Od 22 października br. do 14 listopada br. przebywałem w szpitalu uzdrowiskowym w Ciechocinku jako… gość. Pojechałem wraz z żoną, która otrzymała skierowanie, a ja tym razem byłem osobą towarzyszącą, czyli no, właśnie, gościem albo kuracjuszem tyle, że… „pełnopłatnym”. Korzystałem zatem z zaleconych zabiegów, z których najbardziej sobie ceniłem ćwiczenia w basenie solankowym. A poza tym, ponieważ październik także i w tym roku był przepiękny – spacerowaliśmy, spacerowaliśmy i spacerowaliśmy.
Dopiero w ostatnich dniach pobytu trochę jakby przymgliło, majowo-listopadowa pogoda zaczęła więdnąć i trochę, jak to zazwyczaj bywa w listopadzie, kisnąć. Pobyt nasz był więc przysłowiowym „ostatnim gwizdkiem”. „Załapaliśmy się” bowiem znowu na złotą, polską jesień.
Jakże brakowało mi w Gdańsku codziennej obecności drzew. W Ciechocinku miałem je w całej jesiennej piękności i na co dzień. Mało tego, zażyczyłem sobie, jako „pełnopłatny”, pokoju z widokiem na drzewa. I takiż widok miałem, a nade wszystko niemal codziennie mogłem oczekiwać cudownego wschodu Słońca.
Ten wyjazd ułożył się nam bardzo szczęśliwie, ponieważ ledwo sąsiad w naszej klatce z trzeciego piętra zakończył remont już od początku października zaczął się remont pod nami, na pierwszym piętrze. Osobiście miałem serdecznie dość bezustannego łomotu i wizgu wiertarek. Uciekliśmy zatem z naszego bloku i przez 24 dni mieliśmy spokój.
Oprócz przepięknej pogody, cudownych wschodów Słońca oraz coraz bardziej widniejącego Księżyca zapamiętam także wizyty u pani doktor, która na moje dolegliwości miała skuteczną, jak się okazało, radę: „proszę myśleć pozytywnie”. Okazało się, że ta rada, mimo moich początkowych wątpliwości, jest jednak skuteczna. Zresztą nie chodzi tu tylko o treść słów, lecz nade wszystko o ton i sposób w jaki pani doktor je wypowiadała. Zapamiętałem je na tyle skutecznie, że przestałem mieć kłopoty ze snem, poprawiła się moja kondycja i, co chyba najważniejsze, napisałem po długiej przerwie wiersz.
Ciechocinek, poza tym w części kuracyjnej wyraźnie pięknieje. To przez fontanny, których pojawia się coraz więcej. Zawsze będę powtarzać, że im w mieście więcej fontann i drzew, tym miasto piękniejsze. A ponadto „kulturalnie” nic się w nim nie dzieje. Miejscowym kuriozum jest to, że w jednym budynku mieści się i miejskie centrum kultury, i miejska biblioteka, lecz instytucje te nic nie chcą wiedzieć o sobie. Biblioteka jest sobie, mck także sobie. I gdybyż jeszcze któraś z tych instytucji miała jakieś kulturalne propozycje dla kuracjuszy. Przez cały 24-dniowy pobyt odbył się tylko jeden koncert Olgi Bończyk tj. serialowej aktorki z Warszawy. I to wszystko, nie licząc występów jakichś amatorskich „artystów”.
W wolnych chwilach przeglądałem prasę i wynotowywałem sobie jakie książki mam wypożyczyć, a jakie, ewentualnie, kupić. Toż samo z najnowszymi filmami. Wynotowałem więc, że w najbliższym czasie powinienem obejrzeć m.in.: Interstellar Christhopera Nolana, Śmieć Stephena Daldry, Duży zeszyt Jánosa Szásza, film Sędzia Davida Dobkina oraz Zimowy sen Nuri Bilge Ceylana.
We wtorkowe przedpołudnie (18 listopada br.) wybrałem się na Interstellar (2014), 169,. W niewielkiej sali kinowej zsiadła tylko szkoła średnia, kilkoro jeszcze jakichś widzów i ja. Swoim zwyczajem naczytałem się o tym filmie co niemiara, byłem zatem przygotowany na prawie trzygodzinny seans. Nie spodziewałem się jednak, że będzie to raczej paranaukowy wykład fizyczno-astronomiczno-fantastyczny z takimi terminami jak np. „horyzont zdarzeń”, czy też często przywoływana „osobliwość” niż „rozrywkowy” film.
A tak nawiasem konia z rzędem temu kto wie co to jest „osobliwość”. Akurat ja z racji moich poetyckich zainteresowań astronomią wiem co to jest m.in. „osobliwość”, więc za bardzo na tym filmie się nie nudziłem.
Interstellar w mojej ocenie jest dobrym filmem, ale bardzo męczącym, bo zagadanym niemal „na śmierć” (widza). W tym filmie bezustannie się gada, gada, gada i gada. Nolan przedstawia wiele różnych tematów, mnoży wątki, chciałby powiedzieć wszystko co wie i jeszcze, i jeszcze coś na dodatek. Oglądając ten film miałem wrażenie, że reżyser chce powiedzieć, że oto przedstawia najdoskonalszy, najmądrzejszy i… ostatni film, po którym nie powstanie już żaden inny obraz.
Wyszedłem z seansu umęczony do upadłego z bolącą głową i rozdygotanym sercem po potwornej organowej muzyce, którą okraszany jest każdy wznioślejszy moment. Interstellar ponadto to… brudny film. Począwszy od niebieskawo-sinawej barwy zdjęć, tak modnych jeszcze w niemal wszystkich filmach, aż po… scenografię i kostiumy. Nade wszystko 2001:Odyseja Kosmiczna a także Obcy są pod tym względem niedoścignionymi arcydziełami. Szczególnie film Kubricka, mimo że powstał w czasie efektów przedkomputerowych jest absolutnym majstersztykiem.
Mógłbym dopisać o filmie Interstellar jeszcze to i owo, ale gdy oto siedzę w swoim mieszkaniu i piszę te słowa w dalszym ciągu trwa obłędny jazgot jakichś świdrów i wiertarek w mieszkaniu piętro niżej. Na miły Bóg, ileż można remontować mieszkanie!!!???
21 listopada 2014 r.