Bardzo dziękuję – również i tą drogą, w kilku zdaniach tego zapisku – tym wszystkim, którzy pamiętali o moich 70 urodzinach. Świętowałem kilka dni, było kilka garniturów gości. Jednym się chciało przyjechać do mnie z daleka, inni – którzy mienią się moimi przyjaciółmi, a mieszkają niedaleko – zapomnieli z kretesem. Samo – słowem – życie. Jeszcze tylko jedno zdjęcie z torcikiem i tę sprawę mamy zamkniętą.
Po Ciechocinku, gdy budziłem się tam wśród drzew, w świergocie ptaków, uświadamiam sobie teraz ze smutkiem każdego dnia, jakimi strasznymi pustyniami są gdańskie osiedla. Brak drzew, śpiewających ptaków, w dodatku dzień w dzień mury za oknem działają na mnie przygnębiająco. A jeśli gdzieś jeszcze ostał się jakiś parczek albo wolna przestrzeń, jak przy zbiorniku Madalińskiego – od razu masz tłumy. I bynajmniej nie pomagają spacery do m.in. Parku Oruńskiego, który akurat jest w całkowitej przebudowie (czytaj: ruinie), bo także i tam kosów nie uświadczysz.
Od czasu do czasu zastanawiam się, czy dobiegłszy 70, czyli zbliżając się do średniego wieku[1], mam jeszcze cokolwiek do powiedzenia w literaturze, w pisaniu wierszy. Mój znajomy W. co i raz przypomina mi, że nasz czas już się skończył, że powiedzieliśmy, co mieliśmy do powiedzenia, chociaż niewiele tego było to… „dajmy teraz szansę młodym, niechże się oni wypowiedzą”. Z uwagą zatem, i ciekawością, śledzę doniesienia o m.in. nagrodach literackich. Finansowo są to znaczne nagrody: 200, 100 tysięcy złotych za cienki, przeważnie, tomik wierszy, to niezły zastrzyk pieniężny dla młodego autora. (Prestiżowo, natomiast te nagrody nie mają żadnego znaczenia). Tylko, że owych nagrodzonych tomików poetyckich nie uświadczysz w księgarniach. Nie ma ich także w hurtowniach, księgarze zatem rozkładają ręce. W bibliotekach również tych książek nie ma. Pozostaje zamówienie ich albo w bardzo niszowym, przeważnie, wydawnictwie, albo zwrócenie się bezpośrednio do autora. Ja jednak lubię książkę przed zakupem wziąć do ręki, przekartkować ją, zobaczyć jak jest wydana itd. Poza tym ileż już razy okazało się, że okrzyczany, nagradzany tomik jest z reguły niestety marną, byle jak wydaną, książczyną jednorazowego użytku. No a te wielokrotnie nagrodzone wiersze? Cóż, jest to widzimisię zazwyczaj trzyosobowego jury, wśród którego nie ma – przeważnie – poety lub kogoś kto na co dzień zajmuje się twórczością artystyczną. Według mnie w tych wierszach (jeśli są to w ogóle wiersze) nie ma nawet cienia poezji.
Tak jak bezustannie zachwycam się talentem i sopranem siedemnastoletniej Jackie Evancho, tak chciałbym się zachwycić tomikiem wierszy równie młodego poety.
Coraz częściej poza tym zastanawiam się czy definitywnie nie zrezygnować z posiadania telewizora. Nie mogę bowiem znieść wprost straszliwego potopu bezmyślności i tandety, a nade wszystko coraz głupszych reklam. Jeśli dotąd nie zrezygnowałem, to dlatego, że czasami zdarzają np. Puchary Konfederacji a także dlatego, że od czasu do czasu można natrafić na dobry, chociaż nie wiedzieć czemu zapomniany film.
W piłce nożnej dochodzi jednak do niewyobrażalnych absurdów. Jeżeli bowiem Christiano Ronaldo jest wart 200 milionów dolarów, to ileż powinien zarabiać – przykładowo – kardiochirurg, który przeszczepia serca.
Trafiłem ostatnio na film, który bardzo mnie ujął. Jest to Pod osłoną nieba (The Sheltering Sky – 1990), 139 min., reż. Bernardo Bertolucci, ze zdjęciami Vittorio Storaro, z Johnem Malkovichem w roli Porta Moresby, z Debrą Winger w roli jego żony Kit Moresby i Campbellem Scottem w roli Georga Tunnera. Nie mogłem nasmakować się tego filmu. Cóż za gra aktorska, a zdjęcia, a realizacja całego przedsięwzięcia, które dzieje się w Północnej Afryce, przeważnie gdzieś na bezdrożach, na pustyni. Tak mnie ten film zachwycił, ze od razu zainteresowałem się pierwowzorem, czyli powieścią (z 1949 r.), pod tym samym tytułem, Paula Bowlesa (1910-1999). Najnowsze wydanie jest z 2015 r. Ciekawym jak jest tłumaczone i czy znowu nie natknę się na jakąś nieporadną stylistykę. Nie ma to jednak, jak czytanie książek w oryginale.
A poza tym nie mogę znieść tych telewizyjnych dyskusji na temat uchodźców. Przyrzekłem kiedyś sobie, że nie będę wypowiadał się na temat polityki, ani tematy polityczne. Nie mogę jednak zdzierżyć tej bezustannej gadaniny na temat uchodźców. Zamiast bezustannie gadać, co inni powinni zrobić, dlaczego ten i ów z polityków – a są także wśród nich ludzie naprawdę bogaci – nie powie: „zajmę się jedną rodziną uchodźców, zapewnię im mieszkanie, utrzymanie i pracę”. Dlaczego nikt nie podejmie takiej decyzji?
Osobiście jestem przeciwny przyjmowaniu uchodźców w takiej masie, jak to jest przedstawiane w relacjach telewizyjnych. A ponadto – jeśli są to muzułmanie – to dlaczego nie pomoże im przebogaty Katar, Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie?
Jeśli mamy pomagać uchodźcom, to dlaczego państwo nie zajmie się, w pierwszej kolejności, ludźmi, którzy – jak ci po przeszczepach serca – są skazywani na jakieś horrendalne opłaty za lekarstwa?
A może jednak lepiej mieć telewizor. Bo inaczej nie dowiedziałbym się o tych wszystkich absurdach, zaniedbaniach, o tej bezustannej gadaninie na temat m.in. uchodźców.
20 czerwca 2017 r.
[1] Jestem kinofilem, więc od razu przypomniał mi się pewien oscarowy amerykański film. Otóż w świetnym filmie Nad złotym stawem (On Golden Pond – 1981), 105 min. reż. Mark Rydel występują w rolach głównych Katharine Hepburn jako Ethel Thayer oraz Henry Fonda (który ma wówczas 76 lat), grający jej męża Normana Thayera Juniora. Ethel i Norman przyjeżdżają nad jezioro, gdzie wraz z rodziną mają świętować 80 urodziny Normana. W pewnej chwili, cierpiący na zaniki pamięci, nieco poirytowany Norman odpowiada Ehtel: „Cóż to jest 80 lat. Jestem w średnim, trochę więcej niż w średnim wieku”.