyć, ale kto miałby o d w a g ę tak właśnie to ująć? Kiedy zaś nie potrafimy sięgnąć po słowa z owego szczególnego leksykonu, przechowującego jedyne w swoim rodzaju nazwy człowieczych uczuć i emocji, zdumienia i zachwytów, wreszcie łez radości i wzruszeń, skazani jesteśmy na nieuniknioną oschłość i na pewno nie wykrzykniemy już: „Jakże stąd blisko do nieba”. A wówczas niebo, jak horyzont, w kierunku którego tyle razy biegliśmy w dzieciństwie, będzie się od nas oddalało, aż zniknie… za horyzontem.
Waldemar Smaszcz, Światło niedomkniętych tajemnic (o poezji Jana P. Grabowskiego). Wstęp do książki Srebrne adagio. Wybór poezji. Białystok, 15 września 2010 r.
[1] Wiersze wybrane, Zabytkowa Papiernia-Muzeum w Dusznikach Zdroju, 1991 r.
[2] Autor w następnej książce pt. Szkarłat i błękit. Wiersze religijne i metafizyczne, Wydawnictwo Diecezjalne, Pelplin 1994 r. zmienił tytuł tego utworu na Oto obraz ściszony.